środa, 3 września 2014

Sebastianek 76

Liceum do którego uczęszczaliśmy, nie należało do wielkich. Był to budynek może nieco większy od naszego gimnazjum, ale swoje robiła za to ilość uczniów i klas. A tych, było naprawdę sporo, co ludzie z przedmieść, jak my, nieprzystosowani do tłoku, odczuwali nawet podwójnie.
Na każdej przerwie, palarnia (czyli zaułek za budynkiem) i główny korytarz na pierwszym piętrze zamieniały się w prawdziwe mrowiska, zwłaszcza tuż przed 8:00, gdy zaczynały się lekcje.
I o ile latem nie było z tego powodu większego problemu, o tyle jesienią i zimą, gdy uczniowie przychodzili już w kurtkach i ciężkich butach, tłok zaczynał być naprawdę męczący.
Mniej więcej rok przed naszym przybyciem do szkoły, zamieniono standardowe samoobsługowe „klatki” dla poszczególnych klas na zarządzaną przez woźne szatnię, z numerkami (czyli breloczkami z wypisanymi cyframi, takimi samymi jak przy kluczach do drzwi klas). Oficjalnie miało być to wygodniejsze i szybsze, ale wszyscy wiedzieliśmy, że to ze względu na lepkie rączki niektórych uczniów.
Sęk jednak w tym, że zimą jedna, dwie, a czasem nawet trzy podstarzałe kobiety nie wystarczały do wykonania zleconej im pracy. Przez całą pierwszą klasę, musieliśmy więc czekać przez kilka, czasem kilkanaście minut, by zostawić lub odebrać swoje ubrania.
Już kolejnej jesieni, dyrektor zarządził, że woźnym będą pomagać wszyscy uczniowie, bez wyjątków. Każda klasa otrzymała swój miesiąc dyżurów (w praktyce około 3 tygodni), który miała równo podzielić miedzy trzyosobowe grupki.
Logicznym było, że ja, Kamil i Sperma zgłosiliśmy chęć dyżurowania razem.

- Hej, a wy nie mieliście czasem mieć dyżuru w szatni dzisiaj? – Zapytał się nas Michałek, przeglądający jeden ze swoich zeszytów.
- No, tak jakoś. – Odpowiedział mu Kamil.
- Ale przecież w szatni powinniście być kwadrans wcześniej…
- No kurwa chyba kpisz, że będę wstawał pół godziny wcześniej. Już i tak wychodzę jak jest ciemno i wracam po zmroku! – Zirytował się Sperma.
- Woźne chyba sobie jakoś poradzą bez nas, przez te parę minut, nie? – Zastanowiłem się. Rzeczywiście, te kilkanaście minut nie było wcale niczym wielkim.

- Z drogi, z drogi, kurwa z drogi, ekipa remontowa! – Krzyczał Sperma, przedzierając się przez tłum. Ja i Kamil szliśmy za nim, ciesząc się, że nie musimy taranować sobie drogi.
Doszliśmy do lady szatni, nad którą rozciągało się metalowe ogrodzenie. Pod każdym z trzech okienek znajdowały się drzwiczki, z których jednak nie skorzystaliśmy – po prostu przeskoczyliśmy nad ladą, wzbudzając gromki śmiech zgromadzonych wokół uczniów, trzymających kurtki.
- Zara, kurwa! Dajcie się nam też przebrać! – Krzyknął Sperma widząc, jak tłum usypuje na ladzie górę kurtek.
- No wreszcie jesteśta! – Usłyszeliśmy głos za plecami. – Gdzieśta byli? – Dopytywała się woźna, idąca z pękiem numerków w ręce.
- No, bo ten… - Zaczął Kamil.
- Autobus nie chciał odpalić. – Rzuciłem.
- No, zamarzł, musieliśmy rozpalać pod nim ognisko. – Zażartował Sperma. – Ikarus, syberyjska aparatura.

Dyżurujący przez cały dzień uczniowie byli zwolnieni z lekcji, ale za to musieli czekać aż do piętnastej trzydzieści, by wrócić do domu. Nasza praca obejmowała właściwie tylko przerwę przed 8:00, tą o 8:45 oraz porę obiadową – czyli okolice 13:30-14:30. Resztę dnia siedzieliśmy, grając w karty i nudząc się.
- Trzy ósemki. – Powiedziałem, odkrywając karty.
- No, kurwa, para trójek. – Pokiwał z niezadowoleniem Kamil.
- Nic, pasuję. – Dodał ze zrezygnowaniem Sperma. Dwa długopisy i ołówek, będące pulą w tej partii, powędrowały do mnie.
- To co, kolejna rundka? – Zapytał Kamil. – Odegrałbym się, bo lubię ten długopis.
- Mogę grać. Sperma?
- Czekajcie kurwa, nie mam nerwów. – Sperma wstał i wyciągnął z kieszeni pogiętą paczkę papierosów. – Czajcie kurwa czy nie idzie woźna, muszę się odstresować.
- Nie idziesz do palarni? – Zaciekawił się Kamil widząc, jak kolega odpala papierosa pomiędzy dwoma rzędami wiszących kurtek.
- Coś ty, kurwa. Zimno. Na dworze jest chyba minus pięćset.
Poczułem lekkie ukłucie głodu, więc otworzyłem plecak i wyjąłem z niego jedną, jedyną kanapkę. Sprawdziłem, czy nigdzie nie ukryła się druga, na potem. Nic jednak tam nie było.
- Pięknie, mama mi zrobiła jedną bułkę.
- Nieładnie, co to, Ewelina cię chce odchudzić? – Roześmiał się Sperma.
- Nie zdziwiłbym się, gdybym wyglądał tak jak Tymek. Ale chyba zapomniałem jej powiedzieć, że dzisiaj kończymy później.
- Tak, narzekasz, że masz jedną kanapkę? – Wyrzucił nagle zdenerwowany Kamil. – Ja teraz się skapłem, że zapomniałem w ogóle drugiego śniadania. Zostawiłem je w kuchni, kurwa!
Sperma pociągnął ostatni raz papierosa, zgasił go o podeszwę, a potem ukrył kiepa w kieszeni jednej z wiszących kurtek.
- Gadacie tak o żarciu, a ja bym się napił piany.
- No, w sumie ja też. Dłuży mi się tu. – Zauważył Kamil.
- Nie wiem. A nie jest za zimno na piwko? – Zapytałem. Za oknami naprzeciw nas śnieg sypał niemiłosiernie, a na sam jego widok, dostawałem dreszczy.
- To tu je ojebiemy. Przy grzejniczku, bez przypału. Mam… Dwa trzydzieści sześć. – Wyrecytował Sperma. Kamil poszedł jego śladem i wyciągnął z kieszeni drobne.
- Trójka i… Dwadzieścia siedem groszy. Wchodzę w to.
Koledzy spojrzeli na mnie.
- No dobra. Mam równo trójkę.
- No to kurwa pijemy, pijemy! – Sperma ucieszył się jak dziecko.

Pomysłodawca wrócił po nie więcej niż dziesięciu minutach, pokryty grubą warstwą śniegu. Na nasze szczęście, woźna zostawiła nas samych, więc bezproblemowo zaczęliśmy picie. Lodowato zmrożone piwa wydawały się nie mieć smaku, ale po kilku łykach, zaczynały rozgrzewać nas od środka.
W tamtej chwili, pomysł wydał mi się rzeczywiście trafionym. Na samą myśl słów „chlanie” i „szkoła”, na twarzy wykwitał mi uśmiech.
Może jedna puszka na głowę nie była ilością, która by nas upoiła, ale na pewno dzięki temu czuliśmy się weselej i nawet bez sensownego zajęcia, nie było nam tak nudno.
- Ej, mam pomysł! Czekajcie! – Rzucił Kamil i wbiegł pomiędzy dwa rzędy wieszaków. Przez chwilę słyszeliśmy tylko jego śmiech, ale zaraz potem, chłopak pokazał się nam, ubrany w ciemnoróżowy płaszcz. – Patrzcie, ale ze mnie dupa!
Wybuchliśmy śmiechem, widząc, jak kolega nieudolnie próbuje kręcić biodrami.
- Kurwa, wyszło szydło z worka! W domu też nosisz fatałaszki Milenki? – Żartował Sperma, czerwony na twarzy, nie mogąc złapać oddechu.
- Jeb się. Chodźcie, do wyboru, do koloru!
Każdy z nas wbiegł w osobną „alejkę” i wybrał sobie jeden strój, który ubrał. Sperma wyszedł na spotkanie w malutkiej bluzie dresowej, należącej do ucznia ze dwa razy mniejszego od niego samego, ja włożyłem damski szary płaszcz i długi wełniany szal, a Kamil tym razem pokazał się w jaskrawożółtej kurtce zimowej, z naciągniętym na głowę kapturem.
- Cóżta robita?! – Wykrzyknęła woźna, wychodząca właśnie z za rogu.
- No ten, no, sprawdzamy, czy ubrania są bezpieczne. – Rzucił Kamil. Kaptur stłumił jego głos, przez co brzmiał jak Guła.
Zdjąłem płaszcz i odwiesiłem go na miejsce.
- Spoko moko, wszystko pod kontrolą. – Powiedział spokojnie Sperma.

Przerwa po 13:00 nadeszła prędzej niż się spodziewaliśmy. Alkohol nie zdążył jeszcze ulecieć z naszych ciał, więc bez przerwy żartowaliśmy i śmialiśmy się, wydając uczniom kolejne ubrania.
- Ale… To nie moje! – Krzyknął do Kamila chłopak z pierwszej klasy.
- To twój problem! – Odwarknął mu, idąc z następnym numerkiem.
- Sperma, pomóż nam, do cholery! – Zawołałem siedzącego na krześle kolegę, który akurat zrobił sobie przerwę.
- No chwila, kurtki nie uciekną, nie? Są zamknięte!
- My tu stoimy, czekamy! – Oburzyła się jedna z dziewczyn, stojąca po drugiej stronie lady.
- Złość piękności szkodzi!
- Chodź rzesz tu! – Teraz podniosła głos woźna. Sperma podniósł się, unosząc ręce w pokojowym geście, po czym wziął jeden numerek.
- Ale co z moją kurtką?! – Ponownie zawołał Kamila chłopak, stojący z czyjąś kurtką w ręce.
- No jest tu gdzieś! Chodź, znajdziesz ją!
Uczeń przeskoczył przez ladę i poszedł szukać zguby.
- Kurwa, więcej tych numerków nie miałeś?! – Zdenerwował się Sperma, biorąc pęk breloczków od jednej osoby. – Całej klasie bierzesz te kurtki?!
Lawirowałem od lady do alejek wypełnionych kurtkami w zawrotnym tempie, nie do końca zdając sobie sprawę z otaczającego mnie chaosu i zgiełku. Strzępy rozmów i żartów mieszały się ze sobą i poczułem, jakbym naprawdę był pijany. Było to fizycznie niemożliwe, biorąc pod uwagę, że wypiłem zaledwie jedno piwo, ale i tak wszystko wskazywało na to, że nie jestem w pełni trzeźwy.
Popłynąłem więc z nurtem.

Woźna nazwała nas „trzema diabłami”, podczas najbliższej rozmowy z naszą wychowawczynią. Wyperswadowaliśmy jej, że kobieta musiał pomylić nas z kimś innym, bo zachowywaliśmy się grzecznie. Uwierzyła, jakimś cudem.
Drugiej takiej grupy jak nasza, szkolna szatnia nie widziała. Tego dnia zdecydowanie przekroczyliśmy kilka(naście) granic i poczuliśmy się, jakbyśmy znowu byli uczniami gimnazjum – których nie obchodzą jakiekolwiek wartości i którzy są dla samych siebie prawem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz