czwartek, 23 stycznia 2014

Sebastianek-72

Przez te ostatnie kilka dni zacząłem się zastanawiać, czy warto byłoby nieco odświeżyć najstarsze historie, z samego początku pierwszego tematu.
Proces ich pisania pokrywał się z ich przypominaniem, więc oczywiście odbiło się to na formie (jak na pospiesznie napisane posty nie jest źle, ale gdy patrzę na to wszystko przez pryzmat późniejszych, bardziej złożonych historii… To inna historia, że tak to ujmę).
Poza tym, z biegiem czasu, przypomniało mi się kilka mniej istotnych detali - jak skutki pewnych decyzji, strzępki rozmów czy kłótnie z osobami, które zostały wam przedstawione dopiero wtedy, gdy było to konieczne.
Doskonałym przykładem jest historia Spermy, który wybrał się ze "szwagrem" piłować most, co zakończyło się utratą paznokcia przez tego drugiego. Uprościłem to do granic możliwości.
Oczywiście jeśli chcielibyście, żebym poprawił to, co dzisiaj mnie nie zadowala, robiłbym to poza czanem, żeby nie zaśmiecać duplikatami tego tematu.
Wszystko wrzuciłbym razem do sieci, gdy dobrnąłbym z poprawami do końca.
Przy okazji może udałoby mi się uporządkować wydarzenia w miarę chronologicznie.
Dajcie znać, czy bylibyście zainteresowani czymś takim.
A teraz, pora na historię.


Okolice października, listopada i/lub grudnia należały od zawsze do najgroźniejszych, pod względem infekcji i wirusów. Gdy tylko pogoda z dnia na dzień się ochładzała, liczebność klasy tymczasowo spadała na łeb na szyję – zwłaszcza w podstawówce.
Legalne choroby to jedna strona medalu – a drugą, stanowiło symulowanie. Któż bowiem nie udawał przeziębionego choć jeden raz?

- A co się dzieje z Kamilem? Nie było go na lekcjach. – Zapytał się mnie Tymek, w którego towarzystwie, wracałem tego dnia ze szkoły.
- Siedzi w domu.
- No ale co, chory jest?
- No skoro nie było go w szkole… - Nie powiedziałem mu prawdy. W rzeczywistości, Kamil dzień wcześniej udawał przeziębionego, ale zapewne gdy jego rodzice tylko wyszli z domu tego ranka, on wstał z łóżka i znalazł sobie ciekawsze zajęcia.
- Kurde, jak ja bym chciał tak sobie nie iść do szkoły chociaż raz… - Żalił się Tymek. – Mam już dość wstawania o siódmej. Tracimy w szkole pół dnia!
Wtedy oczywiście mu przytaknąłem, ale po latach dotarło do mnie, jak zabawne i błahe były nasze problemy.
- Ej, a nie wiesz, jak się szybko rozchorować? – Zapytał się chłopak, jakby w nagłym olśnieniu.
- Niespecjalnie. A co?
- No jak będę udawał, to Ada mnie od razu podkabluje i będę miał przechlapane. No to muszę się rozchorować naprawdę!
- Nie wiem, weź może pochodź po dworze bez kurtki albo coś. – Rzuciłem od niechcenia. Tymek momentalnie rozpiął kurtkę, a zaraz potem bluzę, która się pod nią znajdowała. Poczułem na twarzy zimny powiew jesiennego wiatru i wstrząsnął mną dreszcz, myśląc, jak bardzo zdesperowany musi być kolega z klasy.
- No, zimno. A ile trzeba czekać aż zacznę mieć kaszel albo katar?
- Nie mam pojęcia. Dzień-dwa?
- Nie no, daj spokój. Jest poniedziałek, a w weekend muszę być już zdrowy.
- No to wypadałoby żebyś jutro był już chory.
- Może masz jeszcze jakieś sposoby?
Zastanowiłem się i po kilku chwilach, przypomniałem sobie coś, o czym mówiła mi mama, gdy byłem młodszy.
- Surowe ziemniaki. – Powiedziałem głośno.
- Co „surowe ziemniaki”?
- No jak zjesz surowego ziemniaka to będziesz miał gorączkę i ból brzucha podobno.
- A szybko to działa? I ile trzeba zjeść?
- Nie pytaj mnie. Nigdy tego nie próbowałem. Dawno temu mama mnie ostrzegała, żebym nie jadł surowych ziemniaków, nic więcej nie wiem.
- Surowe ziemniaki… To może zadziałać! Dzięki!
- Nie ma sprawy. Tylko wiesz, jakby coś, to ja nic nie mówiłem, dobra? – Odpowiedziałem Tymkowi poważnym tonem.
Niedługo potem, rozpięty i roześmiany od ucha do ucha Tymek odbił w stronę bloków, a ja skręciłem na nasz rewir.

We wtorek Kamil pojawił się w szkole. Jego symulowanie skończyło się, gdy ten dał sobie zmierzyć temperaturę.
Roześmialiśmy się, słysząc ton oburzenia w jego głosie i złość wobec matki.
- No i kazała mi dzisiaj iść, bez odpisanych zeszytów i w ogóle! Co w ogóle wczoraj robiliście?
Nastała niezręczna chwila ciszy. Żaden z nas nie pamiętał, co robiliśmy dwadzieścia cztery godziny wcześniej.
- No temat mam napisany. – Zająknął się wreszcie Sperma, wyjmując jeden z zeszytów.
- I tyle? – Zapytał go Kamil.
- No.
- Eee, to coolowo.
Zobaczyliśmy, że nasza ówczesna wychowawczyni rozmawia z Adolfem, ojcem Tymka i Ady. Grzecznie ukłoniliśmy się, a potem weszliśmy do budynku, wciąż żartując z Kamila.
Nawet nie zauważyliśmy, jaką minę miała nauczycielka.

Jeszcze na pierwszej lekcji, dowiedzieliśmy się, że Tymek trafił w nocy do szpitala, na ostry dyżur. Zabrała go karetka, gdy ten dostał silnych bólów brzucha, połączonych z gorączką i rozwolnieniem.
Wychowawczyni postanowiła poświęcić godzinę, by przygotować koledze laurki (które później trafiły do szpitala poprzez Adę).
Tymek, na całe szczęście, nigdy nie powiedział nikomu, kto wyjawił mu sekret surowych ziemniaków, ale nie ominęła go kara. Gdy tylko wrócił do domu, Adolf czekał na niego z przygotowanym na tą okazję kablem od żelazka.
O ile mi wiadomo, nikt z bliskiego otoczenia nie próbował potem rozchorować się w ten sposób, znając konsekwencje poniesione przez Tymka.

1 komentarz:

  1. Byłbym zainteresowany jakąś wielką usystematyzowaną paczką tych tekstów, bo dobrze się je czyta, lakoniczny styl trochę jak "Kroki" Kosińskiego dla młodszego odbiorcy. Ja jestem na tak.

    OdpowiedzUsuń