czwartek, 25 września 2014

Kot kosiarka

bądź mną lvl 11
komunia siostre lvl 8 za niedługo
mame i tate postanawiają kupić swojej hehe gówniarze kote
kote jest tak uroczy że metal wpierdoliłby ze smakiem zerzygał i wpierdolił raz jeszcze
gówniara posrana z radości bo zawsze marzyła o kote
pewnego dnia
siostre pojechała do koleżanki na inbę dla podwieków
mame i tate jado do sklepu
mnie przypada koszenie trawnika wokół domu
kote wypuszczone na pole masz pilnować
k
temperatura over9000 w skali Kelvina
teren 21 arów
trawa duża motzno
u sąsiada pompują szambo
śmierdoli tak jebitnie że można żydów zagazować
ale chuj
zakładasz słuchawki
odpalasz słynną Gosię Andrzejewicz
kosisz
pot leje się z ciebie jak ślina z mordy murzyna gdy zobaczy kuciaki w cieście
nagle jak coś nie wpadnie pod kosiare jak nie pierdolnie
usłysz tylko cichutkie miau
cosię
łącz łączki
o kurwe
ogarnij że właśnie zdobyłeś fraga na kote za pomocą kosiary
jesteś miłośnikiem zwierząt
nawet jebanej muchy gównojadki byś nie zabił a co dopiero kote
rozpłacz się
corobić
krew wszędzie
tate mnie zajebe
wpadnij na zajebisty pomysł
pozbieraj kote do worka
biegnij na ściółkę koło głównej drogi na wsi
wysyp tam kote
układaj puzzle z kote niczym gówniarz z przedszkola
spierdalaj do domu niczym Usain Bolt
tate i mame wracajo z siostre
gdzie kote
nie wiem
jak to kurwa nie wiesz
no nie wiem
gówniara w ryk
kurwe trza znaleźć tego małego pierdolca
poszukiwania
w końcu kote znaleziony przy ulicy
wygryw bo wszyscy myślą że kote został przejechany przez frajera autem a nie skoszony kosiarą przez ciebie

piątek, 19 września 2014

Sebastianek 77


Osiemnaste urodziny Spermy odbyły się hucznie. Solenizant, jako dusza towarzystwa, zaprosił na przyjęcie wiele osób – może nawet zbyt wiele jak na imprezę odbywającą się w małym mieszkaniu.
Wszyscy zgromadzeni usiedli przy ogromnym stole, ustawionym na środku dużego pokoju i zajmującego właściwie całe pomieszczenie. Wśród gości byłem oczywiście ja, Kamil, Młody, Emil, a także Guła i Algier oraz siostra bohatera dnia, Marta, z ówczesnym mężem. Patryk jako jedyny z naszej paczki nie zjawił się – mimo, iż został zaproszony.
Resztę gości stanowili koledzy „do butelki” , w większości z kryminalną przeszłością, ekipa ze slamsów, z którymi Sperma kradł złom, no i w końcu kilku kolegów w naszej nowej klasy, z liceum. Wśród tych ostatnich, znalazł się Mateusz, wraz ze swoją dziewczyną Agnieszką. Gimnazjalni zakochani wybrali się do tej samej szkoły, byle tylko spędzać ze sobą więcej czasu. Jakież urocze.
Mateusz wywodził się z całkiem bogatej rodziny i chociaż sam palił okazjonalnie, zawsze miał pod ręką paczkę fajek, której zawartością częstował wszystkich, jak leciało. Tak zaskarbił sobie sympatię klasowej śmietanki.
Agnieszka, dla przeciwwagi, była skromna i cicha, nie rzucała się w oczy, jeśli nie było takiej potrzeby. Gdzieś tam jednak, wewnątrz, krył się w niej duch luźnego imprezowicza, ożywający w piątkowe popołudnie i zasypiający z niedzieli na poniedziałek, gdy nastawał kac.
Sądząc po tym, w jakim tempie piła kolejne kieliszki wódki, byłem pewny, że jutrzejszego dnia, będzie miała kaca-mordercę, jak zwykł mówić Sperma.

Solenizant zdmuchnął świeczki, odśpiewaliśmy mu „sto lat”, a potem w ruch poszły liczne butelki wódki i sok porzeczkowy. Co jak co, ale chwała Spermie za jego zakup – bo jako przepita, sprawdził się doskonale.
Po kilkunastu minutach, część gości była już mocno wstawiona. Ja miałem za sobą dopiero cztery, może pięć kieliszków rozrabianego spirytusu, więc nie czułem się zmożony – i póki co, nie miałem zamiaru tego zmieniać.
- Ej, a ty… Ten… To grasz na pianinie chyba… Nie? – Usłyszałem zapijaczony głos. Tuż obok mnie usiadł mąż Marty, ubrany w odświętny dres i równo ostrzyżonymi włosami.
- No nie, w sumie… - Odpowiedziałem mu. Nie wiedziałem, jak się zachować w stosunku do nieprzewidywalnego, pijanego mężczyzny.
- Bo ten, stary… Wyglądasz jak ten, kurwa, Dżon Lenon.
- To co, wypijmy za to! – Zaśmiałem się sztucznie, wznosząc kieliszek ku górze. Szwagier Spermy stuknął się ze mną szkłem, a potem oboje głośno wypuściliśmy powietrze z płuc.
- Co to chłopaki, pijecie beze… Mnie? – Wtrącił się nagle Młody, stając między nami.
- Dawaj z nami, jebniemy kielona jeszcze. – Odpowiedział mu mężczyzna, polewając wódkę mnie i sobie. Zaraz potem napełnił trzeci kieliszek.
- Emil, jeszcze pół kieliszka! – Ryknął Młody na całe gardło, zanosząc się śmiechem.
Siedzący z drugiej strony stołu Emil odwrócił głowę, obrażony.
Nim zdążyliśmy wznieść toast, z głośników dobiegł nas głos rapujący o trzech małych świnkach i gąsce Balbince.
- Ja pierdolę, co to ma być? – Zapytał mnie Młody.
- Nie chcę wiedzieć. – Rzuciłem.
- Skąd on bierze te nuty, kurwa?
- Ej ej, chłopaki, dajemy, dajemy, bo wódka się grzeje. – Powiedział mąż Marty. – No to hop.

Nim wybiła północ, byłem już całkiem nieźle nawalony – siedziałem więc na krześle, czekając, aż helikopter w mojej głowie szczęśliwie wyląduje, ale każda sekunda ciągnęła się w nieskończoność, przy akompaniamencie beznadziejnej muzyki.
Chwiejnym krokiem podszedł do mnie Emil.
- Siema, pójdziesz ze mną na chwilę na klatkę? Muszę odetchnąć.
- No, dobra myśl. – Wstałem, ledwo utrzymując pion.

Usiedliśmy na schodach, prowadzących na wyższe piętro. Zza zamkniętych drzwi dobiegały dźwięki głośnej muzyki i śmiechów.
- Kurwa, mekeke jak chuj. – Zażartował Emil. – Jestem wykończony.
- No, ja też. Muszę chwilę posiedzieć, wytrzeźwieć, bo piłem z Młodym i szwagrem Spermy.
- Łooo, to grubo.
- No. A przecież nie powiem „mnie nie lejcie”, nie? Jeszcze dostałbym kosę w plecy, albo co.
Drzwi uchyliły się i wyszli przez nie Mateusz, trzymając mocno Agnieszkę, która wyginała się na wszystkie strony, jakby w ogóle nie miała kości.
- Co, Mati. Zbieracie się już? – Zapytałem.
Chłopak pomógł dziewczynie oprzeć się o ścianę, a sam podszedł do drzwi, by je zamknąć.
- No, Agnieszka ma chyba już dość.
Gdy Mateusz sięgał po klamkę, Agnieszka osunęła się na bok bezwładnie, odbijając się głową najpierw od jednej ze ścian, a potem uderzając w podłogę, z głuchym tąpnięciem.
- O chuj! – Krzyknął Emil.
Zerwaliśmy się i podnieśliśmy z ziemi bezwładne ciało koleżanki.
- Oddycha. – Powiedziałem przerażony.
Dziewczyna miała na środku czoła czerwony ślad po „pocałunku” ze ścianą, a z nosa wypłynęła jej kropla krwi.
- No, to chyba zostaniemy trochę dłużej. Weźcie ją zostawcie na moment. – Rzekł spokojnie Mateusz, po czym poszedł do mieszkania Spermy. Potruchtałem za nim, nie wiedząc, co zamierza zrobić.
W przedpokoju stał akurat Sperma, rozmawiając ze szwagrem i Młodym.
- Co jest, już wróciłeś? – Zapytał, śmiejąc się.
- Ej, chłopaki, jest taka sprawa. Dziewczyna mi zemdlała. – Powiedział Mateusz ze stoickim spokojem, jakby nie wydarzyło się kompletnie nic.
- Ej, to wal ją póki ciepła! – Wybuchnął nagle mąż Marty, zanosząc się głośnym śmiechem. Wszyscy zgromadzeni poszli w jego ślady, razem z Mateuszem

Kołobrzeg


Jestem mieszkańcem miasta Kołobrzeg i wkurwia mnie to napływowe gówno które przyjeżdża sezonowo do mojego miasta. Często bywa tak że wychodzę nocom podpalać ludziom pokoje w hotelach lub w wynajmowanych domkach, chodzę na plażę i oblewam ludzi benzynom którzy się opalają a potem szybko spierdalam dzięki czemu pozostaję wciąż nieuchwytny. Raz to się nawet takiej jednej kurwie na brzuch spuściłem kiedy ona z zamkniętymi oczyma się opalała xD. Ogólnie dość brutalnie trolluje plażowiczów i nie tylko. Czasami podpierdalam im torby (kiedy oni śpią lub z zamkniętymi oczyma się opalają) i wypierdalam cały ich bagaż do morza. Dziś postanowiłem zrobić to, co robię zawsze, czyli trollować nowowczasowiczów. Poszedłem do smażalni ryb niedaleko Kołobrzeskiego molo, która słynie z dość przystępnej ceny. Prawda jest taka, że ta ryba to zgniłe gówno wykąpane w przyprawach, ale co z tego, w końcu jest tanie więc robaki to kupują. Szef tej smażalni to mój dobry znajomy dlatego często pozwala mi ludziom dosypywać środki na przeczyszczenie do jedzenia. Lubię ludziom dosypywać różnego świństwa do jedzenia, sam nie wiem czemu. Kiedy pracowałem jako barman rok temu w Kołobrzeskim klubie Mosquito (jedyny klub w tym mieście) to dosypywałem ludziom do drinków tabletki gwałtu, najczęściej to były jakieś gimbo Sebastiany. Kiedy wychodziłem ze smażalni dostrzegłem samego Johna Lennona. Wysrałem cegły, bo co ktoś taki jak on robił w tak biednym mieście jak to? Postanowiłem strollować go jak nigdy dotąd. To była moja życiowa szansa. Podszedłem do niego i spytałem o godzinę. Chciałem się upewnić, że to na 100% John Lenon. To był kurwa on. Wszędzie poznam te małe brązowe oczka, duży żydowski nos, tę tłustą mordę i tłuste włosy. Skurwiel powiedział, że nie ma zegarka, a że nie było nikogo wokół - zajebałem mu gonga w ryj i spierdoliłem pod budkę z lodami i bacznie obserwowałem jego kalekie ruchy. Kiedy wstawał dostrzegłem, że ma zegarek. Też mi coś! Skurwiel miał czelność MNIE oszukać. Skurwielowi nie ujdzie to płazem. Czołgał się po ziemi, mówił do siebie że to już koniec, że to alianci go dorwali i żeby nie mówić o jego śmierci jego rodzinie. Wiedziałem, kurwa wiedziałem! Ten jebany troglodyta upozorował własną śmierć! Nie spodziewałem się tego po tym patałachu, ale dzięki temu miałem wolne pole do popisu - mogłem zrobić z nim co tylko zechcę, a i tak po nim nikt nie zapłacze i nie będzie go szukał, bo de facto jest martwy. Kiedy Lenon doszedł do siebie po moim uderzeniu wrócił do wagonu w którym mieszkał. Śledziłem go całą tę drogę i okazało się, że mieszka w opuszczonym wagonie, razem z innymi ćpunami i bezdomnymi. Ale tutaj wysrałem cały skład budowlany: WIDZIAŁEM TU CAŁĄ EKIPĘ BEATELSÓW. Tak kurwa, tych skurwysynów z pedalskimi fryzurami, którzy wciąż mają masę gimbofanek. Dobrze znam to miejsce, nieraz przychodziłem tutaj kopać po ryju bezdomne ścierwo, a policja tak bardzo tuszowała sprawę bo to tylko śmieci i nawet gdyby mnie złapano to zostałbym wypuszczony bo przecież tylko pomagam społeczeństwu xD Z ukrycia bacznie obserwowałem co te skurwysyny odpierdalają. Ten pedał, Ringo Starr miał napisane na koszulce "JESTEM HARDKOREM". No dupa mnie wtedy motzno zapiekła, bo nie dość że pedał, to do tego śmieszek z joemonstera. Z kolei Paul McCartney przefarbował włosy na zielono. Ja wiedziałem, że tak kończą te popularne gwiazdy, ale nie wiedziałem że będzie tak źle. Upozorowanie własnej śmierci to jedno, ale mieszkanie w jakimś popierdolonym wagonie będąc rozpoznawalnym w każdym miejscu? Kurwa, mój mózg był pełen kremówek. Nie uwierzycie mi, co ze sobą miał nie kto inny, jak George Harrison (tak, ten fajfus co miał pedalskiego wąsa i wyglądał jak jezus). Daimakurę! Tak kurwa, daimakurę! Mogę się założyć, że ta banda pierdolonych pedałów już nieraz się w nią spuściła. Kiedy te skurwysyny gadali ze sobą, a niektórzy tańczyli do muzyki dubstepowej, ja obmyślałem plan co z nimi zrobić. Niby mógłbym ich podpalić nocą, co to dla mnie byłby za problem - no ale kurwa, tylko to? Przez kilka minut skurwysyny będą się palić, aż w końcu umrą i zero zabawy. Rozmyślałem sobie nad opcją torturowania ich, ucinania kończyć, miejscowego podpalania ciała, głodząc ich i jednocześnie podając kroplówkę i opatrując ich rany aby za szybko mi nie wykitowali, ale nie miałem do tego warunków. W tych wagonach są inni bezdomni, a myśl że jakiś brudny kutas może mnie zajść i zajebać od tyłu trochę mnie do tego zniechęcała. Niedaleko moja była dziewczyna (inb4 anon dziewczyna, jestem wygrywem) miała taką małą budkę do której miałem dostęp (i tylko ja, bo wymieniłem kłódkę i nie dałem jej klucza xD), którą kiedyś mi "pożyczyła" i trzymałem tam dużo potrzebnych mi narzędzi. Ot, taka można by rzec że moja skrytka. Kiedyś bawiłem się w piromana, robiłem mini materiały wybuchowe. W zasadzie można by powiedzieć że to domowej roboty petardy. Postanowiłem sobie że porzucam sobie trochę w tych skurwysynów. W końcu Lenon i tak ma nierówno pod sufitem, więc będzie myślał że to wojna nadeszła xD Wziąłem kilka lasek domowej roboty petard, zamknąłem budkę, zaczaiłem się przy wagonie i powrzucałem im parę niespodzianek. Stało się kurwa! John Lenon dostał ataku paniki, zaczął zdzierać z siebie ubranie i mówił że żywcem go nie wezmą, że to jego ojciec to na plaży Omaha walczył i stawił czoła setkom nazistów. Śmiechłem z pierdolonego schizofrenika. McCarthney zaczął go dziwnie uspokajać, mówił że to nic takiego, ale jednocześnie zaczął go namiętnie przytulać. Już sobie kurwa mogę wyobrazić, jak wyglądały te ich trasy koncertowe. Dobrze, że nie dałem się omamić tym skurwysynom i nigdy nie jarałem się tą pedalską muzyką. Zastanawiałem się tylko czemu Harrison stoi bez ruchu, trzymając tą swoją chińską poduszkę w górze. Wyglądało to tak, jakby miał zamiar ją zabić. Nie ogarniam. Wiedziałem, że to ćpuny i w ogóle mają rozjebane mózgi, ale żeby aż tak? Dobrze, że kiedy w wieku 11 lat matka chciała zapisać mnie na lekcje pianina to zrezygnowałem i wolałem grać w gałę z Sebami, bo być może skończyłbym jak oni i byłbym ćpającym psycholem. Nagle zorientowałem się, że gdzieś znikł Ringo. Bałem się, że skurwiel wie że próbuję ich strollować i zaczął mnie szukać. Niby mógłbym się bronić, bo kilka lat uczęszczałem na lekcje kick-boxingu i tate żołnierz uczył mnie krav magi, ale wolałem obejść się bez tego. Ja działam z ukrycia. Taki jest mój styl. Poszedłem rozejrzeć się czy aby ten skurwiel gdzieś tu czasem nie pomyszkuje, ale nigdzie go nie mogłem znaleźć. Pomyślałem sobie, że może im spierdolił, kto wie. Postanowiłem wrócić do domu aby wypocząć, bo to był ciężki dzień. Nazajutrz, kiedy się obudziłem, miałem zdemolowane mieszkanie. Kurwa, złodzieje? Niemożliwe! Przecież kurwa nie mam tak mocnego snu, aby nie usłyszeć, że ktoś się włamuję. Nie wierzę że ktoś sforsował drzwi za które zapłaciłem 4 tysiące polskich złotych. A jednak, kurwa. Na stole leżała kartka "nie lekceważ nas". Nie wiedziałem o kogo chodziło. Nie miałem wielu wrogów, bo jeśli kogoś ubrałem na cel, to zawsze eliminowałem go z ukrycia. Może to przez wczoraj? Ci jebani Bitelsi? Kurwa, niemożliwe. Przecież to zasrana banda ćpunów która mieszka z bezdomnymi. O dziwo nic mi nie zniknęło, tylko miałem w domu niesamowity burdel. Wziąłem telefon, kluczyki od auta, gaz pieprzowy, motylek oraz paralizator i postanowiłem pojechać do tych wagonów aby zobaczyć czy są na miejscu. Może bym usłyszał to i owo. Ta sprawa nie dawała mi spokoju. Przez całą drogę myślałem kto mógł za tym stać. Kiedy przyjechałem wagon był pusty. Nawet nie było tam bezdomnych, który całymi dniami i nocami tam przesiadują (kiedy oczywiście nie żebrzą pod kościołem). BAH KURWA. Nagle poczułem silny ból z tyłu głowy i upadając straciłem przytomność. Kiedy się ocknąłem miałem mroczki przed oczyma, nie wiedziałem gdzie jestem i co się stało. Byłem w szoku. Dochodziłem do siebie dobre 5 minut, kiedy zobaczyłem że jestem związany. Kurwa, to pewnie te skurwysyny. Moje domysły sprawdziły się. Przede mną stał w rządku cały zespół The Beatles. Wyrwali mi taśmę z ust i spytali się czy warto było. Postanowiłem odegrać teatrzyk i udawać że nie wiem kim oni są. Powiedziałem im, że nic im nie zrobiłem i żeby mnie wypuścili, że jestem ojcem dwójki dzieci i jestem jedyną osobą które te dzieciaczki mają. Lenon powiedział, że nie z nami te numery, a Harrison mu przytaknął głaskając swoją daimakurę (dziś miał inną). Powiedział mi, że zespół The Beatles to tylko przykrywka, aby mogli jeździć po świecie i zabijać losowych ludzi. Tutaj przypomniał mi się ten gimbo serial Dexter i trochę chciało mi się śmiechać z tych chorych pojebów, no ale to nie był dobry moment. Ringo wyjął ze skrzynki wielkiego, czarnego, plastikowego kutasa. Strachłem jak pojebany. Bałem się, że ta banda gejuchów będzie mnie gwałcić przed śmiercią. Uwierzcie mi, gdybyście zobaczyli tak wielki przedmiot i byście wiedzieli że zaraz on wyląduje w twojej dupie to sralibyście pod siebie. Na szczęście moje przewidywania nie spełnił się. Te skurwysyny zaczęli się pedalić tuż przed moimi oczyma! Chciało mi się rzygać, ale taką motzną tasiemką przykleili mi powieki do brwi i nie mogłem zamknąć oczu (przy okazji oczy mi motzno wysły i czułem bardzo źle). Po kilku minutach orgii tych jebanych pedałów, Harrison upadł. Nikt nie wiedział co się stało. Myślałem, że to jakaś sztuczka, którą chcą mnie do czegoś zmusić, ale wyglądało to poważnie. Ha! Cieszyłem się. Skurwielowi zaczęła lecieć piana z ust. Wiedziałem, że tak kończą te pierdolone ćpuny. Wykorzystałem sytuację i dzięki temu że mój ojciec był wojskowym i w dzieciństwie pokazywał mi wiele przydatnych sztuczek, uwolniłem się z więzów które mnie zablokowały i szybko uciekłem aby poszukać czegoś co pomoże mi się przed nimi bronić. Mimo że te skurwysyny mają już swoje lata, to ja byłem sam. Nawet nie zauważyli, że zniknąłem, bo byli zajęci reanimowaniem tak bardzo martwego George Harrisona (dżordż pedał matkę jebał). Wszedłem do takiego małego pokoiku, gdzie znajdował się odebrany mi paralizator i gaz pieprzowy oraz motylek. Szkoda, że nie miałem jakiejś pałki teleskopowej, bo przeciwko trzem lepsza byłaby pałka, no ale trudno. Aby wyjść z tej hali (bo była to jakaś opuszczona hala, nawet nie wiedziałem że coś takiego jest w Kołobrzegu, bo daleko mnie nie mogli zabrać)musiałem ich ominąć. Kiedy wróciłem do nich aby im wszystkim spierdolić zobaczyłem jak te skurwysyny ruchają martwego Georga. Kurwa, z jednej strony śmiechłem bo "ruchają póki ciepły", ale z drugiej strony było mi niedobrze bo pedalstwo motzno. Krzyknąłem: "Ty, Lenon, twój ojciec robił laskę Hessowi". Trafiłem w czuły punkt. Skurwiel mocno się wkurwił, zdjął te swoje pedalskie okrągłe okulary i rzucił się na mnie. Nawet nie widział, że trzymam w ręcę nóż - wbiłem mu go prosto w splot słoneczny, a później zajebałem mu z łokcia w ryj aż upadł. Pewnie dalej tam leży i się wykrwawił xD Kiedy jego kumple byli zajęci ruchaniem martwego Harrisona(no kurwa rzeczywiście, zamiast pomóc Lenonowi to te chore pedały wolą ruchać umarlaka) podszedłem do nich, Paulowi napsikałem mocno gazem w oczy że pewnie mu gały wypaliło, a Starra potwykoptowałem paralizatorem. Miałem już spierdalać, ale strachłem bo te jebańce w końcu są rozpoznawalni i lubiani, więc bałem się że będę miał przejebane i postawią mi zarzuty zabicia Lenona i zaatakowania ich mimo że to była obrona konieczna. Kopałem ich motzno po mordzie, a z ich ust wydobywała się sperma zmieszana ze śliną. NA końcu każdemu z nich zadałem kilka ran moim motylkiem i spierdoliłem na zewnątrz aby poszukać drogi do domu. Byłem na jakiejś wsi, ale spytałem się pewnego rolnika o drogę do mojego miasta i udzielił mi pomocy. Pedały mieli czelność nawet mi auto podjebać, ale je odzyskałem więc nie ma problemu. Teraz tylko stracham, bo zostawiłem tam masę odcisków palców i śladów biologicznych, ale nigdzie w bazie danych policji nie jestem więc pewnie nadal będę nieuchwytny. Niech te geje znają swoje miejsce i wiedzą, że ze mną się nie zadziera. Jutro chyba się tam przejadę i zobaczę, czy policja odkryła już miejsce zbrodnie, czy trzeba im trochę pomóc.

piątek, 5 września 2014

Dąb

-bądź dębem
-będąc sadzonką patrz jak ziela mają piękne liście i bujno liści a tobie stare dęby każą iść w korzenie
-smutaj cale sezony że mało liści i wolno rośniesz a ten skurwysyn perz prawie zabrał ci całe światło i prawie umarłeś
-sezon za sezonem w spierdoleniu
-po piątym sezonie zauważasz że ten skurwysyn perz już nigdy nie zasłoni ci światła
-czuje dobrze młody dąb, lepszy niż ten patolski perz
-na 7 sezon przychodzi susza, czuj dobrze, ziela pousychały i tylko drzewa zostały, szanuj przez to mądrości starych drzew
-stare dęby się dopytują kiedy będę miał żołędzie i czy doczekają nowego pokolenia dębów
-umrzyj w środku bo wiesz że nie ma żeńskiego drzewa na wymianę pylkow
-osiągasz wiek 25 lat, ścinają cię żeby podistoty mialy meble
-na koniec tylko ten śmiech perzu że przeczekał i dobrze mu teraz

środa, 3 września 2014

Stasiek, który nie umarł

Staśka Waryłę pociąg przejechał ze szczególnym okrucieństwem.Została z niego tak zwana miazga.Przyjęto umownie, że to Stasiek i dano zarobić branży cmentarnej.Skorzystała firma pogrzebowa, ksiądz proboszcz, kościelny, organista,kopidołek i babki- płaczki, bo nażarły się na stypie.Staśka odwiedziły jako pierwsze hieny cmentarne i zawłaszczyły naziemny wystrój jego mogiły. Po kilku tygodniach Stasiek pojawił się we wsi cały i zdrowy, więc ludzie gadali, że "to" na torach niewiele z nim miało wspólnego.Odwiedził swój grób i poszedł pić.Któregoś wieczoru pociąg przetarmosił go ze dwa kilometry.Stasiek był na to przygotowany.Spoczął obok siebie a hieny zacierały tylko ręce.W kilka dni potem Stasiek znów stanął w kolejce po wina.Był ostatni, ale kupił pierwszy a w zasadzie napił się bezpłatnie bo sklepowa też uciekła.Blady strach padł na mieszkańców wsi, a sołtys formalnie ogłosił Staśka zombi.Ten powtórzył numer z pociągiem jeszcze trzykrotnie a akt zgonu wystawiono wdowie in blanco w piętnastu egzemplarzach.Stasiek wytargował u proboszcza rabat, hieny założyły jego fan klub.Był ich najlepszym klientem a o takich należy dbać.Sprzedawały mu jego własne gadżety za grosze a kopidołek nie zasypywał już grobu tylko przykrywał dechami.Po roku Stasiek Zombi przerzucił się na uderzenia pioruna i doły z wapnem.Od czasu do czasu dawał się spalić w pożarze lasu a kiedy był zły wskakiwał pod kombajn.Został nałogowym zombi i żadne terapie nie pomagały.Po jakimś czasie w jego ślady poszedł kolejny mieszkaniec wioski, później jeszcze jeden i w końcu cała reszta.Wszyscy stali się zombi i na cmentarzu zrobiło się gwarno bo wioska liczyła czterystu mieszkańców.Nie było dnia bez pogrzebu a hieny pobudowały sobie wille.Ludzie-zombi strasznie się ze sobą zżyli i prowadzili rankingi zgonów.Pojawiły się rozgrywki ligowe zniknięć i pojawień a zwycięzcy otrzymywali w nagrodę betonowy dzban na wiązanki.Ja też tam byłem, ale krótko.Skreślono mnie z listy rozgrywek, bo grałem nie fair i ani razu nie umarłem.

Sebastianek 76

Liceum do którego uczęszczaliśmy, nie należało do wielkich. Był to budynek może nieco większy od naszego gimnazjum, ale swoje robiła za to ilość uczniów i klas. A tych, było naprawdę sporo, co ludzie z przedmieść, jak my, nieprzystosowani do tłoku, odczuwali nawet podwójnie.
Na każdej przerwie, palarnia (czyli zaułek za budynkiem) i główny korytarz na pierwszym piętrze zamieniały się w prawdziwe mrowiska, zwłaszcza tuż przed 8:00, gdy zaczynały się lekcje.
I o ile latem nie było z tego powodu większego problemu, o tyle jesienią i zimą, gdy uczniowie przychodzili już w kurtkach i ciężkich butach, tłok zaczynał być naprawdę męczący.
Mniej więcej rok przed naszym przybyciem do szkoły, zamieniono standardowe samoobsługowe „klatki” dla poszczególnych klas na zarządzaną przez woźne szatnię, z numerkami (czyli breloczkami z wypisanymi cyframi, takimi samymi jak przy kluczach do drzwi klas). Oficjalnie miało być to wygodniejsze i szybsze, ale wszyscy wiedzieliśmy, że to ze względu na lepkie rączki niektórych uczniów.
Sęk jednak w tym, że zimą jedna, dwie, a czasem nawet trzy podstarzałe kobiety nie wystarczały do wykonania zleconej im pracy. Przez całą pierwszą klasę, musieliśmy więc czekać przez kilka, czasem kilkanaście minut, by zostawić lub odebrać swoje ubrania.
Już kolejnej jesieni, dyrektor zarządził, że woźnym będą pomagać wszyscy uczniowie, bez wyjątków. Każda klasa otrzymała swój miesiąc dyżurów (w praktyce około 3 tygodni), który miała równo podzielić miedzy trzyosobowe grupki.
Logicznym było, że ja, Kamil i Sperma zgłosiliśmy chęć dyżurowania razem.

- Hej, a wy nie mieliście czasem mieć dyżuru w szatni dzisiaj? – Zapytał się nas Michałek, przeglądający jeden ze swoich zeszytów.
- No, tak jakoś. – Odpowiedział mu Kamil.
- Ale przecież w szatni powinniście być kwadrans wcześniej…
- No kurwa chyba kpisz, że będę wstawał pół godziny wcześniej. Już i tak wychodzę jak jest ciemno i wracam po zmroku! – Zirytował się Sperma.
- Woźne chyba sobie jakoś poradzą bez nas, przez te parę minut, nie? – Zastanowiłem się. Rzeczywiście, te kilkanaście minut nie było wcale niczym wielkim.

- Z drogi, z drogi, kurwa z drogi, ekipa remontowa! – Krzyczał Sperma, przedzierając się przez tłum. Ja i Kamil szliśmy za nim, ciesząc się, że nie musimy taranować sobie drogi.
Doszliśmy do lady szatni, nad którą rozciągało się metalowe ogrodzenie. Pod każdym z trzech okienek znajdowały się drzwiczki, z których jednak nie skorzystaliśmy – po prostu przeskoczyliśmy nad ladą, wzbudzając gromki śmiech zgromadzonych wokół uczniów, trzymających kurtki.
- Zara, kurwa! Dajcie się nam też przebrać! – Krzyknął Sperma widząc, jak tłum usypuje na ladzie górę kurtek.
- No wreszcie jesteśta! – Usłyszeliśmy głos za plecami. – Gdzieśta byli? – Dopytywała się woźna, idąca z pękiem numerków w ręce.
- No, bo ten… - Zaczął Kamil.
- Autobus nie chciał odpalić. – Rzuciłem.
- No, zamarzł, musieliśmy rozpalać pod nim ognisko. – Zażartował Sperma. – Ikarus, syberyjska aparatura.

Dyżurujący przez cały dzień uczniowie byli zwolnieni z lekcji, ale za to musieli czekać aż do piętnastej trzydzieści, by wrócić do domu. Nasza praca obejmowała właściwie tylko przerwę przed 8:00, tą o 8:45 oraz porę obiadową – czyli okolice 13:30-14:30. Resztę dnia siedzieliśmy, grając w karty i nudząc się.
- Trzy ósemki. – Powiedziałem, odkrywając karty.
- No, kurwa, para trójek. – Pokiwał z niezadowoleniem Kamil.
- Nic, pasuję. – Dodał ze zrezygnowaniem Sperma. Dwa długopisy i ołówek, będące pulą w tej partii, powędrowały do mnie.
- To co, kolejna rundka? – Zapytał Kamil. – Odegrałbym się, bo lubię ten długopis.
- Mogę grać. Sperma?
- Czekajcie kurwa, nie mam nerwów. – Sperma wstał i wyciągnął z kieszeni pogiętą paczkę papierosów. – Czajcie kurwa czy nie idzie woźna, muszę się odstresować.
- Nie idziesz do palarni? – Zaciekawił się Kamil widząc, jak kolega odpala papierosa pomiędzy dwoma rzędami wiszących kurtek.
- Coś ty, kurwa. Zimno. Na dworze jest chyba minus pięćset.
Poczułem lekkie ukłucie głodu, więc otworzyłem plecak i wyjąłem z niego jedną, jedyną kanapkę. Sprawdziłem, czy nigdzie nie ukryła się druga, na potem. Nic jednak tam nie było.
- Pięknie, mama mi zrobiła jedną bułkę.
- Nieładnie, co to, Ewelina cię chce odchudzić? – Roześmiał się Sperma.
- Nie zdziwiłbym się, gdybym wyglądał tak jak Tymek. Ale chyba zapomniałem jej powiedzieć, że dzisiaj kończymy później.
- Tak, narzekasz, że masz jedną kanapkę? – Wyrzucił nagle zdenerwowany Kamil. – Ja teraz się skapłem, że zapomniałem w ogóle drugiego śniadania. Zostawiłem je w kuchni, kurwa!
Sperma pociągnął ostatni raz papierosa, zgasił go o podeszwę, a potem ukrył kiepa w kieszeni jednej z wiszących kurtek.
- Gadacie tak o żarciu, a ja bym się napił piany.
- No, w sumie ja też. Dłuży mi się tu. – Zauważył Kamil.
- Nie wiem. A nie jest za zimno na piwko? – Zapytałem. Za oknami naprzeciw nas śnieg sypał niemiłosiernie, a na sam jego widok, dostawałem dreszczy.
- To tu je ojebiemy. Przy grzejniczku, bez przypału. Mam… Dwa trzydzieści sześć. – Wyrecytował Sperma. Kamil poszedł jego śladem i wyciągnął z kieszeni drobne.
- Trójka i… Dwadzieścia siedem groszy. Wchodzę w to.
Koledzy spojrzeli na mnie.
- No dobra. Mam równo trójkę.
- No to kurwa pijemy, pijemy! – Sperma ucieszył się jak dziecko.

Pomysłodawca wrócił po nie więcej niż dziesięciu minutach, pokryty grubą warstwą śniegu. Na nasze szczęście, woźna zostawiła nas samych, więc bezproblemowo zaczęliśmy picie. Lodowato zmrożone piwa wydawały się nie mieć smaku, ale po kilku łykach, zaczynały rozgrzewać nas od środka.
W tamtej chwili, pomysł wydał mi się rzeczywiście trafionym. Na samą myśl słów „chlanie” i „szkoła”, na twarzy wykwitał mi uśmiech.
Może jedna puszka na głowę nie była ilością, która by nas upoiła, ale na pewno dzięki temu czuliśmy się weselej i nawet bez sensownego zajęcia, nie było nam tak nudno.
- Ej, mam pomysł! Czekajcie! – Rzucił Kamil i wbiegł pomiędzy dwa rzędy wieszaków. Przez chwilę słyszeliśmy tylko jego śmiech, ale zaraz potem, chłopak pokazał się nam, ubrany w ciemnoróżowy płaszcz. – Patrzcie, ale ze mnie dupa!
Wybuchliśmy śmiechem, widząc, jak kolega nieudolnie próbuje kręcić biodrami.
- Kurwa, wyszło szydło z worka! W domu też nosisz fatałaszki Milenki? – Żartował Sperma, czerwony na twarzy, nie mogąc złapać oddechu.
- Jeb się. Chodźcie, do wyboru, do koloru!
Każdy z nas wbiegł w osobną „alejkę” i wybrał sobie jeden strój, który ubrał. Sperma wyszedł na spotkanie w malutkiej bluzie dresowej, należącej do ucznia ze dwa razy mniejszego od niego samego, ja włożyłem damski szary płaszcz i długi wełniany szal, a Kamil tym razem pokazał się w jaskrawożółtej kurtce zimowej, z naciągniętym na głowę kapturem.
- Cóżta robita?! – Wykrzyknęła woźna, wychodząca właśnie z za rogu.
- No ten, no, sprawdzamy, czy ubrania są bezpieczne. – Rzucił Kamil. Kaptur stłumił jego głos, przez co brzmiał jak Guła.
Zdjąłem płaszcz i odwiesiłem go na miejsce.
- Spoko moko, wszystko pod kontrolą. – Powiedział spokojnie Sperma.

Przerwa po 13:00 nadeszła prędzej niż się spodziewaliśmy. Alkohol nie zdążył jeszcze ulecieć z naszych ciał, więc bez przerwy żartowaliśmy i śmialiśmy się, wydając uczniom kolejne ubrania.
- Ale… To nie moje! – Krzyknął do Kamila chłopak z pierwszej klasy.
- To twój problem! – Odwarknął mu, idąc z następnym numerkiem.
- Sperma, pomóż nam, do cholery! – Zawołałem siedzącego na krześle kolegę, który akurat zrobił sobie przerwę.
- No chwila, kurtki nie uciekną, nie? Są zamknięte!
- My tu stoimy, czekamy! – Oburzyła się jedna z dziewczyn, stojąca po drugiej stronie lady.
- Złość piękności szkodzi!
- Chodź rzesz tu! – Teraz podniosła głos woźna. Sperma podniósł się, unosząc ręce w pokojowym geście, po czym wziął jeden numerek.
- Ale co z moją kurtką?! – Ponownie zawołał Kamila chłopak, stojący z czyjąś kurtką w ręce.
- No jest tu gdzieś! Chodź, znajdziesz ją!
Uczeń przeskoczył przez ladę i poszedł szukać zguby.
- Kurwa, więcej tych numerków nie miałeś?! – Zdenerwował się Sperma, biorąc pęk breloczków od jednej osoby. – Całej klasie bierzesz te kurtki?!
Lawirowałem od lady do alejek wypełnionych kurtkami w zawrotnym tempie, nie do końca zdając sobie sprawę z otaczającego mnie chaosu i zgiełku. Strzępy rozmów i żartów mieszały się ze sobą i poczułem, jakbym naprawdę był pijany. Było to fizycznie niemożliwe, biorąc pod uwagę, że wypiłem zaledwie jedno piwo, ale i tak wszystko wskazywało na to, że nie jestem w pełni trzeźwy.
Popłynąłem więc z nurtem.

Woźna nazwała nas „trzema diabłami”, podczas najbliższej rozmowy z naszą wychowawczynią. Wyperswadowaliśmy jej, że kobieta musiał pomylić nas z kimś innym, bo zachowywaliśmy się grzecznie. Uwierzyła, jakimś cudem.
Drugiej takiej grupy jak nasza, szkolna szatnia nie widziała. Tego dnia zdecydowanie przekroczyliśmy kilka(naście) granic i poczuliśmy się, jakbyśmy znowu byli uczniami gimnazjum – których nie obchodzą jakiekolwiek wartości i którzy są dla samych siebie prawem.