sobota, 28 grudnia 2013

Kolęda

Te uczucie gdy dzis mialem akurat dzien wolnego w pracy i przyszedl ksiadz po kolendzie. Nie bede zaglebial sie w religijne aspekty, ale poczulem sie gorzej niz na tej slynnej rodzinnej wigilii.
Stary proboszcz wszedl, posmial sie serdecznie, jak przystalo na poczciwego czlowieka ktorym jest, po czym poblogoslawil i zrobil to co sie zwykle robi podczas kolendy.
No i wtedy przyszla kolej na wywiad xD Pyta sobie gdzie mame pracuje, gdzie ja i brate pracujemy, jak tam tate sie czuje itd. I wtedy spojrzal w swoj kajet i sprawdzil nasz wiek.

O ale to juz 25 lat? To chyba najwyzsza pora sie ustatkowac, zalozyc rodzine xD Dziewczyny sobie porzadnej poszukac xD

Chyba nie musze mowic o poziomie żeżu jaki sie wtedy wygenerowal xD Mame probowala jeszcze uratowac sytuacje widzac moje zazenowanie, ale pogorszyla sprawe

seba nie ma szczescia do kobiet xD Nie trafil jeszcze na te odpowiednia xD

No juz kurwa myslalem ze nie wytrzymam. Spocilem sie jak rzaba, ale nie moglem nawet sie przejsc po pokoju bo ten ksiadz tam siedzial. Wogole zrobila sie ogolna zezuncja, zapadla niezreczna cisza, a po chwili ksiadz teatralnie zerknal na zegarek i rzucil

o, juz 11:10, to musze leciec bo o 21:37 mam pogrzeb xD Elo.
tak na prawde powiedzial ze ma pogrzeb o 12:00, ale uznalem ze tak bedzie barwniej
A na odchodnym rzucil mi jakby na pocieszenie

nie pierwsze jablko ktore spadnie jest dla ciebie xD Czasami warto poczekac xD
Przytaknalem po czym zamknalem sie w swoim pokoju, a od tamtej pory wyszedlem tylko po obiad.

Sebastianek-68

Młody, jeszcze gdy byliśmy w pierwszej klasie szkoły podstawowej, zakochał się w koleżance z klasy – Karolinie. Daleko mu było jeszcze do okresu burzy hormonów, ale wszyscy wierzyli wtedy, że jego uczucie jest szczere.
Obiekt jego westchnień pochodził z dobrego domu. Domu, w którym nigdy niczego nie brakowało, a mała Karolina nigdy nie musiała prosić o nic więcej niż raz.
Takie życie utwierdziło ją w przekonaniu, że jest ładniejsza i mądrzejsza od innych – co oczywiście ogromnie mijało się z prawdą. W rzeczywistości, dziewczynka była zepsuta, można by rzec, przegniła.
Jak to jednak bywa w podobnych przypadkach, pieniądze potrafiły zdziałać cuda – i tak, niezbyt przyjacielska i skrajnie zapatrzona w siebie Karolina, stała się liderką klasowych dziewcząt. Poniekąd, była przeciwieństwem Młodego, który pełnił rolę dowódcy w naszej paczce.
Przeciwieństwa jednak, nie zawsze się przyciągają.

Jednostronny romans trwał nieprzerwanie przez sześć długich lat. Młody pisał wiersze i poematy dla swojej wybranki, zrywał jej kwiaty, pomagał w noszeniu plecaka… Wszystko na marne.
Karolina, poza chęcią wykorzystania zauroczonego nią kolegi, za nic nie chciała się do niego zbliżyć.

Wracaliśmy właśnie ze szkoły, powoli krocząc w późnowiosennym słońcu. Niedługo miało zrobić się ciepło.
- Hej, Młody, co jest? – Zapytał Patryk. Młody, co było jak na niego bardzo dziwne, szedł ze spuszczoną nieco głową, zamyślony i oderwany od otaczającego go świata.
- A, nic takiego. W porządku.
- Młody pewnie układa wiersz dla panny Karoliny. – Zarechotał Sperma, jedząc kanapkę.
- Ej, ale odpierdol się, co? – Zdenerwował się Młody.
- Dobra, dobra, nie dramatyzuj tak. Na żartach się nie znasz?
Przeszliśmy koło kościoła, za którym znajdował się przystanek autobusowy.
- Jedzie coś? – Spytałem od niechcenia.
Kamil, idący najbliżej rozkładu jazdy, pokiwał przecząco głową.
- Nie, musimy iść z buta. – Cały jeden przystanek spaceru.
- Hej, Patryk! – Usłyszeliśmy z tyłu.
Patryk, Sperma i Młody odwrócili się razem.
- Nie czekałeś na mnie? – Spytała Karolina z wyrazem zawodu i irytacji na twarzy.
- A czemu miałem czekać? – Odparował Młody. Nie był w nastroju do żartów, widać to było jak na dłoni.
- Bo obiecałeś mi kiedyś, że mi będziesz pomagał…
- A zejdź mi z oczu. – Chłopak odwrócił się i skinął nam, byśmy ruszyli w dalszą drogę.
- Tak?! Jeszcze zobaczysz! Chciałbyś ze mną chodzić, co?! – Piszczała dziewczyna jak wariatka.
- Nie. – Odparł.
Karolina nagle umilkła. Odpowiedź ją zaskoczyła.
- Nie. – Powtórzył Młody. – Sześć lat próbowałem, sześć lat robiłaś ze mną co chciałaś, ale teraz, mam to w dupie.
- Zobaczysz, jeszcze będziesz chciał ze mną być! Jeszcze dzisiaj będziesz żał… - Przerwał jej były wielbiciel.
- Zamknij się wreszcie, bo nie mogę cię słuchać! Wypierdalaj z mojego życia!
- Powiem pani jak się zachowujesz!
- Wykurwiaj, ty jebana, fałszywa cipo! – Idące po przeciwnej stronie ulicy młode małżeństwo obróciło się w naszą stronę z nieskrywaną odrazą. – Pierdolona manipulatorko! Dobrze, że kończę tą podstawówkę, będę miał od ciebie spokój.

Jak okazało się trzy miesiące później, Młody się mylił. Karolina, tak jak i większość naszych kolegów i koleżanek, trafiła do tego samego gimnazjum, do tej samej klasy.
Wzajemna wrogość tych dwojga minęła bardzo szybko – potem stali się wobec siebie obojętni.

piątek, 27 grudnia 2013

Wstyd z kupą

Meszkanie hehe studenckie, mam dwie sublokatorki ale generalnie one dominuja w mieszkaniu gotuja sprzataja a ja no jak to anon nie zsocjalizowalem sie z nimi bo tbw zreszta brzydkie. Niestety braki w socjalizacji spowodowaly ze nie moge sie przy nich wysrywac bo mamy taka w chuj mala lazienke na przedpokoju i wszystko slychac. Oczywiscie one maja wyjebane na dzwieki wiec bardzo czesto budzi mnie sążnisty piard z pomieszczenia obok bo akurat marta poszła robic poranna kupke ;_; takie srut polaczone jakby z grzybami i no sraka generalnie. No i zwykle moje sranie czeka do czasu az obydwie nie opuszcza calego mieszkania na jakies zajecia (weekendy sa zbawienne bo one czesto wyjezdzaja), jesli ktoregos dnia nie wyjdzie tak ze obie nie wyjda no to wstrzymuje sranie do dnia nastepnego. Jednak pewnego razu juz nie moglem wytrzymac bo wychodzilo ze trzymam srake jakis 5 dzien, co wstaje sie wyprostowuje to ta kupa no rozsadza i sama wychodzi. Wiec nagle pomyslwspanialy.jpg poszukalem kilka reklamowek bo mam taki zwyczaj ze jak robie zakupy w biedrze to zatrzymuje sobie w barku te reklamowki. Wzialem wszystkie jakie byly, spod pierwszej wyściełałem chusteczkami, polozylem na parkiecie i kucnalem. Sraka 5 dniowa mozna sobie wyobrazic byla niezwykle dluga choc wspołgrała z ulgą jaka nastepowała centymetr po centrymetrze wysuwania się tej brązowej kiełbasy. Nasrałem chyba ze 2 kilo, dokladnie zawiazalem pierwsza torbe i umieszczalem ja kolejno w nastepnych reklamowkach, aha nadmieniam ze skonczyly sie chusteczki wiec do podtarcia uzylem najbardziej popsutych cottonworldow jakie mialem i je rowniez do tej torebki wsadzilem. No ale byla to godzina popoludniowa wiec jeszcze jasno. Wiec schowalem ów pakunek za lozko i czekalem. Myslalem ze dobrze zabezpieczylem ale juz po 10 minutach w pokoju jebalo dramatycznie. Otwarcie okna niewiele dawalo, zapsikalem pokoj dezodorantem nivea wiec slodko kwasny smak połączył się z odorem sraki tworząc mieszankę powiedzialbym orientalna. Ale wytrzymałem i ja i ta torba, zrobilo się ciemno, koło północy już bez zażenowania i całkiem chłodno choć po cichu otwarłem na szerz okno i wyrzucilem, na szczescie pod blokiem są takie krzaki wiec nie wylądowało to na chodniku. Zdarzylo sie to raz ale boge jeden wie czy ktoregos ranka znow nie bede wyścieływał torebki chusteczką velvet ;_;

Trollowanie

-zawołaj mame do pokoju
-połóż się na łóżku i udawaj że śpisz
-mame taka strollowana

-nasraj do kibla, spuść się na kupe
-nie spuść wody
-powiedz mamie by przyszła szybko zobaczyć do łazienki
-mame taka strollowana

-wejdź do mamy pokoju
-stwierdź że chyba burza idzie
-mama zdziwiona że przecież zima i burzy nie ma
-jebnij głośnego bąka
-hehe zagrzmiało
-mame taka strollowan

-kup rodzinie rezenty pod choinke
-w wigilie matka się pyta dla kogo ta paczka
-mówisz że dla ojca
-ojciec nie żyje od 8 lat
-taki strollowany

-zabierz matce kase z torebki
-zawolaj mame zeby ci dala 5 zl
-mame taka strollowana nie ma dziengow

-mame kupuje ci na wigilie 5 par skarpet
-podziuraw wszystkie w kiblu
-powiedz mamie że kupiła dziurawe skarpety
-mame w ryk bo nie ma pieniędzy na inne
-taka strollowana xD                            

środa, 25 grudnia 2013

Fogg

Siedziałem ostatnio w domu, miałem akurat awarię internetu, szukałem więc jakiegoś zajęcia.
Wszedłem na strych i znalazłem tam stary gramofon, niestety nie miał igły. Zastanowiłem się chwilę
czym by tu ją zastąpić, pomyślałem, że doskonale nadałby się do tego kawałek kości, który mój
brat satanista nosi na wisiorku, był teraz w łazience, medalik więc wisiał na lampce u niego w
pokoju, skradłem go niepostrzeżenie i wróciłem na strych. Włożyłem kość w ten wihajster, co to w
nim igła powinna być, wyglądało całkiem zacnie. Na półce nad głową znalazłem płytę Mieczysława
Fogga, ułożyłem ją na miejscu, gdzie ułożyć się płytę w gramofonie powinno, przycisnąłem doń
kość i odpaliłem machinę. Zamiast muzyki do moich uszu dotarł przeraźliwy pisk, strych się
zadymił, a z obłoków wyłonił się Mieczysław Fogg i wrzasnął "TYFY, TYFY z GRAMOFIXU,
SKURWYSYNIE, CZEGO CHCESZ!?". Przestraszyłem się, ale zrozumiałem, że mam szansę odmienić
swe spierdolone życie, rzekłem: "chcę śpiewać jak pan, panie Mietku". Fogg strzelił obcasami i
zniknął, ja poczułem ucisk w krtani, zaśpiewałem: TA OSTATNIA NIEDZIELA... i brzmiało to pięknie.

Jak zagadać do loszki na przystanku

-czekaj na swojego solarisa obok przystanku
-na przystanek przychodzi jakaś fajna loszka
-patrzy na ciebie a ty na nią
-loszka odwraca wzrok i idzie pod daszek przystanku
-przyjeżdża solaris
-puść tę loszkę pierwszą do autobusu
-loszka siada
-ty obok niej
-jak do niej zagadać, co mam robić, co mam robić
-ściągnij czapkę bo nie jesteś pedałem
-zagadaj do loszki "przepraszam, nie mam na głowie kukuryku?"
-loszka się uśmiecha i poprawia ci włoski
-zaczynacie ze sobą rozmawiać
-loszka daje ci swój numer
-twój przystanek
-wysiadasz
poszło lepiej niż ekspedycja, teraz tylko kiedy zadryndać do tej loszki?

Sebastianek-67

Był taki okres, jeszcze w czasach podstawówki, gdy zadawaliśmy się z Tymkiem jakby nigdy nic. Jego odmienne od normy zachowania i dziwactwa nie zwracały wtedy naszej uwagi, bo w końcu sami nie mieliśmy jeszcze wyrobionego pojęcia o jakiejkolwiek normie.
Z upływem czasu jednak, zaczęły docierać do nas sygnały. I tak, Tymek zaczął stawać się dziwakiem, którego dzieci unikały. Nie można powiedzieć, by on sam robił coś sobie z tego powodu, choć wielokrotnie starał się wkupić w nasze towarzystwo.

Rzecz działa się, gdy byliśmy w czwartej klasie podstawówki. Zahartowani po zielonej szkole, staliśmy się dużo bardziej dojrzali – przynajmniej według nas samych. Byliśmy już w tej „poważniejszej” połowie szkoły, choć daleko nam było do starszych „mężczyzn” z szóstych i wtedy również ósmych klas.
Różnica wieku była naprawdę widoczna, z czego zdawali się mieć ubaw starsi uczniowie. Od czasu do czasu zdarzało się, że ktoś znienacka rozczochrał mi włosy, gdy szedłem korytarzem – choć nie było to nic irytującego. Ot, takie sympatyczne żarciki.
Nie znaczy to jednak, że nie mieliśmy do czynienia z czymś mniej miłym…

Wracaliśmy z W-Fu, wchodząc ociężale na kolejne piętro. Pot lał się z nami strumieniami, po wyczerpującym meczu piłki nożnej. W grupce szedłem ja, Kamil, Tymek, Młody, a kilka kroków w tyle dreptał Czterooki (który nigdy nie uczestniczył w lekcjach wychowania fizycznego).
- Ale ta ostatnia bramka była ekstra! – Pogratulował Młody Kamilowi, który w ostatniej minucie, strzelił gola przeciwnej drużynie. Chłopak poprawił ręką daszek czapki, wygięty w łuk po całonocnym pobycie w szklance (wedle ówczesnej mody).
- Cały mecz był fajowy. Dawno tak nie grałem.
Wszyscy się z tym zgodzili.
- Hej, pchełki! – Usłyszeliśmy zza pleców. Chwilę potem, dwie dziewczyny z szóstych klas wyprzedziły nas, zanosząc się śmiechem.
- Suki! – Krzyknął szybko Młody. – Suki!
Jedna z dziewczyn odwróciła się i pokazała mu środkowy palec.
- Jak ja ją dorwę…
- Cholerne suki, gdybym tylko miał Smokozorda… - Rzucił Tymek.
- Co to za jedne? – Spytałem.
- Jakieś pindy z szóstych klas. – Odpowiedział mi Młody. Miał lepsze rozeznanie w uczniowskich grupach, więc uwierzyłem mu na słowo.
- Zemścimy się. – Powiedział Kamil głośno. – Zemścimy się na tych sukach.

Słowo się rzekło. Od tej pory, za każdym razem, gdy widzieliśmy dwójkę przyjaciółek, głośno nazywaliśmy je sukami. Czasami specjalnie chodziliśmy za nimi, a jeśli było to konieczne, to nawet biegaliśmy.
Z początku nasze ofiary odgryzały się, ale po kilkunastu, lub może kilkudziesięciu razach, sytuacja zaczęła je przerastać. Groźne wyrazy twarzy zastąpił lęk, smutek i wstyd – i mniej więcej w tym momencie, postanowiłem skończyć zabawę.
Kamil i Młody zdecydowali się jednak kontynuować psychiczne terroryzowanie, czasami z pomocą Tymka. Do przezwisk dołączyły szturchnięcia, popchnięcia oraz szarpanie plecaków lub toreb.
Nie było niczym zaskakującym, gdy dwie poszkodowane dziewczyny zjawiły się pewnego dnia w naszej klasie, zalane łzami, twierdząc, że są regularnie napastowane przez kilku chłopców z naszej klasy.
Wychowawczyni rozkazała im wskazać winowajców, wśród których znalazłem się ja, Kamil i Tymek. Nie wiem, czy było mi bardziej wstyd, czy może przepełniała mnie złość z powodu nie do końca słusznych oskarżeń (bo w końcu wycofałem się ze wszystkiego jakiś czas temu) – ale bez dyskusji, stanęliśmy w rządku przy tablicy.
- Ktoś jeszcze was denerwował, dziewczynki? – Zapytała wychowawczyni, jednocześnie mierząc nas lodowatym wzrokiem. Na nas, dzieciach, robiło to ogromne wrażenie.
- Był jeszcze jeden… Ale nie wiemy… Który dokładnie… - Wyjąkała przez łzy jedna z dziewczyn.
- Kto z wami był? – Zapytała wściekle pani.
Wymieniliśmy z Kamilem spojrzenia, oznajmiające tyle, co „nie jesteśmy konfiturami”.
- Pytam się, kto jeszcze z wami był?! – Ryknęła kobieta.
- Patryk, no wstań wreszcie! – Teraz wykrzyknął Tymek, wskazując Palcem Młodego, ukrytego w ostatniej ławce.
- Patryk… Mogłam się domyślić! Do tablicy, marsz!
Młody wyszedł z ławki, z pochyloną głową, jakby idąc na stracenie. W jego oczach widziałem błyskające iskierki gniewu. Chłopak był wściekły.

Jeszcze na tej samej lekcji, całą czwórką trafiliśmy do szkolnej pani pedagog, z którą mieliśmy odbyć rozmowę.
- Dlaczego to robiliście?
- Bo… - Zaczął Tymek. Ani ja, ani Kamil, ani tym bardziej Młody, nie mieliśmy zamiaru donosić na siebie nawzajem, co wyraziliśmy kompletną ciszą. – Bo… Tam byli starsi chłopcy… Tam pod moim blokiem… I oni kazali nam przeklinać.
Wymieniłem pytające spojrzenia z Młodym.
Jacy u licha chłopcy? – Pomyślałem.
- I co w związku z tym? Wyżywaliście się na tych biednych dziewczynach?
Tymek zmyślił historię o rzekomych chłopcach z papierosami, którzy łapali nas i kazali nam przeklinać w klatkach schodowych. Wątpię, by pedagog uwierzyła w choćby jedno jego słowo, ale mimo wszystko, puściła nas wolno.
Jedyne, co mieliśmy zrobić w ramach zadośćuczynienia, to przeprosić poszkodowane. Jakimś cudem, udało nam się uniknąć powiadomienia rodziców, co można uznać za sukces.
Po zakończenia roku szkolnego, już nigdy nie ujrzeliśmy suk.

wtorek, 24 grudnia 2013

Sebastianek-66

Powoli zaczynaliśmy żyć wizją nadchodzących wakacji. Wciąż było do nich daleko – bo mniej więcej całe dwa miesiące, ale nie dało się nie zauważyć coraz dłuższych oraz cieplejszych dni, rujnowanych doszczętnie przez pobyt w szkole.
Każdy uczeń zna to uczucie.

- Kurwa, chłopacy… Brat wrócił na chatę z osiemnastki ostatnio. W piątek, czy już sobotę, nie?
Zwróciliśmy oczy ku Patrykowi, siedzącemu z Kamilem na parapecie, na końcu klasy. Chłopcy dyskutowali na początku tylko we dwóch, ale szybko dołączyliśmy do nich ja, Młody i Sperma, teraz opierający się plecami o ostatnią, najbliższą ławkę.
- No i najebany jak kurwa dziki nietoperz, wczołgał się jakoś na łóżko…
- Ej, a Bartek to śpi na górze, nie? – Zapytał Młody. Rzeczywiście, na piętrowym łóżku w pokoju Patryka i Bartka, ten drugi spał na górze.
- No, chyba pół godziny się tam wdrapywał. W końcu stary przyszedł i mu pomógł.
- Kurwa, no to grubo. – Zaśmiał się pod nosem Sperma.
- Teraz najlepsze. I wiecie, ja oczywiście się obudziłem, jak ten idiota przyszedł i leżę tak, słuchając jak chrapie. No nie dało się usnąć. I nagle, słyszę, jak ten zaczyna rzygać.
Wszyscy się zaśmialiśmy.
- I co, zaczęło ci kapać na twarz przez materac? – Rzucił Sperma.
- Nie, na szczęście nie, ale patrzę, a tu coś po ścianie spływa, a potem na moją pościel.
Kilka dziewcząt urzędujących po drugiej stronie klasy, wyjąkały coś w stylu „fuj” albo „ohyda”. Patryk je zignorował i kontynuował swoją opowieść. W tym czasie, Kamil wychylił się przez okno, żeby pomachać do idącego podobno w dole Emila.
- No to wstaję, wchodzę na górę, szarpię go i krzyczę, żeby to kurwa wytarł. Poszedł do łazienki, nie było go znowu pół godziny. Wreszcie wraca ze ścierką i zaczyna zmieniać sobie poszewki. Jak skończył, to położył się i chuj, koniec. Budzę go, mówię, „A co z moją pościelą?” – pytam. A on mi na to „ale to przecież ty narzygałeś”.
Sperma zakrztusił się kanapką, którą właśnie jadł.
- Ale to przecież ty narzygałeś. – Powtórzyłem, śmiejąc się. – I co, spałeś w tym potem?
- Obróciłem się na drugi bok, bo co miałem zrobić? Na podłodze spać?

Rozmowa skończyła się wraz z wybiciem dzwonka, oznajmiającego kolejną lekcję. Usiedliśmy w swoich ławkach, czekając na wychowawczynię – ale ta nie weszła do klasy sama.
Obok niej stało dwóch mężczyzn, dawno już mających za sobą młodość, ubranych w ciemne garnitury.
- Patrz, faceci w czerni. – Zażartował Sperma, z którym akurat siedziałem w ławce.
Jeden z mężczyzn wycierał chusteczką głowę, rozglądając się rozwścieczonym wzrokiem po klasie.
- To ci. – Wskazał palcem ostatnią ławkę przy oknie, w której siedzieli Kamil z Patrykiem, rozmawiając i śmiejąc się cicho.
- Patryk, Kamil! Wstańcie! – Podniosła głos wychowawczyni. – Co zrobiliście temu panu?
Byliśmy tak samo zaskoczeni jak posądzeni właśnie koledzy.
- Ale… O co chodzi? – Wykrztusił wreszcie Kamil.
- Nagle odjęło wam mowę? Panowie przyszli tu, żeby przeprowadzić inspekcję, a wy tak ich witacie? Moja własna klasa!
- Ale prze pani, o co w ogóle chodzi? – Zapytał się Sperma. My też byliśmy ciekawi.
- A o to, że tych dwóch uczniów przed chwilą napluło mi na głowę! – Krzyknął bliski łez mężczyzna z chusteczką.
Kilka osób w pomieszczeniu roześmiało się. Oskarżona dwójka kolegów próbowała przekrzyczeń chichoty, by wyznać swoją niewinność.
- Oni byli cały czas z nami! Niczego nie zrobili! – Ryknął Sperma.
- To prawda, możemy za nich poręczyć! – Dodałem od siebie.
W nasze ślady poszedł jeszcze Sperma, wraz z kilkoma innymi chłopakami.
- Doskonale widzieliśmy tych bandytów. Jeden z nich miał czarne, krótkie włosy, a drugi zieloną bluzę. – Wytłumaczył drugi mężczyzna, jakby czytając encyklopedyczną formułkę.
Spojrzałem do tyłu – rzeczywiście, Kamil miał zieloną bluzę.
- A może to po prostu ktoś z klasy obok? – Powiedziałem głośno.
Przez twarz wychowawczyni przebiegł cień wątpliwości.
- Na pewno nie. Byliśmy tam przed chwilą i lekcje mają tam drugoklasiści. Dziewięciolatki nie byłyby zdolne do takiego czynu.
- A skąd ta pewność? Czyli jeśli nie oni, to z góry nasi koledzy?! – Oburzył się Młody.
- Patryk, uspokój się. – Zażądała wychowawczyni. Nie podziałało. Klasę ogarnęła fala sprzeciwów.
- Niczego nie zrobiliśmy! – Dało się słyszeć głos Kamila.
Ktoś jednak musiał zostać kozłem ofiarnym.

Mężczyźni upierali się, że widzieli konkretnie tych dwóch chłopców, wychylających się z okna i plujących. Było to oczywiście nieprawdą, ale mimo głośnych protestów uczniów i licznych świadków, kogoś trzeba było ukarać.
Słowo przeciw słowu? Nigdy w życiu, nie w naszym gimnazjum.
Kamil i Patryk w ramach kary, musieli zaakceptować obniżone sprawowanie na koniec roku, a także długie na pół strony uwagi w zeszytach.
Prawdziwych winnych nie znaleziono – któż by bowiem posądzał niewinnych uczniów drugiej klasy podstawówki, gdy w Sali obok siedzą świeżo upieczeni gimnazjaliści?
Wtedy też zrozumieliśmy całą paczką, że posiadanie czystego sumienia wcale nie gwarantuje szczęśliwego zakończenia. Patryk musiał spać w wymiocinach brata, a kilka dni później, wraz z przyjacielem zostali pomówieni o rzekome naplucie na głowę członka komisji wizytacyjnej – mimo, iż w obu przypadkach, nikt z nich niczego nie zawinił.
W przyszłości dowiedzieliśmy się, że nosi to miano winy niezawinionej. Lekcja zapamiętana.

niedziela, 15 grudnia 2013

Sebastianek-65

Chyba dla każdego młodego chłopca, zakup pierwszego prawdziwego roweru jest bardzo ważnym doświadczeniem, które pamięta się po latach.
Nie inaczej było ze mną – gdy tylko zdałem egzamin na kartę rowerową w drugiej klasie podstawówki, czekałem z wytęsknieniem na moment, w którym dostanę swoje własne dwa kółka i będę mógł jeździć gdziekolwiek tylko będę chciał. Przynajmniej w obrębie naszego „rewiru”.

Tej nocy prawie nie zmrużyłem oka – byłem zbyt podekscytowany, by zasnąć i z wytęsknieniem odmierzałem upływające na zegarze minuty, godziny.
Wstałem, gdy tylko na niebie pojawiło się słońce, jak najszybciej ubrałem się (wieczór wcześniej przygotowałem sobie już wszystko) i pobiegłem do kuchni, by przygotować kanapki na śniadanie. Kucharz był ze mnie żaden, więc kromki chleba wyglądały, jakby ucięto je piłą mechaniczną – ale czy to było ważne?
Nalałem sobie do szklanki trochę soku pomarańczowego i zacząłem jedzenie.
- Cześć, co ty tu robisz? – Zapytała mnie nadchodząca z korytarza mama, na wpół jeszcze śpiąca.
- Zrobiłem śniadanie, żebyś nie musiała się przemęczać! – Odpowiedziałem wesoło, kłamiąc jak to na dziecko przystało. Wszyscy wiemy, że miałem w tym swój interes.
Ewelina wzięła szklankę, nalała sobie soku i usiadła naprzeciw mnie, podpierając dłonią głowę.
- Daj mi się najpierw obudzić, kochanie, dobra?

Nie dałem za wygraną. Nie wiem, czy było to efektem podniecenia całą sytuacją, czy może po prostu obsesyjnym pragnieniem posiadania roweru – ale w dosłownie kilka minut, uwinąłem się ze śniadaniem, wrzuciłem talerz i szklankę do zlewu, a potem pobiegłem do łazienki. Gdy ta okazała się zajęta, potruchtałem szybko po kluczyki do samochodu i przedni panel radia, a potem wyjąłem pierwszą lepszą parę butów z kolekcji mamy. Stanąłem przy drzwiach z nienaturalnym uśmiechem, a może grymasem na twarzy – i czekałem.

Dojechaliśmy do sklepu tuż przed otwarciem. Mama powiedziała mi, żebym zapoznał się z dostępnymi rowerami, stojącymi przy całej długiej ścianie obiektu, co też radośnie uczyniłem, ona sam zaś opadła bezsilnie na pobliską ławeczkę, poprawiając bardzo pospiesznie upięte włosy.
Było tam chyba wszystko – rowery męskie, damskie, we wszystkich kolorach tęczy, w różnych rozmiarach, z koszykami, bagażnikami… Wybór tego jednego, odpowiedniego, zajął mi zapewne grupo ponad pół godziny, a kto wie, może i więcej?

Mama, mimo wykończenia, wydawała się zadowolona. Wreszcie miała z głowy zakupy i mogła w spokoju zająć się swoimi sprawami. Ja zaś, poświęcałem uwagę tylko nowemu niebieskiemu rowerowi, ledwo mieszczącemu się w samochodzie.
Teraz byłem kimś.

W ciągu niecałego tygodnia, uformowaliśmy nasz własny gang rowerowy. Nasze zajęcia ograniczały się do wspólnych wyścigów, „objazdówek” (czyli po prostu jeździe w określonej formacji lub gęsiego) i przesiadywania na łąkach, gdzie w owym czasie, mieliśmy bazę.
- Ale moglibyśmy zrobić, żeby każdy członek gangu musiał coś zrobić. – Powiedział nieskładnie Sperma (wtedy znany jako Patryk).
- Co? – Zapytał Młody, zakładając łańcuch w swoim rowerze.
- No nie wiem, ochrzcijmy nasze maszyny.
Wszyscy wymieniliśmy w ciszy powątpiewające wspomnienia.
- No jak te, statki. Rozbijemy na nich butelki.
- No możemy. Ale nic się im nie stanie od tego? – Zapytał Kamil.
- To przecież szkło. Co ma się stać, jak trafisz w metal? – Zasugerował Sperma. Jego rozumowanie było oczywiście błędne.

Zostawiliśmy Patryka w obozie, by pilnował rowerów, a we czterech poszliśmy w stronę śmietniska, by znaleźć jakieś butelki. Wpół drogi, rozdzieliliśmy się na dwie pary – Kamil ze Spermą, a ja z Młodym.
Doszliśmy do małej stromizny, w której znaleźliśmy kilka „setek” – czyli stumililitrowych buteleczek po wódce.
- Chyba mamy, czego chcieliśmy. – Powiedziałem do Młodego, podnosząc pięć butelek. – Wracamy?
- Czekaj, nie bierz ich.
Spojrzałem na niego pytająco.
- Klucha, mój brat, robił kiedyś coś podobnego. Potem przez tydzień płakał, bo wygiął rurę od ciosu.
- To co on zrobił?
- No przywalił czymś takim właśnie w rower. Ale mam pomysł. Patrz na to. – Chłopak wyjął z kieszeni zaśniedziałą jednogroszówkę i wcisnął jej w szyjkę jednej z butelek. Rozkręcił nią i uderzył w podeszwę buta. Czynność powtórzył kilkukrotnie, a potem zrobił to samo z drugą butelką.
- Trzymaj. Tylko uważaj z nią. Udawaj, że rozbije się normalnie.
Nie do końca rozumiałem, o czym kolega mówi, ale uwierzyłem mu.
- Hej, mamy butelki! – Ryknął na całe gardło.

Ceremonia miała się odbyć w naszym obozie. Podstawiliśmy płytę dykty, by można było oprzeć na czymś stopkę chrzczonego roweru, a Kamil uroczyście nałożył na ramę pierwszej maszyny starą szmatę.
- Jesteś gotowy? – Spytał Młody Patryka i podał mu jedną z butelek. – Od tej pory, będziesz członkiem naszego gangu, na dobre i na złe.
Patryk uderzył buteleczką w ramę, tuż pod siodełkiem. Metal wydał głuchy odgłos, ale szkło nie pękło. Chłopak spróbował jeszcze raz – również bez skutku. Dopiero za trzecim razem osiągnął sukces.
Kamil podbiegł i usunął szmatkę. Rurka ramy była wyraźnie wgięta, ku niezadowoleniu właściciela.
Swój rower wyprowadził teraz Młody, a Kamil wyrecytował mu formułkę. Chłopak zamachnął się – przy uderzeniu, butelka pękła w drobny mak, nie uszkadzając ramy.
Chwilę później, do dzieła przystąpił Kamil – również pozostawiając po sobie niezbyt estetycznie wyglądające wgniecenie i przy okazji nieco uszkadzając lakier.
Przyszła pora na mnie. Z całej naszej paczki, moja maszyna była najmłodsza, więc z oczywistych względów, bałem się ją uszkodzić. Gdybym w pierwszym tygodniu wrócił do domu z wgniecioną ramą, napytałbym sobie tylko biedy u mamy.
- Jesteś gotów? – Zwrócił się do mnie Sperma. Przytaknąłem. - Od tej pory, będziesz członkiem naszego gangu, na dobre i na złe.
Zamachnąłem się spreparowaną butelką i uderzyłem w ramę. Szkło wytrysnęło z hukiem na wszystkie strony, ale po zdjęciu szmatki, zobaczyłem, że metal pozostał nietknięty. Poczułem, jak żołądek z gardła, wraca na swoje miejsce.
Zaraz potem, wyrecytowałem formułkę Spermie, który podobnie jak Kamil i Patryk, zupełnie nieprzewidywalnie, zostawił po sobie spory półkolisty ślad w rurce ramy.
Z Młodym nigdy nie wyznaliśmy im prawdy.

wtorek, 10 grudnia 2013

Sebastianek-64

Długie przerwy w podstawówce, gdy tylko pozwalała na to pogoda, można było spędzać na trzy sposoby: grając ulepioną z kartek i taśmy klejącej piłką na placu przed budynkiem, huśtając się na bramie prowadzącej na murawę za budynkiem lub samotnie łazić po korytarzach w budynku.

Kamil i Patryk preferowali piłkę, a ja, Młody i Sperma, spragnieni wrażeń, woleliśmy starą dobrą bramę. Była o tyle niezwykła, że można było ją otworzyć w obie strony (przy czym w jedną nie więcej niż o dziewięćdziesiąt, może sto stopni), a dodatkowo, bez względu na użytą do jej pchnięcia siłę, zawsze wracała na swoje miejsce.
To zaś umożliwiało nam banalnie prostą zabawę – najpierw, chętna osoba (lub osoby) wchodziły na nią, a potem pozostali zainteresowani z całych sił wypychali obiekt do przodu.
Na tak małych dzieciach, przyspieszenie i nagłe hamowanie po osiągnięciu maksymalnego kąta wychylenia robiło kolosalne wrażenie – na tyle ogromne, że nie wszyscy zgromadzeni mieli na tyle odwagi, by spróbować swoich sił w próbie ujarzmienia bramy.
Zdarzały się więc osoby, które za szkołę przychodziły tylko po to, by popatrzeć na odważniejszych kolegów, a czasem nawet koleżanki.

- Dawaj, jeszcze raz! – Krzyknąłem, sam ledwo słysząc swoje słowa. Brama pędziła właśnie do tyłu, i poza oddalającym się boiskiem, nie widziałem niczego.
Sperma uchwycił grubą stalową rurę, znajdującej się po przeciwnej stronie zawiasów i pchnął ją ponownie. Po raz kolejny dzisiaj, przyspieszyłem – lecz nie cieszyłem się efektem długo. Nieoczekiwanie, dolny róg bramy zaorał w żwirowe podłoże i wytraciłem szybkość.
Nagłe szarpnięcie, uderzenie ciałem o metalowe rurki i pręty i wielkie zdziwienie.
- Hej, co się stało? – Zapytałem.
- Brama trochę opadła – patrz. – Powiedział Młody, wskazując palcem niewielką różnicę wysokości między lewą a prawą stroną obiektu.
- Poradzimy sobie z tym. Szarpnęło mnie tylko trochę, więc jak się stanie bliżej zawiasów, to powinno być okej. – Zastanowiłem się.
Sperma chwycił ponownie zewnętrzną rurę i szarpnął nią z całych sił.
- Chyba się nie ujebie… Jedziemy dalej?
- Pewnie! – Krzyknąłem.

Brama wytrzymała, ale żeby w dalszym ciągu bezpiecznie ją ujeżdżać, trzeba było wiedzieć jak. Stawanie na środku, lub co gorsza, po zewnętrznej stronie, kończyło się zaryciem w podłoże i nagłym zatrzymaniem.
Wiedzieli o tym stali bywalcy, zwani czasami „jeźdźcami”. Reszta, nie miała o tym zielonego pojęcia.

Zadzwonił dzwonek oznajmiający długą przerwę. Skinąłem do Młodego i Spermy, siedzących akurat w ławce obok i szybko wyszliśmy z klasy, a potem z budynku szkoły.
Przed nami widzieliśmy już grupkę dzieci, które również zmierzają we wiadomym kierunku. Za nam też dało się słyszeć tupot nóg i roześmiane głosy. Jeźdźcy.
Chwilę później, do naszych uszu zaczął docierać dźwięk pracujących, skrzypiących zawiasów.
- Hej, chłopaki! Chłopaki! – Krzyknął ktoś z tyłu. Nie wiedzieliśmy, czy chodzi o nas, więc zwolniliśmy i odwróciliśmy głowy.
- Hej, chłopaki, to ja! – Wysapał Tymek, biegnąc do nas ociężale.
- Co jest? – Zapytał ktoś.
- Mogę z wami iść pojeździć na bramie?
- No chodź. Ale wiesz jak się jeździ, nie? – Zwrócił się do niego Młody.
- No wiem, wiem.

Gdy dobiegliśmy na miejsce, zostaliśmy przywitani wiwatami i oklaskami. Sperma z całej grupy był najlepszym „miotaczem”, czyli osobą wypychającą, Młody specjalizował się w przeróżnych efektownych trikach wykonywanych podczas ruchu, a ja znany byłem jako ten, który utrzymuje się na bramie najdłużej i nigdy nie spada.
- Patryk, wyrzucisz mnie? – Zapytał Tymek Spermę. Młody, usłyszawszy swoje imię, również z początku się odwrócił.
- Dobra. – Zgodził się kolega, patrząc na niego z góry.
- Dobra, zróbcie miejsce, będziemy tu mieli chrzest bojowy! – Ryknął Młody. Odpowiedziały mu wiwaty. – Tymek, gotów?
Wchodzący właśnie na bramę chłopak skinął. Dzieci wokoło salutowały mu, wciąż klaszcząc.
- Dzieci, patrzcie, jak się tworzy legendę! – Rzucił.
- Trzy, dwa… - Odliczał Sperma, zaciskając dłonie na rurze. – Jeden!
Zawiasy zaskrzypiały, a brama ruszyła do przodu. Tymek wydał okrzyk satysfakcji, ale nim zdążył osiągnąć maksymalne wychylenie, po prostu zamarł. Usłyszeliśmy szum żwiru, a zaraz potem huk ciała uderzającego z impetem o siatkę prętów i rur.
Tymek spadł z bramy i zarył prawą stroną w żwirowe podłoże.
Poza mną, Spermą i Młodym, nikt się tym nie przejmował. Ktoś, kto nie potrafi przejść chrztu, nie zasługiwał na miano jeźdźca – zasady były proste.
- Tymek, żyjesz?! – Krzyknąłem.
Odpowiedział mi płaczliwy jęk. Tymek podniósł się na własne nogi, choć dygotał na całym ciele. Jeden policzek miał mocno zaczerwieniony – uderzył nim w samą bramę.
Chłopak rozejrzał się nieprzytomnie i wyciągnął trzęsące się ręce przed siebie. Prawą dłoń miał rozharataną i pokrytą brudem.
- Ja… Krwawię! – Ryknął na całe gardło. – Krwawię!
Tymek chwycił swoją lewą dłonią prawy nadgarstek i zaczął potrząsać ręką w naszym kierunku. Kilka kropelek krwi trafiło w koszulki moje i Młodego, stojących najbliżej.
- Tymek chodź, nie peniaj. Nic ci nie będzie. – Próbował załagodzić sytuację Młody.
- Krwawię! – Ofiara zaczęła biec w stronę szkoły, żegnana śmiechami ze strony jeźdźców.

Od tego dnia, Tymek był rozpoznawalny w szkole. Do końca roku szkolnego (który nie był specjalnie odległy), idąc korytarzem, można było usłyszeć uczniów wykrzykujących agonalnie słowo „Krwawię”.
Tymkowi oczywiście nic poważnego się nie stało, jeśli nie liczyć opatrunku, który nosił przez tydzień, może nawet krócej.

niedziela, 8 grudnia 2013

Sebastianek-63

- Wieśniak, spokój! – Wykrzyknąłem nagle. Antek wyprowadził mnie z równowagi, co było nie lada wyzwaniem.
On i Kamil mieli ze sobą krótkie spięcie, a przy okazji mnie oberwało się rykoszetem. Standardowo, poszło o kradzieże, których dokonał ten drugi, a ja przypadkowo zostałem wciągnięty w cały konflikt.
Antek stanął jak wryty, spoglądając na mnie opętańczym wzrokiem. Prawdopodobnie spodziewał się, że będę bezczynnie stał, słuchając, jakim to jestem beznadziejnym kolegą, ponieważ nie przeszkodziłem Kamilowi.
- No, wieśniak, wypad krowy doić. – Skwitował Kamil i dał mi do zrozumienia, że nie ma sensu dalej się przegadywać. Poszliśmy, zostawiając bordowego na twarzy Antka, w towarzystwie roześmianych kolegów.

Okres wrogości nie trwał długo – jeszcze w następnym tygodniu, uznaliśmy, że cały konflikt był bezsensowny i ponownie zaczęliśmy się do siebie odzywać.
Jedyne, co przetrwało, to powiedzenie „wieśniak, spokój” – wykorzystywane przez pierwszych kilka dni do bólu przez chyba każdego chłopaka w naszej klasie. Tekst zniknął tak szybko, jak się pojawił i gdy na dobre pogodziłem się z Antkiem, nikt już o nim nie pamiętał.
Jak się miało okazać, byłem w błędzie.

Tego dnia, zawitaliśmy z Kamilem w domu Antka, jak to od czasu do czasu mieliśmy w zwyczaju. Było to jedno ze zwykłych popołudni – czyli sesja w Tony’ego Hawka urozmaicona miską pełną wafelków i ciasteczek.
W pewnym momencie, drzwi pokoju otworzyły się i stanęła w nich Dorota, matka Antka. Była to kobieta bardzo otyła – którą mówiąc żartobliwie, łatwiej było przeskoczyć niż obejść. Same jej uda były chyba grubsze niż mój ówczesny obwód pasa.
Spojrzała na naszą trójkę, dobrze bawiącą się przy komputerze, po czym wezwała mnie na chwilę.
Spojrzałem pytająco na Kamila i Antka, ale żaden z nich nie dał znaku, że wie dlaczego. Wstałem więc i niepewnie wyszedłem z pomieszczenia.

- Wiesz, dlaczego chciałam z tobą rozmawiać? – Spytała oschle Dorota, wskazując mi puste krzesło stojące przy stoliku turystycznym, w korytarzu.
- Nie… - Odpowiedziałem szczerze.
- Próbujesz ze mną pogrywać?
- Słucham?
- I naprawdę nie wiesz, czemu chcę z tobą porozmawiać? Nic nie zrobiłeś?
- Przepraszam, ale naprawdę nie mam pojęcia…
- Wieśniak. Mówi ci to coś?
- Eee… - Dalej nie miałem pojęcia, dokąd zmierza ta dyskusja. Kobieta uważała, że zrobiłem coś złego, ale mówiąc szczerze, nie miałem nic na sumieniu.
- Wymyśliłeś przezwisko na mojego syna i teraz wszyscy nazywają go wieśniakiem! – Syknęła Dorota. Fałdy tłuszczu na jej policzkach zatańczyły z góry do dołu.
- Że niby ja wymyśliłem to przezwisko?
- Antek wszystko mi powiedział. Wszystko! Wymyśliłeś to, bo jesteś zazdrosny! Tak, zazdrościsz mu!
W duchu przeklinałem Antka i jego całą szopkę. Zrozumiałem, że zakopanie toporów wojennych było kłamstwem, przynajmniej z jego strony, a wizyta w jego domu miała na celu skonfrontowanie mnie z jego matką. Poczułem się jak w drugiej klasie podstawówki, a nie gimnazjum.
- Myślisz, że tobie byłoby miło, gdyby ktoś nazywał cię wieśniakiem?
- Nie ja wymyśliłem to określenie. – Powiedziałem spokojnie. Było to prawdą.
- Antek twierdzi, że ty, tylko i wyłącznie ty! Przyszedł do mnie ze łzami w oczach, płakał, mówiąc, jak go obrażałeś! Dobrze się z tym czujesz?!
- Nikogo nie obraziłem.
- Będziesz jeszcze pyskował? Jak cię matka wychowała?!
- Od mojej matki, niech się pani trzyma z dala. – Wycedziłem przez zęby. Stare babsko przesadziło.
- Jeszcze raz, powtarzam, jeszcze raz obrazisz moje dziecko, to będziesz rozmawiał z pedagogiem!
- To wszystko?
- Zobaczysz, doigrasz się. Spróbuj nazwać go wieśniakiem raz jeszcze, a zapamiętasz mnie na całe życie! Będziesz przeklinał dzień, w którym mnie spotkałeś.
Miałem odpowiedzieć „z pewnością”, ale powstrzymałem się. Mimo wszystko, nie chciałem mieć do czynienia ze szkolnym pedagogiem, wzywaniem matki do szkoły i obniżeniem sprawowania.

Niedługo potem, Dorota puściła mnie wolno. Poczułem, że spada mi kamień z serca, ale jednocześnie, narasta irytacja. Antek zachował się jak kilkuletnie dziecko, które z każdym problemem biega do mamy.
Jeszcze zanim z Kamilem opuściliśmy podwórko przed domem Antka, opowiedziałem mu o całym zajściu. Następnego dnia, wiedziała już o tym cała klasa.
Oczywiście, matka Antka nie mogła w tej sprawie zrobić nic – nie obiecywałem przecież, że nie opowiem, co mnie spotkało tego dnia w jej domu i nie mogłem mieć wpływu na reakcję kolegów i koleżanek po usłyszeniu historii.

Od tego momentu, moje relacje z Antkiem zdecydowanie się ochłodziły. Nie byliśmy wrogami, ale poza rutynowymi czynnościami takimi jak witanie się czy krótkie rozmowy w szkole, byliśmy wobec siebie neutralni, obojętni.

Już w liceum, Sperma podczas jednej z małych kłótni, rzucił sformułowaniem „wieśniak, spokój!”, wywołując tak samo wielką falę śmiechów, co pytań. Nowym kolegom i koleżankom streścił więc calutką opowieść – tak dokładnie, jak gdyby sam siedział tego dnia na krześle naprzeciw ogarniętej obłędną wściekłością Doroty.

sobota, 7 grudnia 2013

Sebastianek-62

Okolice bloku Spermy i Młodego na pierwszy rzut oka wyglądały bardzo porządnie. Tu i ówdzie posadzono krzewy i małe iglaste drzewka, raz na jakiś czas strzyżono wszystkie trawniki, a w owym okresie, pomalowano również same betonowe budowle na żywe, pastelowe kolory.
Było miło, przynajmniej, gdy oglądało się osiedle po raz pierwszy. Dla nas jednak, stałych bywalców, nie było w tym widoku niczego niesamowitego. Znaliśmy tą okolicę doskonale, ale woleliśmy spędzać czas na łąkach, śmietnisku, gdziekolwiek.

Była już późna jesień, choć temperatury wcale tego nie wskazywały. Szliśmy ubrani w bluzy lub cienkie kurtki, chroniące bardziej przed wiatrem i wilgocią niż zimnem.
Klatka Spermy była chyba najbardziej zdewastowanym miejscem osiedla. Jej ściany pokryte były przeróżnymi bazgrołami, w dużej mierze wykonanymi przez kolegów siostry naszego kumpla – tych, którzy mieszkali w slamsach.
Wśród nich, znajdowały się perełki pokroju „Magda ty chuju”, „reprezentuję biedę” albo „Algier I love Mary Jane”. Nie zabrakło też wyrytego w tynku pseudonimu Młodego i samego Spermy.
Kamil wcisnął przycisk w domofonie. Po kilku sekundach, słuchawka podniosła się.
- Halo. – Ryknął kobiecy głos.
Kamil odwrócił się do mnie i Młodego, z wyrazem zaskoczenia na twarzy.
- Ej, kurwa, to Marta czy Ela?
- Marta chyba. – Strzeliłem, nie mając zielonego pojęcia. Kamilowi to wystarczyło, zwrócił się od domofonu.
- Eee… Cześć. Jest S… Patryk?
- Zaraz idzie już. – Odpowiedział jednym ciągiem głos i odłożył słuchawkę.
Zaśmiałem się.
- Zaraz idzie już. – Powtórzył Młody. – To kurwa idzie już, czy zaraz?
- Zaraz już. – Zażartował Kamil.

Sperma nie zszedł ani zaraz, ani tym bardziej już. Młody po kilku minutach zadzwonił domofonem ponownie – tym razem nikt niczego nie powiedział – usłyszeliśmy tylko brzęczek otwieranych drzwi.
- Co, może jeszcze mamy po niego iść na górę? – Irytował się Kamil.
- Ja się stąd nie ruszam. Chodźcie do środka, bo robi się zimno. – Powiedziałem, po czym wszedłem do bloku.
Usiedliśmy na podłodze, przy jednej ze ścian. Młody wyjął pudełko zapałek i zaczął się nimi bawić.
Kamil błądził wzrokiem po ścianach na wpół wymalowanych emaliową farbą.
- Ej, patrzcie, co to, kurwa? – Zapytał, podekscytowany, wskazując dziwny czarny przewód wystający z jednej ściany i po chwili wchodzącym w drugą.
- Jakiś kabel. Ty, to będzie chyba od domofonu, nie? – Zastanowiłem się. Rzeczywiście, kabel wychodził z miejsca, gdzie z drugiej strony ściany znajdował się domofon.
Kamil podszedł do przewodu i pociągnął go lekko. Taka siła wystarczyła – kabelek dosłownie wypadł z dziury w ścianie.
- Haha, o kurwa xD – Kamil wybuchł śmiechem.
- Brawo, Kamil. Chodźcie, kitramy się, zanim ktoś się skuma (potocznie, uciekamy, zanim ktoś to zauważy). – Dodał Młody.
- Zaraz idę już. – Rzuciłem.

Wyszliśmy na zewnątrz, z podciągniętymi kołnierzykami, a Kamil, z naciągniętym na głowę kapturem kurtki.
Zaraz potem przeskoczyliśmy przez murek i tuż pod oknami, przebiegliśmy gęsiego za blok. Prowadził Młody, zaraz zanim podążałem ja, a na końcu truchtał Kamil.
Znaleźliśmy się pod drugiej stronie budynku, gdzie całą masywną ścianę pokrywały balkony mieszkań.
Młody nagle się zatrzymał – prawie na niego wpadłem.
- Młody, co się dzieje? – Zapytałem.
- Kurwa, nie ma przejścia… - Powiedział pod nosem.
- Jak to nie ma? Stoimy na ścieżce. – Odpowiedziałem mu. Może słowo „ścieżka” to zbyt dużo powiedziane – w rzeczywistości, był to tylko trochę wydeptany pas trawy, po którym co poniektórzy chodzili, by skrócić sobie drogę do śmietników.
- Ale przyjrzyj się…
Tuż przed Młodym znajdował się olbrzymi stolec. Zaraz za nim dostrzegłem kolejny, i kolejny… Rozejrzałem się dookoła. Na trawniku nie było metra kwadratowego, na którym nie znajdowałby się przynajmniej jeden „kloc”.
- O ja pierdolę… Sralnia. – Powiedział do siebie Kamil.
- Pole minowe. Zawracamy? – Zastanowiłem się.
Kamil odwrócił głowę i od razu nią pokiwał.
- No chyba nie… Przebiegliśmy przez samo centrum. Ktoś musiał wdepnąć w jakieś gówno, patrzcie. – Tutaj wskazał palcem sporej wielkości kupę, zgniecioną z jednej strony.
Podniosłem po kolei buty – nic tam nie było. U Kamila też.
- Kurwa, stara mnie zajebie xD – Zaśmiał się Młody. – Buty do szkoły to miałby być.
Chłopak wytarł podeszwę o trawę.
- Dobra, to co teraz? Stoimy tu jak te kołki, czy gdzieś pójdziemy? – Zaniepokoił się Kamil. Jak na razie, nic nie wskazywało, by w pobliżu znalazła się bezpieczna droga.
Zaczęliśmy się rozglądać, każdy w jednym kierunku.
- Siema, co tak stoicie? – Krzyknął do nas Sperma, idąc jakby nigdy nic przez trawnik.
- Uważaj! – Ryknąłem.
- Co jest?
- Gówno! – Młody wtrącił się nagle. – Wszędzie gówno. Nie widzisz?
Sperma przystanął w miejscu i kucnął.
- No, faktycznie. I co?
Nie odpowiedzieliśmy. Dalej szukaliśmy jakiejś drogi ewakuacji. Sperma jakby nigdy nic, podszedł bliżej i nachylił się nad stolcem, który wcześniej rozdeptał Młody.
- Ludzki. – Powiedział z kamiennym wyrazem twarzy.

środa, 4 grudnia 2013

Warsaw shore

ANONY POMÓŻCIE 

Dwa tygodnie temu postanowiłem wyjść ze spierdolenia. Nie wiem co mnie natchnęło ale postanowiłem zapisać się do jednego z tych słynnych reality show. Po kilku etapach ciężkiej rekrutacji pokonałem setki konkurentów i dostałem się, nazwy nie podam bo stalk motzno. 
Ogólnie program polaga na tym że jest nas 4 sebków i 4 karyny i mieszkamy wspólnie, tak naprawdę jedyne co mamy robić to jakieś hehe imprezki. 

Nietrzymający here więc wiedziałem że łatwo nie będzie i zaryzykowałem, przed wyjazdem pożegnałem się z mame, zjadłem kanapki i wsiadłem do busa który miał mnie tam zawieźć. 
Już pierwszego dnia po poznaniu tych sebów i karyn zauważyłem że zupełnie tu nie pasuję ;_;, co tam sie odpierdala to ja nawet nie xD. Wieczorem nie wytrzymałem i pobiegłem to producentów że chce wracać do mame ale ostrzegli mnie że będę musiał płacić grzywnę over 100 000 cbl. Kurwa codziennie jakieś wyjścia do hehe klubów gdzie muszę udawać dynamicznego banana, inaczej grzywna motzno, zapewniam was że nigdy nie mieliście takiej żeżuncji. Karyn z którymi jesteś trzeba ciągle pilnować bo rzucają się na wszystko, trzeba po nich sprzątać bo żygają xD 

Jedyna dobra rzecz z tego wszystkiego to że polubił mnie jeden z sebków, jakiś mistrz MMA xD. Chyba dlatego że /sp/anon tutaj here. W nocy pierwszego dnia kiedy wszyscy inni srali się wzajemnie, obaliłem koloseum i postanowiłem że następnego dnia spróbuję zacząć rozmawiać do takiej jednej karyny 9/10. W klubie pierwsze drinki w życiu, zupełnie pijany i rzeczywiście zagadywałem ją, była w chuj pijana więc zaczęła tańczyć na rurze, a potem wskoczyła na mnie i zaczęła mnie tak jakby dojeżdzać przez spodnie xD. Doszedłem wtedy z mocą tysiąca słońć, problem w tym że musiałem zmienić cottonworldy w busie ekipy telewizyjnej. Tej nocy otrzymałem przydomek Śmietana. 

W kolejnych dniach realizowałem swój plan, cały czas chowałem się przed kamerami ale jednocześnie próbowałem zbliżyć się do upatrzonej karyny i już wieczorem tego dnia leżeliśmy razem w łóżku ;3 Namawiałem ją bardzo i wymyśliłem kilka fajnych tekstów ale nie chciała żebym ją zasrał, żeżuncja mocno bo inni sebowie srali już po kilka razy a ja ciągle koloseum, zresztą boję się reakcji jak zobaczy moją stulejkę ;_; 

Nie mam już sił anoni, powiedzcie co mam zrobicz, mam tylko chwilę na kontakt z wami bo zaraz znowu te pierdolone kluby ;_; Lurkuje z telefonu, w nocy pod kołdrą znowu wejdę i zobacze co mi doradziliście. 

wtorek, 3 grudnia 2013

Sebastianek-61

Dzisiaj opowiem co nieco o bierzmowaniu - czyli jednej, z największych fars i szopek, jakie większość osób przeżywa. Nie jestem od tej reguły wyjątkiem, chociaż nie znaczy to dla mnie kompletnie nic. Mimo wszystko, jak na dłoni, pamiętam kilka wydarzeń z tego okresu…

- Hehe, no i co, jakie imiona będziecie brać?xD - Zapytał radośnie Emil.
Był to początek - dopiero co dowiedzieliśmy się, czym jest bierzmowanie i czym się to je.
- Maksymilian. - Rzuciłem. Było to jedno z imion, jakie z jakiegoś powodu lubiłem.
- Aleksander. - Dodał z powagą Kamil. Wyśmialiśmy razem jego ton.
- Szymon. - Odparł w końcu Młody.
- Ja nie wiem… - Podsumował rozmowę Sperma.
- Ej, a słyszeliście o tym, kurwa, no, świętym Maksymilianie w Ałszwic, nie?xD - Zapytał Emil. - Ostatnio babka na religii mówiła, że go utopili w beczce z gównami. Kurwa, nie chciałbym tak umrzeć. Wpaść po uszy w gówno xD
Wybuchnęliśmy śmiechem.
- A ciekawe, co zrobi Sperma. Jak podejdziesz do tego kurwa tronu czy ołtarza, to co powiesz? Ja nie wiem xD
Kolejny udany żart.
- Albo Kamil, kurwa. - Emil zaciągnął się papierosowym dymem i kontynuował. - Ty to już w ogóle. Będziesz od dzisiaj Ola. Kamil Aleksandra xD
- Zobaczymy, to ty za dwa lata wymyślisz… - Próbował odszczekać się kuzyn.
- No jak to co? Adolf albo Hans. Po dziadku i wójku xD Haj hitla!

W kolejnych tygodniach, okazało się, że wszyscy uczniowie przystępujący do bierzmowania (prawdopodobnie 100%) będą uczęszczali w regularnych spotkaniach, dwa razy w tygodniu, na których obecność będzie sprawdzana (!), a każdy miesiąc będzie kończył się spotkaniami z rodzicami (!!!).
I tym sposobem, nikt już nie przejmował się nadchodzącym powoli egzaminem gimnazjalnym - teraz liczyły się tylko karteczki z pieczątkami (potwierdzające obecność) i wywiadówki w kościele. Tutaj, tradycyjnie, Patryk zajął się fałszerstwem – choć co ciekawe, sam nie wykorzystywał owoców swojej pracy. Pod wpływem rodziców, uczęszczał na wszystkie spotkania jak „porządna” część naszych kolegów i koleżanek.

Zebrania rodziców odbywały się raz w miesiącu i właściwie, niczym szczególnym nie różniły się od standardowych spotkań. No, może nie były tak chaotyczne i głośne jak zazwyczaj.
Gdy w pobliżu były matki i ojcowie, wszyscy starali się zachowywać odpowiednio, grzecznie. Przynajmniej przez większość czasu.

- Myślę, że na dzisiaj wystarczy już tych przemówień. Gorąco zapraszam rodziców i dzieci do pozostania na mszy, która odbędzie się za kilkanaście minut. – Ryknęły głośniki podłączone do mikrofonu księdza Rafała, naszego „nauczyciela” religii i osoby prowadzącej tegoroczne bierzmowanie. Znaczyło to mniej więcej tyle, co „macie zostać na mszy, jeśli chcecie być bierzmowani”.
Kilku rodziców pożegnało się z dziećmi i wyszło. Milena i Ewelina, siedzące standardowo koło siebie (tak, żebym nie rozrabiał z Kamilem, jak to mieliśmy w zwyczaju) zamieniły kilka słów i wstały.
- Miłej zabawy. Pa! – Mama ucałowała mnie w policzek i szybkim krokiem wyszła z kościoła. Wymieniłem z Kamilem szybkie spojrzenia.
- Wyruchani przez własne matki. – Szepnął.
Po kilku minutach jednak, doszliśmy do wniosku, że ich nieobecność działa na naszą korzyść. Mogliśmy ewakuować się z kościoła, gdy tylko zaczną zbierać się uczestnicy mszy. W większości stetryczali i niedołężni.
- Dobra, to zrobimy tak. Ustąpimy miejsca jakimś babom i potem będziemy się cofać w tłumie. Bez przypału. – Powiedziałem Kamilowi.
- Dobra, a drzwi?
- Co z nimi?
- No co z nimi? Myślisz, że ktoś będzie tam stał?
- Nie obchodzi mnie to. Nie będę tu przecież siedział godzinę…
- Tia, może gdybyśmy mieli dzieci. Dalibyśmy im buziaki i wyszli jak nasze stare.
- Punkt dla nich za pomysłowość.
Udało nam się wyjść po zaledwie kilku minutach od rozpoczęcia mszy. Żegnani pogardliwymi, wściekłymi spojrzeniami ze strony starych dewot i zazdrosnymi kolegami, zmuszonymi do siedzenia w jednej pozycji przez najbliższą godzinę.
Od tego dnia, robiliśmy tak zawsze podczas zebrań z rodzicami. A zebrało się ich trochę – od jesieni do późnej wiosny. Kamil od czasu do czasu zostawał i nudził się z innymi (tłumacząc się, że wrócą razem) – ale jeśli o mnie chodzi, to jakoś nigdy nie miałem skrupułów.

Wszystkie te „wagary” doprowadziły nas w końcu do problemów. Podczas jednego z końcowych zebrań, ksiądz wyczytał nazwiska moje, Kamila, Spermy, Młodego i kilku innych chłopców z innych klas. Było nas łącznie około piętnastu, może mniej, może więcej. Poprosił, byśmy razem z rodzicami zostali na kilka minut.
Tak oto, zostaliśmy okrzyknięci „czarną listą”, której chcąc nie chcąc członkowie mieli nie zostać dopuszczeni do bierzmowania. Finalnie ingerencja ze strony rodziców i nauczycieli załagodziła sytuację i zostaliśmy dopuszczeni do „egzaminu” – ale w innym od pozostałych osób terminie.

Zjawiliśmy się na miejscu, czyli kościele, późnym popołudniem. Cała „czarna lista” miała dobre humory – bo na dobrą sprawę, nikt z nas nie przejmował się całym bierzmowaniem. Spośród naszej grupy, brakowało Spermy (który tradycyjnie się spóźniał) i kilku innych odszczepieńców.
Okazało się, że ksiądz Rafał wzywa do siebie na rozmowę kilkuosobowe grupy – tak na początek. Kilku chłopców miało już ją za sobą i straszyło pozostałych.
Oczywiście ustaliliśmy, że idziemy na rozmowę paczką – jeśli tylko Sperma dotrze na miejsce o czasie. W tym momencie, zaginiony w akcji Sperma wszedł do zakrystii, ubrany w krótkie spodenki, koszulkę i sandały ze skarpetkami.
- No siema, na działce ze starym byłem.
Wszyscy zgromadzeni ryknęli śmiechem, widząc ubranie Spermy. Kilku chłopców popłakało się.
- O kurwa, Sperma xD Teraz to żeś dopierdolił! – Krzyczał Młody, poluzowując sobie krawat pod szyją. Uznałem, że to dobry pomysł i zrobiłem to samo, czując, że ze śmiechu zaczynam się wręcz dusić.
Drzwi do gabinetu księdza Rafały otworzyły się z hukiem.
- Co tu się dzieje?! – Ryknął mężczyzna, ale nikt nie zwrócił na niego uwagi. Ksiądz zatrzymał wzrok na stojącym Spermie. – Patryk. Wybierasz się może na działkę?
- A nie, psze księdza. Wróciłem właśnie xD
- Zachowujcie się, chłopcy. Trochę szacunku dla grupy, z którą właśnie staram się rozmawiać.
Kilka osób przeprosiło, inni przestali się śmiać (głośno). Usiedliśmy na jednej z drewnianych ław i czekaliśmy na swoją kolej.

- Dlaczego chcecie być bierzmowani?
Ksiądz Rafał siedział za biurkiem, podczas gdy my (czyli Sperma, Młody, ja i Kamil) kierowaliśmy się w stronę stojących przed nami krzeseł.
- Bo… Bo kapa (potocznie przechlapane) tak nie mieć bierzmowania. – Wydusił z siebie Sperma, wzbudzając w nas śmiech.
- Bo kapa… Może powiecie coś więcej?
Cisza.
- A więc nie ma powodu, dla którego mielibyście podejść do sakramentu bierzmowania, tak? Mogę was skreślić, z czystym sumieniem?
Poczułem, że w tej sytuacji, tylko ja mogę coś zrobić. Młody był zbytnim buntownikiem, Kamil miał chyba atak nieśmiałości, a Sperma… On już swoje powiedział.
- Proszę księdza… Patryk chyba chciał powiedzieć, że szkoda byłoby zaprzepaścić okazję do zgłębienia życiorysów naszych patronów, a tym samym, samych siebie… Jakby nie patrzeć, byłaby to wielka strata… Kapa.
Młody odwrócił się w moją stronę, wytrzeszczając ze zdziwienia oczy. Wzruszyłem ramionami, uśmiechając się niepewnie.
- A potrzeba wiary? – Zapytał ksiądz.
- No… Ekhm… Też, oczywiście… - Kłamałem jak z nut. – To… Strawa dla ducha, co nie? Bardzo ważny sakrament w życiu każdego.
Koledzy skinęli.
- Dobrze. Ale co z wami, chłopcy? Kamil, dwóch Patryków? Powiedzcie mi coś od siebie, proszę.
- No ale co? – Zapytał Młody.
- Dlaczego chcecie podejść do bierzmowania? Rozumiem, że trzymacie się razem, jako grupa, ale czy to uczciwe, żeby jedna osoba tyrała za cztery?
- No nie, ale proszę księdza, my jesteśmy tacy nieśmiali… To wielki stres. – Pałeczkę przejął teraz Młody. – Przyszliśmy tu, nie wiedząc, czy w ogóle będziemy bierzmowani. Strach pomyśleć, co powiedzieliby rodzice…
- No… - Dodał cicho Kamil.
Ksiądz Rafał podparł dłonią twarz.
- A ty Patryk, jak sądzisz? – Skierował pytanie do Spermy.
- No… Też.

Jakimś cudem zdaliśmy – z naszej paczki wszyscy (tak, nawet Sperma). Udało mi się uratować sytuację i potem, już podczas indywidualnych rozmów (z pytaniami dotyczącymi patronów itd.) zostałem wytypowany jako pierwszy do odpowiedzi – żeby zmiękczyć księdza Rafała.
Cały żart polega jednak na tym, że w przypadku naszej paczki, poziom religijności był odwrotnie proporcjonalny do powodzenia w egzaminie. Nawet mając te naście lat nie należałem do wierzących, ale szczerze, wystarczyło nieco zastanowić się nad pytaniami i odpowiedzieć, używając języka bardziej kwiecistego od „no, bo, kapa”.
Dla przeciwwagi, Sperma, wychowywany w pobożnej rodzinie, nie potrafił wyksztusić sensownego zdania, czy choćby równoważnika zdania.
Młody i Kamil byli gdzieś pośrodku – obaj zaliczyli pytania mniej więcej w takim samym stopniu.

I tak właśnie moi mili, zdaje się poprawkowo bierzmowanie.

poniedziałek, 2 grudnia 2013

Sebastianek-60

O ile karty rowerowe były w podstawówce bardzo popularne (był to obiekt szpanu - przy każdej możliwej okazji, chwaliłem się nabytkiem przed kolegami, którzy nie zdali egzaminu w pierwszej turze), o tyle karty motorowerowe przeszły u nas bez echa.
Tylko kilka osób było zainteresowanych "motorami" - cała reszta albo nie zdecydowała się na egzamin, albo zgłosiła chęć uczestnictwa i jeszcze tego samego dnia całkowicie o tym zapomniała.
Tak było ze mną, Spermą, Patrykiem i Młodym (Kamil też dołączyłby do naszej grupki zapominalskich, ale akurat był chory).
Tak więc, gdy nadszedł dzień egzaminu, czekała nas mała niespodzianka.

Ze znajomych, w teście wzięli udział jeszcze Antek (zaopatrzony w profesjonalną książeczkę ze znakami drogowymi i sytuacjami na drogach, zeszyt z notatkami i kartką dotyczącą pierwszej pomocy) i Algier (który rok wcześniej nie zdał egzaminu). Resztę stanowili głównie rówieśnicy Algiera.

Spośród wyżej wymienionych, zdał tylko Algier. Antek szukał usprawiedliwienia w "złych pytaniach", Patryk tłumaczył się złym dniem - a reszta przyjęła porażkę jak mężczyźni. W końcu nie uczyliśmy się do egzaminu nawet minuty - więc w czym problem?

Tym sposobem, niedługo potem, Algier zaczął przyjeżdżać do szkoły na swoim motorowerze - starym, mocno podrdzewiałym Komarze.
Wśród chłopaków, stał się prawdziwą gwiazdą, choć w rzeczywistości, wyglądał na motorowerze przekomicznie (był wielki i szeroki - w przeciwieństwie do swojej maszyny).
Wtedy też, Algier zaczął zadawać się z Kaśką - była to dziewczyna z równoległej klasy, która jako jedyna w całej szkole, mogła pochwalić się skuterem.
I chociaż nigdy ta dwójka nie była razem w dosłownym tego słowa znaczeniu, to dosyć często jeździła razem na swoich maszynach, jak gdyby byli królami szos.

Podczas jednej z takich wypraw, odwiedzili nasz "rewir" i stanęli koło bloku Algiera (i Spermy, przy okazji).
Algier zobaczył nas, siedzących na ławce niedaleko i pomachał nam ręką. Kaśka zdjęła kask i wyciągnęła z kieszeni paczkę ruskich papierosów.
- Siemano, co to, przejażdżka? - Zagaił Młody.
- Taa, tak sobie jeździmy, bo ciepło.
- Hehe, szybcy i wściekli xD - Rzucił Sperma.
- Izi rajder. - Dodałem, ale jakoś nikt nie zrozumiał żartu.
Kaśka paliła papierosa jak zawodowiec, wciągając i wypuszczając dym jakby miała dwie dekady praktyki.
- Ej, Kaśka, daj się karnąć xD - Rzucił nagle Młody.
Dziewczyna odwróciła się do niego.
- Sorry, ale to jest nowy skuter… Nie chcę żeby ktoś mi go rozdupcył.
- Spoko moko, nie rozjebię ci go - zrobię tylko kółko po parkingu i będzie wporzo.
- Ale obiecaj - nie rozwalisz mi go.
- No obiecuję, obiecuję.
Kaśka podała Młodemu kask. Chłopak wsiadł na skuter.
- Dobra, jak się tym jeździ?
- A to nie czytałeś nic jak się uczyłeś na kartę motorowerową?
Odwróciliśmy się, żeby ukryć szerokie uśmiechy.
- No… Ten, kurwa… No tak, ale ten skuter jest jakiś inny, nowy taki i w ogóle.
Dziewczyna pokazała, gdzie znajduje się stacyjka, gaz i hamulec.
- Tylko uważaj. - Ostrzegła.
Młody. zatrzasnął szybkę kasku i odpalił skuter. Charakterystyczny, śmieszny dźwięk silniczka zagłuszył wszystko dookoła.
Młody odepchnął się i dodał gazu. Z chodnika wjechał na parking i ostro zakręcił, próbując wyjechać na drogę.
Chwilę potem, kierownica przekręciła się w bok, a skuter runął na ziemię z głośnym trzaskiem.
- Kurwa! - Krzyknęła Kaśka, upuszczając papierosa.
Pobiegliśmy na miejsce, gdzie Młody leżał przygnieciony pracującym jeszcze skuterem.
Algier i Sperma podnieśli maszynę.
- Kasia, ale nie denerwuj się xD - Powiedział Młody, wstając. Jego prawa łydka była obdarta ze skóry.
Kaśka rozpłakała się.

Okazało się, że skuter, jeśli nie liczyć rozbitego przedniego błotnika i osłony, nie odniósł poważniejszych szkód.
Młody dał dziewczynie pieniądze na naprawę, a jego matka dodatkowo kazała mu kupić bukiet kwiatów i bombonierkę. Tego akurat nie zrobił (poszliśmy za to paczką na piwo).
Kaśka zerwała kontakty z Młodym i Algierem niedługo później, gdy została zmuszona przez rodziców do sprzedaży skutera.
Młody dorobił się blizny na łydce, ale jakoś specjalnie się tym nie przejął.

Koleżanka

witajcie anoni, moi przyjaciele, chcialbym przedstawic wam moja historie jaka mi sie przydarzyla z jednym trapem z mojej szkoly. bardzo niefajna sytuacja.
-badz anonkiem przegrywem smutna zaba co ciagle sam siedzi pod drzwiami w klasie na przerwach jak smutna zabka
-zobacz jak czesto loszka z pierwszej klasy (ty trzecia maturaLna) patrzy sie na ciebie
-calkiem ladna, 7/10, mocny makijaz, ciemne ciuchy, wyglada troche jak emo, ma slady po cieciach sie na rekach
-umysl anona mocno, pewnie chce sie srac
-czesto ja obserwuj
-ona usmiecha sie do ciebie czesto
-udawaj ze nie widzisz jej usmiechu i gap sie w podloge
-wracaj autobusem
-okazuje sie ze ona mieszka na tej samej dzielni co ty
-dosiada sie do ciebie w autobusie
-niesmialo mowi "czesc, jestem Ania" a ty burknij cos tam ze siema jestes anon
-ona cos tam zaczyna gadac ze czesto mnie obserwuje ze jestem smutny a ty tylko przytakujesz
-nie potraf z nia gadac i wysiadz na wzcesniejszym przystanku mimo ze do konca jeszcze 4 przystanki bo "musze cos zalatwic"
-wroc do domu i czuj zle czlowiek
-dzis o 17 mame kaze ci wyjsc do sklepu
-idz do sklepu
-zobacz jak seby przekopuja jakas loszke
-okazuje sie ze to ona, krzyczy zeby jej pomoc
-powiedz bonusom niepewnym glosem "ej zostawcie ja to moja kolezanka eh"
-seby sie smieja
-mowia ze to nie lozka tylko jebany pedal tranwestyta
-mow ze nie wierzysz w ich klamstwach
-jeden seba bierze cie za reke i wsadza t woja reke w jej krocza
-Czujesz penisa
-wkurw sie
-zajeb jemu z buta na morde
-wroc do domu
-placz ze nigdy nie bedziesz mial loszki
eh ja pierdole jebane pedaly
a juz myslalem ze mam szanse na prawdziwa milosc

niedziela, 1 grudnia 2013

Sebastianek-59

Początek gimnazjum był dla mnie wielkim szokiem - bo z grzecznej i porządnej szkoły, przeniosłem się do pochłoniętego chaosem przybytku, w którym obowiązywała tylko jedna zasada - jedz lub zostań zjedzony.
Z całej naszej paczki, najlepiej radzili sobie Sperma i Młody - gdy zdaliśmy do drugiej klasy, oni zaczęli stanowić prawo. Zaczął się okres podkradania długopisów, papierosów (akurat to było chyba najtrudniejsze - bo większość albo rzeczywiście nie paliła, albo nie miała fajek).
I tutaj, w Spermie obudził się instynkt złodziejski. Jedną z kieszeni plecaka przeznaczył na składowisko fantów (pod koniec roku, pękała w szwach - dosłownie). Ze szczególnym upodobaniem traktował żelowe długopisy - gdy tylko widział, że ktoś kupił jeden, wkrótce opracowywał plan jego zdobycia.
Długopisy jednak nie wystarczyły - i tak, Sperma zaczął kraść ze sklepów słodycze, napoje i tak dalej, i tak dalej.

Tego dnia, staliśmy przy ladzie w jednym z okolicznych kiosków, znajdujących się na parterach dziesięciopiętrowych bloków.
Kupowałem z Kamilem zeszyty, Sperma zaś przeglądał czasopisma pokroju CD Action czy Click, wystawione na specjalnej półce, zajmującej całą ścianę.
Odebraliśmy resztę, wzięliśmy zeszyty i wyszliśmy, żegnając się ze sprzedawczynią.
- Ej, kurwa, chodźcie kurwa do klatki xD - Szepnął do nas Sperma.
- Po co? - Zapytałem.
- No kurwa chodź, zobaczysz xD
Skręciliśmy za róg i weszliśmy do pobliskiej klatki schodowej. Sperma stanął na środku korytarza i podciągnął koszulkę. Wolną ręką, wyciągnął spod niej ogromny, zgięty w pół zafoliowany karton z przyczepioną od przodu grą komputerową.
- O kurwa xD - Wybuchnął Kamil. Zaczęliśmy się śmiać, nie mając pojęcia, jak Sperma niezauważenie wyniósł z kiosku coś tak wielkiego.
- Juma nie śpi xD - Rzucił zadowolony z siebie złodziej i roztargał folię.

Złodziejskie przygody Spermy stały się częstym motywem żartów.
Wszystko zakończyło się (przynajmniej oficjalnie) w szkole średniej, kiedy to Sperma został aresztowany w supermarkecie, podczas próby kradzieży kilku butelek wódki.
Młody, który tego dnia był z nim w sklepie, relacjonował, że gdy złodziej był wyprowadzany w kajdankach, tłumaczył stróżom prawa, że zawsze chciał zostać policjantem.
Juma nie śpi.