sobota, 28 grudnia 2013

Kolęda

Te uczucie gdy dzis mialem akurat dzien wolnego w pracy i przyszedl ksiadz po kolendzie. Nie bede zaglebial sie w religijne aspekty, ale poczulem sie gorzej niz na tej slynnej rodzinnej wigilii.
Stary proboszcz wszedl, posmial sie serdecznie, jak przystalo na poczciwego czlowieka ktorym jest, po czym poblogoslawil i zrobil to co sie zwykle robi podczas kolendy.
No i wtedy przyszla kolej na wywiad xD Pyta sobie gdzie mame pracuje, gdzie ja i brate pracujemy, jak tam tate sie czuje itd. I wtedy spojrzal w swoj kajet i sprawdzil nasz wiek.

O ale to juz 25 lat? To chyba najwyzsza pora sie ustatkowac, zalozyc rodzine xD Dziewczyny sobie porzadnej poszukac xD

Chyba nie musze mowic o poziomie żeżu jaki sie wtedy wygenerowal xD Mame probowala jeszcze uratowac sytuacje widzac moje zazenowanie, ale pogorszyla sprawe

seba nie ma szczescia do kobiet xD Nie trafil jeszcze na te odpowiednia xD

No juz kurwa myslalem ze nie wytrzymam. Spocilem sie jak rzaba, ale nie moglem nawet sie przejsc po pokoju bo ten ksiadz tam siedzial. Wogole zrobila sie ogolna zezuncja, zapadla niezreczna cisza, a po chwili ksiadz teatralnie zerknal na zegarek i rzucil

o, juz 11:10, to musze leciec bo o 21:37 mam pogrzeb xD Elo.
tak na prawde powiedzial ze ma pogrzeb o 12:00, ale uznalem ze tak bedzie barwniej
A na odchodnym rzucil mi jakby na pocieszenie

nie pierwsze jablko ktore spadnie jest dla ciebie xD Czasami warto poczekac xD
Przytaknalem po czym zamknalem sie w swoim pokoju, a od tamtej pory wyszedlem tylko po obiad.

Sebastianek-68

Młody, jeszcze gdy byliśmy w pierwszej klasie szkoły podstawowej, zakochał się w koleżance z klasy – Karolinie. Daleko mu było jeszcze do okresu burzy hormonów, ale wszyscy wierzyli wtedy, że jego uczucie jest szczere.
Obiekt jego westchnień pochodził z dobrego domu. Domu, w którym nigdy niczego nie brakowało, a mała Karolina nigdy nie musiała prosić o nic więcej niż raz.
Takie życie utwierdziło ją w przekonaniu, że jest ładniejsza i mądrzejsza od innych – co oczywiście ogromnie mijało się z prawdą. W rzeczywistości, dziewczynka była zepsuta, można by rzec, przegniła.
Jak to jednak bywa w podobnych przypadkach, pieniądze potrafiły zdziałać cuda – i tak, niezbyt przyjacielska i skrajnie zapatrzona w siebie Karolina, stała się liderką klasowych dziewcząt. Poniekąd, była przeciwieństwem Młodego, który pełnił rolę dowódcy w naszej paczce.
Przeciwieństwa jednak, nie zawsze się przyciągają.

Jednostronny romans trwał nieprzerwanie przez sześć długich lat. Młody pisał wiersze i poematy dla swojej wybranki, zrywał jej kwiaty, pomagał w noszeniu plecaka… Wszystko na marne.
Karolina, poza chęcią wykorzystania zauroczonego nią kolegi, za nic nie chciała się do niego zbliżyć.

Wracaliśmy właśnie ze szkoły, powoli krocząc w późnowiosennym słońcu. Niedługo miało zrobić się ciepło.
- Hej, Młody, co jest? – Zapytał Patryk. Młody, co było jak na niego bardzo dziwne, szedł ze spuszczoną nieco głową, zamyślony i oderwany od otaczającego go świata.
- A, nic takiego. W porządku.
- Młody pewnie układa wiersz dla panny Karoliny. – Zarechotał Sperma, jedząc kanapkę.
- Ej, ale odpierdol się, co? – Zdenerwował się Młody.
- Dobra, dobra, nie dramatyzuj tak. Na żartach się nie znasz?
Przeszliśmy koło kościoła, za którym znajdował się przystanek autobusowy.
- Jedzie coś? – Spytałem od niechcenia.
Kamil, idący najbliżej rozkładu jazdy, pokiwał przecząco głową.
- Nie, musimy iść z buta. – Cały jeden przystanek spaceru.
- Hej, Patryk! – Usłyszeliśmy z tyłu.
Patryk, Sperma i Młody odwrócili się razem.
- Nie czekałeś na mnie? – Spytała Karolina z wyrazem zawodu i irytacji na twarzy.
- A czemu miałem czekać? – Odparował Młody. Nie był w nastroju do żartów, widać to było jak na dłoni.
- Bo obiecałeś mi kiedyś, że mi będziesz pomagał…
- A zejdź mi z oczu. – Chłopak odwrócił się i skinął nam, byśmy ruszyli w dalszą drogę.
- Tak?! Jeszcze zobaczysz! Chciałbyś ze mną chodzić, co?! – Piszczała dziewczyna jak wariatka.
- Nie. – Odparł.
Karolina nagle umilkła. Odpowiedź ją zaskoczyła.
- Nie. – Powtórzył Młody. – Sześć lat próbowałem, sześć lat robiłaś ze mną co chciałaś, ale teraz, mam to w dupie.
- Zobaczysz, jeszcze będziesz chciał ze mną być! Jeszcze dzisiaj będziesz żał… - Przerwał jej były wielbiciel.
- Zamknij się wreszcie, bo nie mogę cię słuchać! Wypierdalaj z mojego życia!
- Powiem pani jak się zachowujesz!
- Wykurwiaj, ty jebana, fałszywa cipo! – Idące po przeciwnej stronie ulicy młode małżeństwo obróciło się w naszą stronę z nieskrywaną odrazą. – Pierdolona manipulatorko! Dobrze, że kończę tą podstawówkę, będę miał od ciebie spokój.

Jak okazało się trzy miesiące później, Młody się mylił. Karolina, tak jak i większość naszych kolegów i koleżanek, trafiła do tego samego gimnazjum, do tej samej klasy.
Wzajemna wrogość tych dwojga minęła bardzo szybko – potem stali się wobec siebie obojętni.

piątek, 27 grudnia 2013

Wstyd z kupą

Meszkanie hehe studenckie, mam dwie sublokatorki ale generalnie one dominuja w mieszkaniu gotuja sprzataja a ja no jak to anon nie zsocjalizowalem sie z nimi bo tbw zreszta brzydkie. Niestety braki w socjalizacji spowodowaly ze nie moge sie przy nich wysrywac bo mamy taka w chuj mala lazienke na przedpokoju i wszystko slychac. Oczywiscie one maja wyjebane na dzwieki wiec bardzo czesto budzi mnie sążnisty piard z pomieszczenia obok bo akurat marta poszła robic poranna kupke ;_; takie srut polaczone jakby z grzybami i no sraka generalnie. No i zwykle moje sranie czeka do czasu az obydwie nie opuszcza calego mieszkania na jakies zajecia (weekendy sa zbawienne bo one czesto wyjezdzaja), jesli ktoregos dnia nie wyjdzie tak ze obie nie wyjda no to wstrzymuje sranie do dnia nastepnego. Jednak pewnego razu juz nie moglem wytrzymac bo wychodzilo ze trzymam srake jakis 5 dzien, co wstaje sie wyprostowuje to ta kupa no rozsadza i sama wychodzi. Wiec nagle pomyslwspanialy.jpg poszukalem kilka reklamowek bo mam taki zwyczaj ze jak robie zakupy w biedrze to zatrzymuje sobie w barku te reklamowki. Wzialem wszystkie jakie byly, spod pierwszej wyściełałem chusteczkami, polozylem na parkiecie i kucnalem. Sraka 5 dniowa mozna sobie wyobrazic byla niezwykle dluga choc wspołgrała z ulgą jaka nastepowała centymetr po centrymetrze wysuwania się tej brązowej kiełbasy. Nasrałem chyba ze 2 kilo, dokladnie zawiazalem pierwsza torbe i umieszczalem ja kolejno w nastepnych reklamowkach, aha nadmieniam ze skonczyly sie chusteczki wiec do podtarcia uzylem najbardziej popsutych cottonworldow jakie mialem i je rowniez do tej torebki wsadzilem. No ale byla to godzina popoludniowa wiec jeszcze jasno. Wiec schowalem ów pakunek za lozko i czekalem. Myslalem ze dobrze zabezpieczylem ale juz po 10 minutach w pokoju jebalo dramatycznie. Otwarcie okna niewiele dawalo, zapsikalem pokoj dezodorantem nivea wiec slodko kwasny smak połączył się z odorem sraki tworząc mieszankę powiedzialbym orientalna. Ale wytrzymałem i ja i ta torba, zrobilo się ciemno, koło północy już bez zażenowania i całkiem chłodno choć po cichu otwarłem na szerz okno i wyrzucilem, na szczescie pod blokiem są takie krzaki wiec nie wylądowało to na chodniku. Zdarzylo sie to raz ale boge jeden wie czy ktoregos ranka znow nie bede wyścieływał torebki chusteczką velvet ;_;

Trollowanie

-zawołaj mame do pokoju
-połóż się na łóżku i udawaj że śpisz
-mame taka strollowana

-nasraj do kibla, spuść się na kupe
-nie spuść wody
-powiedz mamie by przyszła szybko zobaczyć do łazienki
-mame taka strollowana

-wejdź do mamy pokoju
-stwierdź że chyba burza idzie
-mama zdziwiona że przecież zima i burzy nie ma
-jebnij głośnego bąka
-hehe zagrzmiało
-mame taka strollowan

-kup rodzinie rezenty pod choinke
-w wigilie matka się pyta dla kogo ta paczka
-mówisz że dla ojca
-ojciec nie żyje od 8 lat
-taki strollowany

-zabierz matce kase z torebki
-zawolaj mame zeby ci dala 5 zl
-mame taka strollowana nie ma dziengow

-mame kupuje ci na wigilie 5 par skarpet
-podziuraw wszystkie w kiblu
-powiedz mamie że kupiła dziurawe skarpety
-mame w ryk bo nie ma pieniędzy na inne
-taka strollowana xD                            

środa, 25 grudnia 2013

Fogg

Siedziałem ostatnio w domu, miałem akurat awarię internetu, szukałem więc jakiegoś zajęcia.
Wszedłem na strych i znalazłem tam stary gramofon, niestety nie miał igły. Zastanowiłem się chwilę
czym by tu ją zastąpić, pomyślałem, że doskonale nadałby się do tego kawałek kości, który mój
brat satanista nosi na wisiorku, był teraz w łazience, medalik więc wisiał na lampce u niego w
pokoju, skradłem go niepostrzeżenie i wróciłem na strych. Włożyłem kość w ten wihajster, co to w
nim igła powinna być, wyglądało całkiem zacnie. Na półce nad głową znalazłem płytę Mieczysława
Fogga, ułożyłem ją na miejscu, gdzie ułożyć się płytę w gramofonie powinno, przycisnąłem doń
kość i odpaliłem machinę. Zamiast muzyki do moich uszu dotarł przeraźliwy pisk, strych się
zadymił, a z obłoków wyłonił się Mieczysław Fogg i wrzasnął "TYFY, TYFY z GRAMOFIXU,
SKURWYSYNIE, CZEGO CHCESZ!?". Przestraszyłem się, ale zrozumiałem, że mam szansę odmienić
swe spierdolone życie, rzekłem: "chcę śpiewać jak pan, panie Mietku". Fogg strzelił obcasami i
zniknął, ja poczułem ucisk w krtani, zaśpiewałem: TA OSTATNIA NIEDZIELA... i brzmiało to pięknie.

Jak zagadać do loszki na przystanku

-czekaj na swojego solarisa obok przystanku
-na przystanek przychodzi jakaś fajna loszka
-patrzy na ciebie a ty na nią
-loszka odwraca wzrok i idzie pod daszek przystanku
-przyjeżdża solaris
-puść tę loszkę pierwszą do autobusu
-loszka siada
-ty obok niej
-jak do niej zagadać, co mam robić, co mam robić
-ściągnij czapkę bo nie jesteś pedałem
-zagadaj do loszki "przepraszam, nie mam na głowie kukuryku?"
-loszka się uśmiecha i poprawia ci włoski
-zaczynacie ze sobą rozmawiać
-loszka daje ci swój numer
-twój przystanek
-wysiadasz
poszło lepiej niż ekspedycja, teraz tylko kiedy zadryndać do tej loszki?

Sebastianek-67

Był taki okres, jeszcze w czasach podstawówki, gdy zadawaliśmy się z Tymkiem jakby nigdy nic. Jego odmienne od normy zachowania i dziwactwa nie zwracały wtedy naszej uwagi, bo w końcu sami nie mieliśmy jeszcze wyrobionego pojęcia o jakiejkolwiek normie.
Z upływem czasu jednak, zaczęły docierać do nas sygnały. I tak, Tymek zaczął stawać się dziwakiem, którego dzieci unikały. Nie można powiedzieć, by on sam robił coś sobie z tego powodu, choć wielokrotnie starał się wkupić w nasze towarzystwo.

Rzecz działa się, gdy byliśmy w czwartej klasie podstawówki. Zahartowani po zielonej szkole, staliśmy się dużo bardziej dojrzali – przynajmniej według nas samych. Byliśmy już w tej „poważniejszej” połowie szkoły, choć daleko nam było do starszych „mężczyzn” z szóstych i wtedy również ósmych klas.
Różnica wieku była naprawdę widoczna, z czego zdawali się mieć ubaw starsi uczniowie. Od czasu do czasu zdarzało się, że ktoś znienacka rozczochrał mi włosy, gdy szedłem korytarzem – choć nie było to nic irytującego. Ot, takie sympatyczne żarciki.
Nie znaczy to jednak, że nie mieliśmy do czynienia z czymś mniej miłym…

Wracaliśmy z W-Fu, wchodząc ociężale na kolejne piętro. Pot lał się z nami strumieniami, po wyczerpującym meczu piłki nożnej. W grupce szedłem ja, Kamil, Tymek, Młody, a kilka kroków w tyle dreptał Czterooki (który nigdy nie uczestniczył w lekcjach wychowania fizycznego).
- Ale ta ostatnia bramka była ekstra! – Pogratulował Młody Kamilowi, który w ostatniej minucie, strzelił gola przeciwnej drużynie. Chłopak poprawił ręką daszek czapki, wygięty w łuk po całonocnym pobycie w szklance (wedle ówczesnej mody).
- Cały mecz był fajowy. Dawno tak nie grałem.
Wszyscy się z tym zgodzili.
- Hej, pchełki! – Usłyszeliśmy zza pleców. Chwilę potem, dwie dziewczyny z szóstych klas wyprzedziły nas, zanosząc się śmiechem.
- Suki! – Krzyknął szybko Młody. – Suki!
Jedna z dziewczyn odwróciła się i pokazała mu środkowy palec.
- Jak ja ją dorwę…
- Cholerne suki, gdybym tylko miał Smokozorda… - Rzucił Tymek.
- Co to za jedne? – Spytałem.
- Jakieś pindy z szóstych klas. – Odpowiedział mi Młody. Miał lepsze rozeznanie w uczniowskich grupach, więc uwierzyłem mu na słowo.
- Zemścimy się. – Powiedział Kamil głośno. – Zemścimy się na tych sukach.

Słowo się rzekło. Od tej pory, za każdym razem, gdy widzieliśmy dwójkę przyjaciółek, głośno nazywaliśmy je sukami. Czasami specjalnie chodziliśmy za nimi, a jeśli było to konieczne, to nawet biegaliśmy.
Z początku nasze ofiary odgryzały się, ale po kilkunastu, lub może kilkudziesięciu razach, sytuacja zaczęła je przerastać. Groźne wyrazy twarzy zastąpił lęk, smutek i wstyd – i mniej więcej w tym momencie, postanowiłem skończyć zabawę.
Kamil i Młody zdecydowali się jednak kontynuować psychiczne terroryzowanie, czasami z pomocą Tymka. Do przezwisk dołączyły szturchnięcia, popchnięcia oraz szarpanie plecaków lub toreb.
Nie było niczym zaskakującym, gdy dwie poszkodowane dziewczyny zjawiły się pewnego dnia w naszej klasie, zalane łzami, twierdząc, że są regularnie napastowane przez kilku chłopców z naszej klasy.
Wychowawczyni rozkazała im wskazać winowajców, wśród których znalazłem się ja, Kamil i Tymek. Nie wiem, czy było mi bardziej wstyd, czy może przepełniała mnie złość z powodu nie do końca słusznych oskarżeń (bo w końcu wycofałem się ze wszystkiego jakiś czas temu) – ale bez dyskusji, stanęliśmy w rządku przy tablicy.
- Ktoś jeszcze was denerwował, dziewczynki? – Zapytała wychowawczyni, jednocześnie mierząc nas lodowatym wzrokiem. Na nas, dzieciach, robiło to ogromne wrażenie.
- Był jeszcze jeden… Ale nie wiemy… Który dokładnie… - Wyjąkała przez łzy jedna z dziewczyn.
- Kto z wami był? – Zapytała wściekle pani.
Wymieniliśmy z Kamilem spojrzenia, oznajmiające tyle, co „nie jesteśmy konfiturami”.
- Pytam się, kto jeszcze z wami był?! – Ryknęła kobieta.
- Patryk, no wstań wreszcie! – Teraz wykrzyknął Tymek, wskazując Palcem Młodego, ukrytego w ostatniej ławce.
- Patryk… Mogłam się domyślić! Do tablicy, marsz!
Młody wyszedł z ławki, z pochyloną głową, jakby idąc na stracenie. W jego oczach widziałem błyskające iskierki gniewu. Chłopak był wściekły.

Jeszcze na tej samej lekcji, całą czwórką trafiliśmy do szkolnej pani pedagog, z którą mieliśmy odbyć rozmowę.
- Dlaczego to robiliście?
- Bo… - Zaczął Tymek. Ani ja, ani Kamil, ani tym bardziej Młody, nie mieliśmy zamiaru donosić na siebie nawzajem, co wyraziliśmy kompletną ciszą. – Bo… Tam byli starsi chłopcy… Tam pod moim blokiem… I oni kazali nam przeklinać.
Wymieniłem pytające spojrzenia z Młodym.
Jacy u licha chłopcy? – Pomyślałem.
- I co w związku z tym? Wyżywaliście się na tych biednych dziewczynach?
Tymek zmyślił historię o rzekomych chłopcach z papierosami, którzy łapali nas i kazali nam przeklinać w klatkach schodowych. Wątpię, by pedagog uwierzyła w choćby jedno jego słowo, ale mimo wszystko, puściła nas wolno.
Jedyne, co mieliśmy zrobić w ramach zadośćuczynienia, to przeprosić poszkodowane. Jakimś cudem, udało nam się uniknąć powiadomienia rodziców, co można uznać za sukces.
Po zakończenia roku szkolnego, już nigdy nie ujrzeliśmy suk.

wtorek, 24 grudnia 2013

Sebastianek-66

Powoli zaczynaliśmy żyć wizją nadchodzących wakacji. Wciąż było do nich daleko – bo mniej więcej całe dwa miesiące, ale nie dało się nie zauważyć coraz dłuższych oraz cieplejszych dni, rujnowanych doszczętnie przez pobyt w szkole.
Każdy uczeń zna to uczucie.

- Kurwa, chłopacy… Brat wrócił na chatę z osiemnastki ostatnio. W piątek, czy już sobotę, nie?
Zwróciliśmy oczy ku Patrykowi, siedzącemu z Kamilem na parapecie, na końcu klasy. Chłopcy dyskutowali na początku tylko we dwóch, ale szybko dołączyliśmy do nich ja, Młody i Sperma, teraz opierający się plecami o ostatnią, najbliższą ławkę.
- No i najebany jak kurwa dziki nietoperz, wczołgał się jakoś na łóżko…
- Ej, a Bartek to śpi na górze, nie? – Zapytał Młody. Rzeczywiście, na piętrowym łóżku w pokoju Patryka i Bartka, ten drugi spał na górze.
- No, chyba pół godziny się tam wdrapywał. W końcu stary przyszedł i mu pomógł.
- Kurwa, no to grubo. – Zaśmiał się pod nosem Sperma.
- Teraz najlepsze. I wiecie, ja oczywiście się obudziłem, jak ten idiota przyszedł i leżę tak, słuchając jak chrapie. No nie dało się usnąć. I nagle, słyszę, jak ten zaczyna rzygać.
Wszyscy się zaśmialiśmy.
- I co, zaczęło ci kapać na twarz przez materac? – Rzucił Sperma.
- Nie, na szczęście nie, ale patrzę, a tu coś po ścianie spływa, a potem na moją pościel.
Kilka dziewcząt urzędujących po drugiej stronie klasy, wyjąkały coś w stylu „fuj” albo „ohyda”. Patryk je zignorował i kontynuował swoją opowieść. W tym czasie, Kamil wychylił się przez okno, żeby pomachać do idącego podobno w dole Emila.
- No to wstaję, wchodzę na górę, szarpię go i krzyczę, żeby to kurwa wytarł. Poszedł do łazienki, nie było go znowu pół godziny. Wreszcie wraca ze ścierką i zaczyna zmieniać sobie poszewki. Jak skończył, to położył się i chuj, koniec. Budzę go, mówię, „A co z moją pościelą?” – pytam. A on mi na to „ale to przecież ty narzygałeś”.
Sperma zakrztusił się kanapką, którą właśnie jadł.
- Ale to przecież ty narzygałeś. – Powtórzyłem, śmiejąc się. – I co, spałeś w tym potem?
- Obróciłem się na drugi bok, bo co miałem zrobić? Na podłodze spać?

Rozmowa skończyła się wraz z wybiciem dzwonka, oznajmiającego kolejną lekcję. Usiedliśmy w swoich ławkach, czekając na wychowawczynię – ale ta nie weszła do klasy sama.
Obok niej stało dwóch mężczyzn, dawno już mających za sobą młodość, ubranych w ciemne garnitury.
- Patrz, faceci w czerni. – Zażartował Sperma, z którym akurat siedziałem w ławce.
Jeden z mężczyzn wycierał chusteczką głowę, rozglądając się rozwścieczonym wzrokiem po klasie.
- To ci. – Wskazał palcem ostatnią ławkę przy oknie, w której siedzieli Kamil z Patrykiem, rozmawiając i śmiejąc się cicho.
- Patryk, Kamil! Wstańcie! – Podniosła głos wychowawczyni. – Co zrobiliście temu panu?
Byliśmy tak samo zaskoczeni jak posądzeni właśnie koledzy.
- Ale… O co chodzi? – Wykrztusił wreszcie Kamil.
- Nagle odjęło wam mowę? Panowie przyszli tu, żeby przeprowadzić inspekcję, a wy tak ich witacie? Moja własna klasa!
- Ale prze pani, o co w ogóle chodzi? – Zapytał się Sperma. My też byliśmy ciekawi.
- A o to, że tych dwóch uczniów przed chwilą napluło mi na głowę! – Krzyknął bliski łez mężczyzna z chusteczką.
Kilka osób w pomieszczeniu roześmiało się. Oskarżona dwójka kolegów próbowała przekrzyczeń chichoty, by wyznać swoją niewinność.
- Oni byli cały czas z nami! Niczego nie zrobili! – Ryknął Sperma.
- To prawda, możemy za nich poręczyć! – Dodałem od siebie.
W nasze ślady poszedł jeszcze Sperma, wraz z kilkoma innymi chłopakami.
- Doskonale widzieliśmy tych bandytów. Jeden z nich miał czarne, krótkie włosy, a drugi zieloną bluzę. – Wytłumaczył drugi mężczyzna, jakby czytając encyklopedyczną formułkę.
Spojrzałem do tyłu – rzeczywiście, Kamil miał zieloną bluzę.
- A może to po prostu ktoś z klasy obok? – Powiedziałem głośno.
Przez twarz wychowawczyni przebiegł cień wątpliwości.
- Na pewno nie. Byliśmy tam przed chwilą i lekcje mają tam drugoklasiści. Dziewięciolatki nie byłyby zdolne do takiego czynu.
- A skąd ta pewność? Czyli jeśli nie oni, to z góry nasi koledzy?! – Oburzył się Młody.
- Patryk, uspokój się. – Zażądała wychowawczyni. Nie podziałało. Klasę ogarnęła fala sprzeciwów.
- Niczego nie zrobiliśmy! – Dało się słyszeć głos Kamila.
Ktoś jednak musiał zostać kozłem ofiarnym.

Mężczyźni upierali się, że widzieli konkretnie tych dwóch chłopców, wychylających się z okna i plujących. Było to oczywiście nieprawdą, ale mimo głośnych protestów uczniów i licznych świadków, kogoś trzeba było ukarać.
Słowo przeciw słowu? Nigdy w życiu, nie w naszym gimnazjum.
Kamil i Patryk w ramach kary, musieli zaakceptować obniżone sprawowanie na koniec roku, a także długie na pół strony uwagi w zeszytach.
Prawdziwych winnych nie znaleziono – któż by bowiem posądzał niewinnych uczniów drugiej klasy podstawówki, gdy w Sali obok siedzą świeżo upieczeni gimnazjaliści?
Wtedy też zrozumieliśmy całą paczką, że posiadanie czystego sumienia wcale nie gwarantuje szczęśliwego zakończenia. Patryk musiał spać w wymiocinach brata, a kilka dni później, wraz z przyjacielem zostali pomówieni o rzekome naplucie na głowę członka komisji wizytacyjnej – mimo, iż w obu przypadkach, nikt z nich niczego nie zawinił.
W przyszłości dowiedzieliśmy się, że nosi to miano winy niezawinionej. Lekcja zapamiętana.

niedziela, 15 grudnia 2013

Sebastianek-65

Chyba dla każdego młodego chłopca, zakup pierwszego prawdziwego roweru jest bardzo ważnym doświadczeniem, które pamięta się po latach.
Nie inaczej było ze mną – gdy tylko zdałem egzamin na kartę rowerową w drugiej klasie podstawówki, czekałem z wytęsknieniem na moment, w którym dostanę swoje własne dwa kółka i będę mógł jeździć gdziekolwiek tylko będę chciał. Przynajmniej w obrębie naszego „rewiru”.

Tej nocy prawie nie zmrużyłem oka – byłem zbyt podekscytowany, by zasnąć i z wytęsknieniem odmierzałem upływające na zegarze minuty, godziny.
Wstałem, gdy tylko na niebie pojawiło się słońce, jak najszybciej ubrałem się (wieczór wcześniej przygotowałem sobie już wszystko) i pobiegłem do kuchni, by przygotować kanapki na śniadanie. Kucharz był ze mnie żaden, więc kromki chleba wyglądały, jakby ucięto je piłą mechaniczną – ale czy to było ważne?
Nalałem sobie do szklanki trochę soku pomarańczowego i zacząłem jedzenie.
- Cześć, co ty tu robisz? – Zapytała mnie nadchodząca z korytarza mama, na wpół jeszcze śpiąca.
- Zrobiłem śniadanie, żebyś nie musiała się przemęczać! – Odpowiedziałem wesoło, kłamiąc jak to na dziecko przystało. Wszyscy wiemy, że miałem w tym swój interes.
Ewelina wzięła szklankę, nalała sobie soku i usiadła naprzeciw mnie, podpierając dłonią głowę.
- Daj mi się najpierw obudzić, kochanie, dobra?

Nie dałem za wygraną. Nie wiem, czy było to efektem podniecenia całą sytuacją, czy może po prostu obsesyjnym pragnieniem posiadania roweru – ale w dosłownie kilka minut, uwinąłem się ze śniadaniem, wrzuciłem talerz i szklankę do zlewu, a potem pobiegłem do łazienki. Gdy ta okazała się zajęta, potruchtałem szybko po kluczyki do samochodu i przedni panel radia, a potem wyjąłem pierwszą lepszą parę butów z kolekcji mamy. Stanąłem przy drzwiach z nienaturalnym uśmiechem, a może grymasem na twarzy – i czekałem.

Dojechaliśmy do sklepu tuż przed otwarciem. Mama powiedziała mi, żebym zapoznał się z dostępnymi rowerami, stojącymi przy całej długiej ścianie obiektu, co też radośnie uczyniłem, ona sam zaś opadła bezsilnie na pobliską ławeczkę, poprawiając bardzo pospiesznie upięte włosy.
Było tam chyba wszystko – rowery męskie, damskie, we wszystkich kolorach tęczy, w różnych rozmiarach, z koszykami, bagażnikami… Wybór tego jednego, odpowiedniego, zajął mi zapewne grupo ponad pół godziny, a kto wie, może i więcej?

Mama, mimo wykończenia, wydawała się zadowolona. Wreszcie miała z głowy zakupy i mogła w spokoju zająć się swoimi sprawami. Ja zaś, poświęcałem uwagę tylko nowemu niebieskiemu rowerowi, ledwo mieszczącemu się w samochodzie.
Teraz byłem kimś.

W ciągu niecałego tygodnia, uformowaliśmy nasz własny gang rowerowy. Nasze zajęcia ograniczały się do wspólnych wyścigów, „objazdówek” (czyli po prostu jeździe w określonej formacji lub gęsiego) i przesiadywania na łąkach, gdzie w owym czasie, mieliśmy bazę.
- Ale moglibyśmy zrobić, żeby każdy członek gangu musiał coś zrobić. – Powiedział nieskładnie Sperma (wtedy znany jako Patryk).
- Co? – Zapytał Młody, zakładając łańcuch w swoim rowerze.
- No nie wiem, ochrzcijmy nasze maszyny.
Wszyscy wymieniliśmy w ciszy powątpiewające wspomnienia.
- No jak te, statki. Rozbijemy na nich butelki.
- No możemy. Ale nic się im nie stanie od tego? – Zapytał Kamil.
- To przecież szkło. Co ma się stać, jak trafisz w metal? – Zasugerował Sperma. Jego rozumowanie było oczywiście błędne.

Zostawiliśmy Patryka w obozie, by pilnował rowerów, a we czterech poszliśmy w stronę śmietniska, by znaleźć jakieś butelki. Wpół drogi, rozdzieliliśmy się na dwie pary – Kamil ze Spermą, a ja z Młodym.
Doszliśmy do małej stromizny, w której znaleźliśmy kilka „setek” – czyli stumililitrowych buteleczek po wódce.
- Chyba mamy, czego chcieliśmy. – Powiedziałem do Młodego, podnosząc pięć butelek. – Wracamy?
- Czekaj, nie bierz ich.
Spojrzałem na niego pytająco.
- Klucha, mój brat, robił kiedyś coś podobnego. Potem przez tydzień płakał, bo wygiął rurę od ciosu.
- To co on zrobił?
- No przywalił czymś takim właśnie w rower. Ale mam pomysł. Patrz na to. – Chłopak wyjął z kieszeni zaśniedziałą jednogroszówkę i wcisnął jej w szyjkę jednej z butelek. Rozkręcił nią i uderzył w podeszwę buta. Czynność powtórzył kilkukrotnie, a potem zrobił to samo z drugą butelką.
- Trzymaj. Tylko uważaj z nią. Udawaj, że rozbije się normalnie.
Nie do końca rozumiałem, o czym kolega mówi, ale uwierzyłem mu.
- Hej, mamy butelki! – Ryknął na całe gardło.

Ceremonia miała się odbyć w naszym obozie. Podstawiliśmy płytę dykty, by można było oprzeć na czymś stopkę chrzczonego roweru, a Kamil uroczyście nałożył na ramę pierwszej maszyny starą szmatę.
- Jesteś gotowy? – Spytał Młody Patryka i podał mu jedną z butelek. – Od tej pory, będziesz członkiem naszego gangu, na dobre i na złe.
Patryk uderzył buteleczką w ramę, tuż pod siodełkiem. Metal wydał głuchy odgłos, ale szkło nie pękło. Chłopak spróbował jeszcze raz – również bez skutku. Dopiero za trzecim razem osiągnął sukces.
Kamil podbiegł i usunął szmatkę. Rurka ramy była wyraźnie wgięta, ku niezadowoleniu właściciela.
Swój rower wyprowadził teraz Młody, a Kamil wyrecytował mu formułkę. Chłopak zamachnął się – przy uderzeniu, butelka pękła w drobny mak, nie uszkadzając ramy.
Chwilę później, do dzieła przystąpił Kamil – również pozostawiając po sobie niezbyt estetycznie wyglądające wgniecenie i przy okazji nieco uszkadzając lakier.
Przyszła pora na mnie. Z całej naszej paczki, moja maszyna była najmłodsza, więc z oczywistych względów, bałem się ją uszkodzić. Gdybym w pierwszym tygodniu wrócił do domu z wgniecioną ramą, napytałbym sobie tylko biedy u mamy.
- Jesteś gotów? – Zwrócił się do mnie Sperma. Przytaknąłem. - Od tej pory, będziesz członkiem naszego gangu, na dobre i na złe.
Zamachnąłem się spreparowaną butelką i uderzyłem w ramę. Szkło wytrysnęło z hukiem na wszystkie strony, ale po zdjęciu szmatki, zobaczyłem, że metal pozostał nietknięty. Poczułem, jak żołądek z gardła, wraca na swoje miejsce.
Zaraz potem, wyrecytowałem formułkę Spermie, który podobnie jak Kamil i Patryk, zupełnie nieprzewidywalnie, zostawił po sobie spory półkolisty ślad w rurce ramy.
Z Młodym nigdy nie wyznaliśmy im prawdy.

wtorek, 10 grudnia 2013

Sebastianek-64

Długie przerwy w podstawówce, gdy tylko pozwalała na to pogoda, można było spędzać na trzy sposoby: grając ulepioną z kartek i taśmy klejącej piłką na placu przed budynkiem, huśtając się na bramie prowadzącej na murawę za budynkiem lub samotnie łazić po korytarzach w budynku.

Kamil i Patryk preferowali piłkę, a ja, Młody i Sperma, spragnieni wrażeń, woleliśmy starą dobrą bramę. Była o tyle niezwykła, że można było ją otworzyć w obie strony (przy czym w jedną nie więcej niż o dziewięćdziesiąt, może sto stopni), a dodatkowo, bez względu na użytą do jej pchnięcia siłę, zawsze wracała na swoje miejsce.
To zaś umożliwiało nam banalnie prostą zabawę – najpierw, chętna osoba (lub osoby) wchodziły na nią, a potem pozostali zainteresowani z całych sił wypychali obiekt do przodu.
Na tak małych dzieciach, przyspieszenie i nagłe hamowanie po osiągnięciu maksymalnego kąta wychylenia robiło kolosalne wrażenie – na tyle ogromne, że nie wszyscy zgromadzeni mieli na tyle odwagi, by spróbować swoich sił w próbie ujarzmienia bramy.
Zdarzały się więc osoby, które za szkołę przychodziły tylko po to, by popatrzeć na odważniejszych kolegów, a czasem nawet koleżanki.

- Dawaj, jeszcze raz! – Krzyknąłem, sam ledwo słysząc swoje słowa. Brama pędziła właśnie do tyłu, i poza oddalającym się boiskiem, nie widziałem niczego.
Sperma uchwycił grubą stalową rurę, znajdującej się po przeciwnej stronie zawiasów i pchnął ją ponownie. Po raz kolejny dzisiaj, przyspieszyłem – lecz nie cieszyłem się efektem długo. Nieoczekiwanie, dolny róg bramy zaorał w żwirowe podłoże i wytraciłem szybkość.
Nagłe szarpnięcie, uderzenie ciałem o metalowe rurki i pręty i wielkie zdziwienie.
- Hej, co się stało? – Zapytałem.
- Brama trochę opadła – patrz. – Powiedział Młody, wskazując palcem niewielką różnicę wysokości między lewą a prawą stroną obiektu.
- Poradzimy sobie z tym. Szarpnęło mnie tylko trochę, więc jak się stanie bliżej zawiasów, to powinno być okej. – Zastanowiłem się.
Sperma chwycił ponownie zewnętrzną rurę i szarpnął nią z całych sił.
- Chyba się nie ujebie… Jedziemy dalej?
- Pewnie! – Krzyknąłem.

Brama wytrzymała, ale żeby w dalszym ciągu bezpiecznie ją ujeżdżać, trzeba było wiedzieć jak. Stawanie na środku, lub co gorsza, po zewnętrznej stronie, kończyło się zaryciem w podłoże i nagłym zatrzymaniem.
Wiedzieli o tym stali bywalcy, zwani czasami „jeźdźcami”. Reszta, nie miała o tym zielonego pojęcia.

Zadzwonił dzwonek oznajmiający długą przerwę. Skinąłem do Młodego i Spermy, siedzących akurat w ławce obok i szybko wyszliśmy z klasy, a potem z budynku szkoły.
Przed nami widzieliśmy już grupkę dzieci, które również zmierzają we wiadomym kierunku. Za nam też dało się słyszeć tupot nóg i roześmiane głosy. Jeźdźcy.
Chwilę później, do naszych uszu zaczął docierać dźwięk pracujących, skrzypiących zawiasów.
- Hej, chłopaki! Chłopaki! – Krzyknął ktoś z tyłu. Nie wiedzieliśmy, czy chodzi o nas, więc zwolniliśmy i odwróciliśmy głowy.
- Hej, chłopaki, to ja! – Wysapał Tymek, biegnąc do nas ociężale.
- Co jest? – Zapytał ktoś.
- Mogę z wami iść pojeździć na bramie?
- No chodź. Ale wiesz jak się jeździ, nie? – Zwrócił się do niego Młody.
- No wiem, wiem.

Gdy dobiegliśmy na miejsce, zostaliśmy przywitani wiwatami i oklaskami. Sperma z całej grupy był najlepszym „miotaczem”, czyli osobą wypychającą, Młody specjalizował się w przeróżnych efektownych trikach wykonywanych podczas ruchu, a ja znany byłem jako ten, który utrzymuje się na bramie najdłużej i nigdy nie spada.
- Patryk, wyrzucisz mnie? – Zapytał Tymek Spermę. Młody, usłyszawszy swoje imię, również z początku się odwrócił.
- Dobra. – Zgodził się kolega, patrząc na niego z góry.
- Dobra, zróbcie miejsce, będziemy tu mieli chrzest bojowy! – Ryknął Młody. Odpowiedziały mu wiwaty. – Tymek, gotów?
Wchodzący właśnie na bramę chłopak skinął. Dzieci wokoło salutowały mu, wciąż klaszcząc.
- Dzieci, patrzcie, jak się tworzy legendę! – Rzucił.
- Trzy, dwa… - Odliczał Sperma, zaciskając dłonie na rurze. – Jeden!
Zawiasy zaskrzypiały, a brama ruszyła do przodu. Tymek wydał okrzyk satysfakcji, ale nim zdążył osiągnąć maksymalne wychylenie, po prostu zamarł. Usłyszeliśmy szum żwiru, a zaraz potem huk ciała uderzającego z impetem o siatkę prętów i rur.
Tymek spadł z bramy i zarył prawą stroną w żwirowe podłoże.
Poza mną, Spermą i Młodym, nikt się tym nie przejmował. Ktoś, kto nie potrafi przejść chrztu, nie zasługiwał na miano jeźdźca – zasady były proste.
- Tymek, żyjesz?! – Krzyknąłem.
Odpowiedział mi płaczliwy jęk. Tymek podniósł się na własne nogi, choć dygotał na całym ciele. Jeden policzek miał mocno zaczerwieniony – uderzył nim w samą bramę.
Chłopak rozejrzał się nieprzytomnie i wyciągnął trzęsące się ręce przed siebie. Prawą dłoń miał rozharataną i pokrytą brudem.
- Ja… Krwawię! – Ryknął na całe gardło. – Krwawię!
Tymek chwycił swoją lewą dłonią prawy nadgarstek i zaczął potrząsać ręką w naszym kierunku. Kilka kropelek krwi trafiło w koszulki moje i Młodego, stojących najbliżej.
- Tymek chodź, nie peniaj. Nic ci nie będzie. – Próbował załagodzić sytuację Młody.
- Krwawię! – Ofiara zaczęła biec w stronę szkoły, żegnana śmiechami ze strony jeźdźców.

Od tego dnia, Tymek był rozpoznawalny w szkole. Do końca roku szkolnego (który nie był specjalnie odległy), idąc korytarzem, można było usłyszeć uczniów wykrzykujących agonalnie słowo „Krwawię”.
Tymkowi oczywiście nic poważnego się nie stało, jeśli nie liczyć opatrunku, który nosił przez tydzień, może nawet krócej.

niedziela, 8 grudnia 2013

Sebastianek-63

- Wieśniak, spokój! – Wykrzyknąłem nagle. Antek wyprowadził mnie z równowagi, co było nie lada wyzwaniem.
On i Kamil mieli ze sobą krótkie spięcie, a przy okazji mnie oberwało się rykoszetem. Standardowo, poszło o kradzieże, których dokonał ten drugi, a ja przypadkowo zostałem wciągnięty w cały konflikt.
Antek stanął jak wryty, spoglądając na mnie opętańczym wzrokiem. Prawdopodobnie spodziewał się, że będę bezczynnie stał, słuchając, jakim to jestem beznadziejnym kolegą, ponieważ nie przeszkodziłem Kamilowi.
- No, wieśniak, wypad krowy doić. – Skwitował Kamil i dał mi do zrozumienia, że nie ma sensu dalej się przegadywać. Poszliśmy, zostawiając bordowego na twarzy Antka, w towarzystwie roześmianych kolegów.

Okres wrogości nie trwał długo – jeszcze w następnym tygodniu, uznaliśmy, że cały konflikt był bezsensowny i ponownie zaczęliśmy się do siebie odzywać.
Jedyne, co przetrwało, to powiedzenie „wieśniak, spokój” – wykorzystywane przez pierwszych kilka dni do bólu przez chyba każdego chłopaka w naszej klasie. Tekst zniknął tak szybko, jak się pojawił i gdy na dobre pogodziłem się z Antkiem, nikt już o nim nie pamiętał.
Jak się miało okazać, byłem w błędzie.

Tego dnia, zawitaliśmy z Kamilem w domu Antka, jak to od czasu do czasu mieliśmy w zwyczaju. Było to jedno ze zwykłych popołudni – czyli sesja w Tony’ego Hawka urozmaicona miską pełną wafelków i ciasteczek.
W pewnym momencie, drzwi pokoju otworzyły się i stanęła w nich Dorota, matka Antka. Była to kobieta bardzo otyła – którą mówiąc żartobliwie, łatwiej było przeskoczyć niż obejść. Same jej uda były chyba grubsze niż mój ówczesny obwód pasa.
Spojrzała na naszą trójkę, dobrze bawiącą się przy komputerze, po czym wezwała mnie na chwilę.
Spojrzałem pytająco na Kamila i Antka, ale żaden z nich nie dał znaku, że wie dlaczego. Wstałem więc i niepewnie wyszedłem z pomieszczenia.

- Wiesz, dlaczego chciałam z tobą rozmawiać? – Spytała oschle Dorota, wskazując mi puste krzesło stojące przy stoliku turystycznym, w korytarzu.
- Nie… - Odpowiedziałem szczerze.
- Próbujesz ze mną pogrywać?
- Słucham?
- I naprawdę nie wiesz, czemu chcę z tobą porozmawiać? Nic nie zrobiłeś?
- Przepraszam, ale naprawdę nie mam pojęcia…
- Wieśniak. Mówi ci to coś?
- Eee… - Dalej nie miałem pojęcia, dokąd zmierza ta dyskusja. Kobieta uważała, że zrobiłem coś złego, ale mówiąc szczerze, nie miałem nic na sumieniu.
- Wymyśliłeś przezwisko na mojego syna i teraz wszyscy nazywają go wieśniakiem! – Syknęła Dorota. Fałdy tłuszczu na jej policzkach zatańczyły z góry do dołu.
- Że niby ja wymyśliłem to przezwisko?
- Antek wszystko mi powiedział. Wszystko! Wymyśliłeś to, bo jesteś zazdrosny! Tak, zazdrościsz mu!
W duchu przeklinałem Antka i jego całą szopkę. Zrozumiałem, że zakopanie toporów wojennych było kłamstwem, przynajmniej z jego strony, a wizyta w jego domu miała na celu skonfrontowanie mnie z jego matką. Poczułem się jak w drugiej klasie podstawówki, a nie gimnazjum.
- Myślisz, że tobie byłoby miło, gdyby ktoś nazywał cię wieśniakiem?
- Nie ja wymyśliłem to określenie. – Powiedziałem spokojnie. Było to prawdą.
- Antek twierdzi, że ty, tylko i wyłącznie ty! Przyszedł do mnie ze łzami w oczach, płakał, mówiąc, jak go obrażałeś! Dobrze się z tym czujesz?!
- Nikogo nie obraziłem.
- Będziesz jeszcze pyskował? Jak cię matka wychowała?!
- Od mojej matki, niech się pani trzyma z dala. – Wycedziłem przez zęby. Stare babsko przesadziło.
- Jeszcze raz, powtarzam, jeszcze raz obrazisz moje dziecko, to będziesz rozmawiał z pedagogiem!
- To wszystko?
- Zobaczysz, doigrasz się. Spróbuj nazwać go wieśniakiem raz jeszcze, a zapamiętasz mnie na całe życie! Będziesz przeklinał dzień, w którym mnie spotkałeś.
Miałem odpowiedzieć „z pewnością”, ale powstrzymałem się. Mimo wszystko, nie chciałem mieć do czynienia ze szkolnym pedagogiem, wzywaniem matki do szkoły i obniżeniem sprawowania.

Niedługo potem, Dorota puściła mnie wolno. Poczułem, że spada mi kamień z serca, ale jednocześnie, narasta irytacja. Antek zachował się jak kilkuletnie dziecko, które z każdym problemem biega do mamy.
Jeszcze zanim z Kamilem opuściliśmy podwórko przed domem Antka, opowiedziałem mu o całym zajściu. Następnego dnia, wiedziała już o tym cała klasa.
Oczywiście, matka Antka nie mogła w tej sprawie zrobić nic – nie obiecywałem przecież, że nie opowiem, co mnie spotkało tego dnia w jej domu i nie mogłem mieć wpływu na reakcję kolegów i koleżanek po usłyszeniu historii.

Od tego momentu, moje relacje z Antkiem zdecydowanie się ochłodziły. Nie byliśmy wrogami, ale poza rutynowymi czynnościami takimi jak witanie się czy krótkie rozmowy w szkole, byliśmy wobec siebie neutralni, obojętni.

Już w liceum, Sperma podczas jednej z małych kłótni, rzucił sformułowaniem „wieśniak, spokój!”, wywołując tak samo wielką falę śmiechów, co pytań. Nowym kolegom i koleżankom streścił więc calutką opowieść – tak dokładnie, jak gdyby sam siedział tego dnia na krześle naprzeciw ogarniętej obłędną wściekłością Doroty.

sobota, 7 grudnia 2013

Sebastianek-62

Okolice bloku Spermy i Młodego na pierwszy rzut oka wyglądały bardzo porządnie. Tu i ówdzie posadzono krzewy i małe iglaste drzewka, raz na jakiś czas strzyżono wszystkie trawniki, a w owym okresie, pomalowano również same betonowe budowle na żywe, pastelowe kolory.
Było miło, przynajmniej, gdy oglądało się osiedle po raz pierwszy. Dla nas jednak, stałych bywalców, nie było w tym widoku niczego niesamowitego. Znaliśmy tą okolicę doskonale, ale woleliśmy spędzać czas na łąkach, śmietnisku, gdziekolwiek.

Była już późna jesień, choć temperatury wcale tego nie wskazywały. Szliśmy ubrani w bluzy lub cienkie kurtki, chroniące bardziej przed wiatrem i wilgocią niż zimnem.
Klatka Spermy była chyba najbardziej zdewastowanym miejscem osiedla. Jej ściany pokryte były przeróżnymi bazgrołami, w dużej mierze wykonanymi przez kolegów siostry naszego kumpla – tych, którzy mieszkali w slamsach.
Wśród nich, znajdowały się perełki pokroju „Magda ty chuju”, „reprezentuję biedę” albo „Algier I love Mary Jane”. Nie zabrakło też wyrytego w tynku pseudonimu Młodego i samego Spermy.
Kamil wcisnął przycisk w domofonie. Po kilku sekundach, słuchawka podniosła się.
- Halo. – Ryknął kobiecy głos.
Kamil odwrócił się do mnie i Młodego, z wyrazem zaskoczenia na twarzy.
- Ej, kurwa, to Marta czy Ela?
- Marta chyba. – Strzeliłem, nie mając zielonego pojęcia. Kamilowi to wystarczyło, zwrócił się od domofonu.
- Eee… Cześć. Jest S… Patryk?
- Zaraz idzie już. – Odpowiedział jednym ciągiem głos i odłożył słuchawkę.
Zaśmiałem się.
- Zaraz idzie już. – Powtórzył Młody. – To kurwa idzie już, czy zaraz?
- Zaraz już. – Zażartował Kamil.

Sperma nie zszedł ani zaraz, ani tym bardziej już. Młody po kilku minutach zadzwonił domofonem ponownie – tym razem nikt niczego nie powiedział – usłyszeliśmy tylko brzęczek otwieranych drzwi.
- Co, może jeszcze mamy po niego iść na górę? – Irytował się Kamil.
- Ja się stąd nie ruszam. Chodźcie do środka, bo robi się zimno. – Powiedziałem, po czym wszedłem do bloku.
Usiedliśmy na podłodze, przy jednej ze ścian. Młody wyjął pudełko zapałek i zaczął się nimi bawić.
Kamil błądził wzrokiem po ścianach na wpół wymalowanych emaliową farbą.
- Ej, patrzcie, co to, kurwa? – Zapytał, podekscytowany, wskazując dziwny czarny przewód wystający z jednej ściany i po chwili wchodzącym w drugą.
- Jakiś kabel. Ty, to będzie chyba od domofonu, nie? – Zastanowiłem się. Rzeczywiście, kabel wychodził z miejsca, gdzie z drugiej strony ściany znajdował się domofon.
Kamil podszedł do przewodu i pociągnął go lekko. Taka siła wystarczyła – kabelek dosłownie wypadł z dziury w ścianie.
- Haha, o kurwa xD – Kamil wybuchł śmiechem.
- Brawo, Kamil. Chodźcie, kitramy się, zanim ktoś się skuma (potocznie, uciekamy, zanim ktoś to zauważy). – Dodał Młody.
- Zaraz idę już. – Rzuciłem.

Wyszliśmy na zewnątrz, z podciągniętymi kołnierzykami, a Kamil, z naciągniętym na głowę kapturem kurtki.
Zaraz potem przeskoczyliśmy przez murek i tuż pod oknami, przebiegliśmy gęsiego za blok. Prowadził Młody, zaraz zanim podążałem ja, a na końcu truchtał Kamil.
Znaleźliśmy się pod drugiej stronie budynku, gdzie całą masywną ścianę pokrywały balkony mieszkań.
Młody nagle się zatrzymał – prawie na niego wpadłem.
- Młody, co się dzieje? – Zapytałem.
- Kurwa, nie ma przejścia… - Powiedział pod nosem.
- Jak to nie ma? Stoimy na ścieżce. – Odpowiedziałem mu. Może słowo „ścieżka” to zbyt dużo powiedziane – w rzeczywistości, był to tylko trochę wydeptany pas trawy, po którym co poniektórzy chodzili, by skrócić sobie drogę do śmietników.
- Ale przyjrzyj się…
Tuż przed Młodym znajdował się olbrzymi stolec. Zaraz za nim dostrzegłem kolejny, i kolejny… Rozejrzałem się dookoła. Na trawniku nie było metra kwadratowego, na którym nie znajdowałby się przynajmniej jeden „kloc”.
- O ja pierdolę… Sralnia. – Powiedział do siebie Kamil.
- Pole minowe. Zawracamy? – Zastanowiłem się.
Kamil odwrócił głowę i od razu nią pokiwał.
- No chyba nie… Przebiegliśmy przez samo centrum. Ktoś musiał wdepnąć w jakieś gówno, patrzcie. – Tutaj wskazał palcem sporej wielkości kupę, zgniecioną z jednej strony.
Podniosłem po kolei buty – nic tam nie było. U Kamila też.
- Kurwa, stara mnie zajebie xD – Zaśmiał się Młody. – Buty do szkoły to miałby być.
Chłopak wytarł podeszwę o trawę.
- Dobra, to co teraz? Stoimy tu jak te kołki, czy gdzieś pójdziemy? – Zaniepokoił się Kamil. Jak na razie, nic nie wskazywało, by w pobliżu znalazła się bezpieczna droga.
Zaczęliśmy się rozglądać, każdy w jednym kierunku.
- Siema, co tak stoicie? – Krzyknął do nas Sperma, idąc jakby nigdy nic przez trawnik.
- Uważaj! – Ryknąłem.
- Co jest?
- Gówno! – Młody wtrącił się nagle. – Wszędzie gówno. Nie widzisz?
Sperma przystanął w miejscu i kucnął.
- No, faktycznie. I co?
Nie odpowiedzieliśmy. Dalej szukaliśmy jakiejś drogi ewakuacji. Sperma jakby nigdy nic, podszedł bliżej i nachylił się nad stolcem, który wcześniej rozdeptał Młody.
- Ludzki. – Powiedział z kamiennym wyrazem twarzy.

środa, 4 grudnia 2013

Warsaw shore

ANONY POMÓŻCIE 

Dwa tygodnie temu postanowiłem wyjść ze spierdolenia. Nie wiem co mnie natchnęło ale postanowiłem zapisać się do jednego z tych słynnych reality show. Po kilku etapach ciężkiej rekrutacji pokonałem setki konkurentów i dostałem się, nazwy nie podam bo stalk motzno. 
Ogólnie program polaga na tym że jest nas 4 sebków i 4 karyny i mieszkamy wspólnie, tak naprawdę jedyne co mamy robić to jakieś hehe imprezki. 

Nietrzymający here więc wiedziałem że łatwo nie będzie i zaryzykowałem, przed wyjazdem pożegnałem się z mame, zjadłem kanapki i wsiadłem do busa który miał mnie tam zawieźć. 
Już pierwszego dnia po poznaniu tych sebów i karyn zauważyłem że zupełnie tu nie pasuję ;_;, co tam sie odpierdala to ja nawet nie xD. Wieczorem nie wytrzymałem i pobiegłem to producentów że chce wracać do mame ale ostrzegli mnie że będę musiał płacić grzywnę over 100 000 cbl. Kurwa codziennie jakieś wyjścia do hehe klubów gdzie muszę udawać dynamicznego banana, inaczej grzywna motzno, zapewniam was że nigdy nie mieliście takiej żeżuncji. Karyn z którymi jesteś trzeba ciągle pilnować bo rzucają się na wszystko, trzeba po nich sprzątać bo żygają xD 

Jedyna dobra rzecz z tego wszystkiego to że polubił mnie jeden z sebków, jakiś mistrz MMA xD. Chyba dlatego że /sp/anon tutaj here. W nocy pierwszego dnia kiedy wszyscy inni srali się wzajemnie, obaliłem koloseum i postanowiłem że następnego dnia spróbuję zacząć rozmawiać do takiej jednej karyny 9/10. W klubie pierwsze drinki w życiu, zupełnie pijany i rzeczywiście zagadywałem ją, była w chuj pijana więc zaczęła tańczyć na rurze, a potem wskoczyła na mnie i zaczęła mnie tak jakby dojeżdzać przez spodnie xD. Doszedłem wtedy z mocą tysiąca słońć, problem w tym że musiałem zmienić cottonworldy w busie ekipy telewizyjnej. Tej nocy otrzymałem przydomek Śmietana. 

W kolejnych dniach realizowałem swój plan, cały czas chowałem się przed kamerami ale jednocześnie próbowałem zbliżyć się do upatrzonej karyny i już wieczorem tego dnia leżeliśmy razem w łóżku ;3 Namawiałem ją bardzo i wymyśliłem kilka fajnych tekstów ale nie chciała żebym ją zasrał, żeżuncja mocno bo inni sebowie srali już po kilka razy a ja ciągle koloseum, zresztą boję się reakcji jak zobaczy moją stulejkę ;_; 

Nie mam już sił anoni, powiedzcie co mam zrobicz, mam tylko chwilę na kontakt z wami bo zaraz znowu te pierdolone kluby ;_; Lurkuje z telefonu, w nocy pod kołdrą znowu wejdę i zobacze co mi doradziliście. 

wtorek, 3 grudnia 2013

Sebastianek-61

Dzisiaj opowiem co nieco o bierzmowaniu - czyli jednej, z największych fars i szopek, jakie większość osób przeżywa. Nie jestem od tej reguły wyjątkiem, chociaż nie znaczy to dla mnie kompletnie nic. Mimo wszystko, jak na dłoni, pamiętam kilka wydarzeń z tego okresu…

- Hehe, no i co, jakie imiona będziecie brać?xD - Zapytał radośnie Emil.
Był to początek - dopiero co dowiedzieliśmy się, czym jest bierzmowanie i czym się to je.
- Maksymilian. - Rzuciłem. Było to jedno z imion, jakie z jakiegoś powodu lubiłem.
- Aleksander. - Dodał z powagą Kamil. Wyśmialiśmy razem jego ton.
- Szymon. - Odparł w końcu Młody.
- Ja nie wiem… - Podsumował rozmowę Sperma.
- Ej, a słyszeliście o tym, kurwa, no, świętym Maksymilianie w Ałszwic, nie?xD - Zapytał Emil. - Ostatnio babka na religii mówiła, że go utopili w beczce z gównami. Kurwa, nie chciałbym tak umrzeć. Wpaść po uszy w gówno xD
Wybuchnęliśmy śmiechem.
- A ciekawe, co zrobi Sperma. Jak podejdziesz do tego kurwa tronu czy ołtarza, to co powiesz? Ja nie wiem xD
Kolejny udany żart.
- Albo Kamil, kurwa. - Emil zaciągnął się papierosowym dymem i kontynuował. - Ty to już w ogóle. Będziesz od dzisiaj Ola. Kamil Aleksandra xD
- Zobaczymy, to ty za dwa lata wymyślisz… - Próbował odszczekać się kuzyn.
- No jak to co? Adolf albo Hans. Po dziadku i wójku xD Haj hitla!

W kolejnych tygodniach, okazało się, że wszyscy uczniowie przystępujący do bierzmowania (prawdopodobnie 100%) będą uczęszczali w regularnych spotkaniach, dwa razy w tygodniu, na których obecność będzie sprawdzana (!), a każdy miesiąc będzie kończył się spotkaniami z rodzicami (!!!).
I tym sposobem, nikt już nie przejmował się nadchodzącym powoli egzaminem gimnazjalnym - teraz liczyły się tylko karteczki z pieczątkami (potwierdzające obecność) i wywiadówki w kościele. Tutaj, tradycyjnie, Patryk zajął się fałszerstwem – choć co ciekawe, sam nie wykorzystywał owoców swojej pracy. Pod wpływem rodziców, uczęszczał na wszystkie spotkania jak „porządna” część naszych kolegów i koleżanek.

Zebrania rodziców odbywały się raz w miesiącu i właściwie, niczym szczególnym nie różniły się od standardowych spotkań. No, może nie były tak chaotyczne i głośne jak zazwyczaj.
Gdy w pobliżu były matki i ojcowie, wszyscy starali się zachowywać odpowiednio, grzecznie. Przynajmniej przez większość czasu.

- Myślę, że na dzisiaj wystarczy już tych przemówień. Gorąco zapraszam rodziców i dzieci do pozostania na mszy, która odbędzie się za kilkanaście minut. – Ryknęły głośniki podłączone do mikrofonu księdza Rafała, naszego „nauczyciela” religii i osoby prowadzącej tegoroczne bierzmowanie. Znaczyło to mniej więcej tyle, co „macie zostać na mszy, jeśli chcecie być bierzmowani”.
Kilku rodziców pożegnało się z dziećmi i wyszło. Milena i Ewelina, siedzące standardowo koło siebie (tak, żebym nie rozrabiał z Kamilem, jak to mieliśmy w zwyczaju) zamieniły kilka słów i wstały.
- Miłej zabawy. Pa! – Mama ucałowała mnie w policzek i szybkim krokiem wyszła z kościoła. Wymieniłem z Kamilem szybkie spojrzenia.
- Wyruchani przez własne matki. – Szepnął.
Po kilku minutach jednak, doszliśmy do wniosku, że ich nieobecność działa na naszą korzyść. Mogliśmy ewakuować się z kościoła, gdy tylko zaczną zbierać się uczestnicy mszy. W większości stetryczali i niedołężni.
- Dobra, to zrobimy tak. Ustąpimy miejsca jakimś babom i potem będziemy się cofać w tłumie. Bez przypału. – Powiedziałem Kamilowi.
- Dobra, a drzwi?
- Co z nimi?
- No co z nimi? Myślisz, że ktoś będzie tam stał?
- Nie obchodzi mnie to. Nie będę tu przecież siedział godzinę…
- Tia, może gdybyśmy mieli dzieci. Dalibyśmy im buziaki i wyszli jak nasze stare.
- Punkt dla nich za pomysłowość.
Udało nam się wyjść po zaledwie kilku minutach od rozpoczęcia mszy. Żegnani pogardliwymi, wściekłymi spojrzeniami ze strony starych dewot i zazdrosnymi kolegami, zmuszonymi do siedzenia w jednej pozycji przez najbliższą godzinę.
Od tego dnia, robiliśmy tak zawsze podczas zebrań z rodzicami. A zebrało się ich trochę – od jesieni do późnej wiosny. Kamil od czasu do czasu zostawał i nudził się z innymi (tłumacząc się, że wrócą razem) – ale jeśli o mnie chodzi, to jakoś nigdy nie miałem skrupułów.

Wszystkie te „wagary” doprowadziły nas w końcu do problemów. Podczas jednego z końcowych zebrań, ksiądz wyczytał nazwiska moje, Kamila, Spermy, Młodego i kilku innych chłopców z innych klas. Było nas łącznie około piętnastu, może mniej, może więcej. Poprosił, byśmy razem z rodzicami zostali na kilka minut.
Tak oto, zostaliśmy okrzyknięci „czarną listą”, której chcąc nie chcąc członkowie mieli nie zostać dopuszczeni do bierzmowania. Finalnie ingerencja ze strony rodziców i nauczycieli załagodziła sytuację i zostaliśmy dopuszczeni do „egzaminu” – ale w innym od pozostałych osób terminie.

Zjawiliśmy się na miejscu, czyli kościele, późnym popołudniem. Cała „czarna lista” miała dobre humory – bo na dobrą sprawę, nikt z nas nie przejmował się całym bierzmowaniem. Spośród naszej grupy, brakowało Spermy (który tradycyjnie się spóźniał) i kilku innych odszczepieńców.
Okazało się, że ksiądz Rafał wzywa do siebie na rozmowę kilkuosobowe grupy – tak na początek. Kilku chłopców miało już ją za sobą i straszyło pozostałych.
Oczywiście ustaliliśmy, że idziemy na rozmowę paczką – jeśli tylko Sperma dotrze na miejsce o czasie. W tym momencie, zaginiony w akcji Sperma wszedł do zakrystii, ubrany w krótkie spodenki, koszulkę i sandały ze skarpetkami.
- No siema, na działce ze starym byłem.
Wszyscy zgromadzeni ryknęli śmiechem, widząc ubranie Spermy. Kilku chłopców popłakało się.
- O kurwa, Sperma xD Teraz to żeś dopierdolił! – Krzyczał Młody, poluzowując sobie krawat pod szyją. Uznałem, że to dobry pomysł i zrobiłem to samo, czując, że ze śmiechu zaczynam się wręcz dusić.
Drzwi do gabinetu księdza Rafały otworzyły się z hukiem.
- Co tu się dzieje?! – Ryknął mężczyzna, ale nikt nie zwrócił na niego uwagi. Ksiądz zatrzymał wzrok na stojącym Spermie. – Patryk. Wybierasz się może na działkę?
- A nie, psze księdza. Wróciłem właśnie xD
- Zachowujcie się, chłopcy. Trochę szacunku dla grupy, z którą właśnie staram się rozmawiać.
Kilka osób przeprosiło, inni przestali się śmiać (głośno). Usiedliśmy na jednej z drewnianych ław i czekaliśmy na swoją kolej.

- Dlaczego chcecie być bierzmowani?
Ksiądz Rafał siedział za biurkiem, podczas gdy my (czyli Sperma, Młody, ja i Kamil) kierowaliśmy się w stronę stojących przed nami krzeseł.
- Bo… Bo kapa (potocznie przechlapane) tak nie mieć bierzmowania. – Wydusił z siebie Sperma, wzbudzając w nas śmiech.
- Bo kapa… Może powiecie coś więcej?
Cisza.
- A więc nie ma powodu, dla którego mielibyście podejść do sakramentu bierzmowania, tak? Mogę was skreślić, z czystym sumieniem?
Poczułem, że w tej sytuacji, tylko ja mogę coś zrobić. Młody był zbytnim buntownikiem, Kamil miał chyba atak nieśmiałości, a Sperma… On już swoje powiedział.
- Proszę księdza… Patryk chyba chciał powiedzieć, że szkoda byłoby zaprzepaścić okazję do zgłębienia życiorysów naszych patronów, a tym samym, samych siebie… Jakby nie patrzeć, byłaby to wielka strata… Kapa.
Młody odwrócił się w moją stronę, wytrzeszczając ze zdziwienia oczy. Wzruszyłem ramionami, uśmiechając się niepewnie.
- A potrzeba wiary? – Zapytał ksiądz.
- No… Ekhm… Też, oczywiście… - Kłamałem jak z nut. – To… Strawa dla ducha, co nie? Bardzo ważny sakrament w życiu każdego.
Koledzy skinęli.
- Dobrze. Ale co z wami, chłopcy? Kamil, dwóch Patryków? Powiedzcie mi coś od siebie, proszę.
- No ale co? – Zapytał Młody.
- Dlaczego chcecie podejść do bierzmowania? Rozumiem, że trzymacie się razem, jako grupa, ale czy to uczciwe, żeby jedna osoba tyrała za cztery?
- No nie, ale proszę księdza, my jesteśmy tacy nieśmiali… To wielki stres. – Pałeczkę przejął teraz Młody. – Przyszliśmy tu, nie wiedząc, czy w ogóle będziemy bierzmowani. Strach pomyśleć, co powiedzieliby rodzice…
- No… - Dodał cicho Kamil.
Ksiądz Rafał podparł dłonią twarz.
- A ty Patryk, jak sądzisz? – Skierował pytanie do Spermy.
- No… Też.

Jakimś cudem zdaliśmy – z naszej paczki wszyscy (tak, nawet Sperma). Udało mi się uratować sytuację i potem, już podczas indywidualnych rozmów (z pytaniami dotyczącymi patronów itd.) zostałem wytypowany jako pierwszy do odpowiedzi – żeby zmiękczyć księdza Rafała.
Cały żart polega jednak na tym, że w przypadku naszej paczki, poziom religijności był odwrotnie proporcjonalny do powodzenia w egzaminie. Nawet mając te naście lat nie należałem do wierzących, ale szczerze, wystarczyło nieco zastanowić się nad pytaniami i odpowiedzieć, używając języka bardziej kwiecistego od „no, bo, kapa”.
Dla przeciwwagi, Sperma, wychowywany w pobożnej rodzinie, nie potrafił wyksztusić sensownego zdania, czy choćby równoważnika zdania.
Młody i Kamil byli gdzieś pośrodku – obaj zaliczyli pytania mniej więcej w takim samym stopniu.

I tak właśnie moi mili, zdaje się poprawkowo bierzmowanie.

poniedziałek, 2 grudnia 2013

Sebastianek-60

O ile karty rowerowe były w podstawówce bardzo popularne (był to obiekt szpanu - przy każdej możliwej okazji, chwaliłem się nabytkiem przed kolegami, którzy nie zdali egzaminu w pierwszej turze), o tyle karty motorowerowe przeszły u nas bez echa.
Tylko kilka osób było zainteresowanych "motorami" - cała reszta albo nie zdecydowała się na egzamin, albo zgłosiła chęć uczestnictwa i jeszcze tego samego dnia całkowicie o tym zapomniała.
Tak było ze mną, Spermą, Patrykiem i Młodym (Kamil też dołączyłby do naszej grupki zapominalskich, ale akurat był chory).
Tak więc, gdy nadszedł dzień egzaminu, czekała nas mała niespodzianka.

Ze znajomych, w teście wzięli udział jeszcze Antek (zaopatrzony w profesjonalną książeczkę ze znakami drogowymi i sytuacjami na drogach, zeszyt z notatkami i kartką dotyczącą pierwszej pomocy) i Algier (który rok wcześniej nie zdał egzaminu). Resztę stanowili głównie rówieśnicy Algiera.

Spośród wyżej wymienionych, zdał tylko Algier. Antek szukał usprawiedliwienia w "złych pytaniach", Patryk tłumaczył się złym dniem - a reszta przyjęła porażkę jak mężczyźni. W końcu nie uczyliśmy się do egzaminu nawet minuty - więc w czym problem?

Tym sposobem, niedługo potem, Algier zaczął przyjeżdżać do szkoły na swoim motorowerze - starym, mocno podrdzewiałym Komarze.
Wśród chłopaków, stał się prawdziwą gwiazdą, choć w rzeczywistości, wyglądał na motorowerze przekomicznie (był wielki i szeroki - w przeciwieństwie do swojej maszyny).
Wtedy też, Algier zaczął zadawać się z Kaśką - była to dziewczyna z równoległej klasy, która jako jedyna w całej szkole, mogła pochwalić się skuterem.
I chociaż nigdy ta dwójka nie była razem w dosłownym tego słowa znaczeniu, to dosyć często jeździła razem na swoich maszynach, jak gdyby byli królami szos.

Podczas jednej z takich wypraw, odwiedzili nasz "rewir" i stanęli koło bloku Algiera (i Spermy, przy okazji).
Algier zobaczył nas, siedzących na ławce niedaleko i pomachał nam ręką. Kaśka zdjęła kask i wyciągnęła z kieszeni paczkę ruskich papierosów.
- Siemano, co to, przejażdżka? - Zagaił Młody.
- Taa, tak sobie jeździmy, bo ciepło.
- Hehe, szybcy i wściekli xD - Rzucił Sperma.
- Izi rajder. - Dodałem, ale jakoś nikt nie zrozumiał żartu.
Kaśka paliła papierosa jak zawodowiec, wciągając i wypuszczając dym jakby miała dwie dekady praktyki.
- Ej, Kaśka, daj się karnąć xD - Rzucił nagle Młody.
Dziewczyna odwróciła się do niego.
- Sorry, ale to jest nowy skuter… Nie chcę żeby ktoś mi go rozdupcył.
- Spoko moko, nie rozjebię ci go - zrobię tylko kółko po parkingu i będzie wporzo.
- Ale obiecaj - nie rozwalisz mi go.
- No obiecuję, obiecuję.
Kaśka podała Młodemu kask. Chłopak wsiadł na skuter.
- Dobra, jak się tym jeździ?
- A to nie czytałeś nic jak się uczyłeś na kartę motorowerową?
Odwróciliśmy się, żeby ukryć szerokie uśmiechy.
- No… Ten, kurwa… No tak, ale ten skuter jest jakiś inny, nowy taki i w ogóle.
Dziewczyna pokazała, gdzie znajduje się stacyjka, gaz i hamulec.
- Tylko uważaj. - Ostrzegła.
Młody. zatrzasnął szybkę kasku i odpalił skuter. Charakterystyczny, śmieszny dźwięk silniczka zagłuszył wszystko dookoła.
Młody odepchnął się i dodał gazu. Z chodnika wjechał na parking i ostro zakręcił, próbując wyjechać na drogę.
Chwilę potem, kierownica przekręciła się w bok, a skuter runął na ziemię z głośnym trzaskiem.
- Kurwa! - Krzyknęła Kaśka, upuszczając papierosa.
Pobiegliśmy na miejsce, gdzie Młody leżał przygnieciony pracującym jeszcze skuterem.
Algier i Sperma podnieśli maszynę.
- Kasia, ale nie denerwuj się xD - Powiedział Młody, wstając. Jego prawa łydka była obdarta ze skóry.
Kaśka rozpłakała się.

Okazało się, że skuter, jeśli nie liczyć rozbitego przedniego błotnika i osłony, nie odniósł poważniejszych szkód.
Młody dał dziewczynie pieniądze na naprawę, a jego matka dodatkowo kazała mu kupić bukiet kwiatów i bombonierkę. Tego akurat nie zrobił (poszliśmy za to paczką na piwo).
Kaśka zerwała kontakty z Młodym i Algierem niedługo później, gdy została zmuszona przez rodziców do sprzedaży skutera.
Młody dorobił się blizny na łydce, ale jakoś specjalnie się tym nie przejął.

Koleżanka

witajcie anoni, moi przyjaciele, chcialbym przedstawic wam moja historie jaka mi sie przydarzyla z jednym trapem z mojej szkoly. bardzo niefajna sytuacja.
-badz anonkiem przegrywem smutna zaba co ciagle sam siedzi pod drzwiami w klasie na przerwach jak smutna zabka
-zobacz jak czesto loszka z pierwszej klasy (ty trzecia maturaLna) patrzy sie na ciebie
-calkiem ladna, 7/10, mocny makijaz, ciemne ciuchy, wyglada troche jak emo, ma slady po cieciach sie na rekach
-umysl anona mocno, pewnie chce sie srac
-czesto ja obserwuj
-ona usmiecha sie do ciebie czesto
-udawaj ze nie widzisz jej usmiechu i gap sie w podloge
-wracaj autobusem
-okazuje sie ze ona mieszka na tej samej dzielni co ty
-dosiada sie do ciebie w autobusie
-niesmialo mowi "czesc, jestem Ania" a ty burknij cos tam ze siema jestes anon
-ona cos tam zaczyna gadac ze czesto mnie obserwuje ze jestem smutny a ty tylko przytakujesz
-nie potraf z nia gadac i wysiadz na wzcesniejszym przystanku mimo ze do konca jeszcze 4 przystanki bo "musze cos zalatwic"
-wroc do domu i czuj zle czlowiek
-dzis o 17 mame kaze ci wyjsc do sklepu
-idz do sklepu
-zobacz jak seby przekopuja jakas loszke
-okazuje sie ze to ona, krzyczy zeby jej pomoc
-powiedz bonusom niepewnym glosem "ej zostawcie ja to moja kolezanka eh"
-seby sie smieja
-mowia ze to nie lozka tylko jebany pedal tranwestyta
-mow ze nie wierzysz w ich klamstwach
-jeden seba bierze cie za reke i wsadza t woja reke w jej krocza
-Czujesz penisa
-wkurw sie
-zajeb jemu z buta na morde
-wroc do domu
-placz ze nigdy nie bedziesz mial loszki
eh ja pierdole jebane pedaly
a juz myslalem ze mam szanse na prawdziwa milosc

niedziela, 1 grudnia 2013

Sebastianek-59

Początek gimnazjum był dla mnie wielkim szokiem - bo z grzecznej i porządnej szkoły, przeniosłem się do pochłoniętego chaosem przybytku, w którym obowiązywała tylko jedna zasada - jedz lub zostań zjedzony.
Z całej naszej paczki, najlepiej radzili sobie Sperma i Młody - gdy zdaliśmy do drugiej klasy, oni zaczęli stanowić prawo. Zaczął się okres podkradania długopisów, papierosów (akurat to było chyba najtrudniejsze - bo większość albo rzeczywiście nie paliła, albo nie miała fajek).
I tutaj, w Spermie obudził się instynkt złodziejski. Jedną z kieszeni plecaka przeznaczył na składowisko fantów (pod koniec roku, pękała w szwach - dosłownie). Ze szczególnym upodobaniem traktował żelowe długopisy - gdy tylko widział, że ktoś kupił jeden, wkrótce opracowywał plan jego zdobycia.
Długopisy jednak nie wystarczyły - i tak, Sperma zaczął kraść ze sklepów słodycze, napoje i tak dalej, i tak dalej.

Tego dnia, staliśmy przy ladzie w jednym z okolicznych kiosków, znajdujących się na parterach dziesięciopiętrowych bloków.
Kupowałem z Kamilem zeszyty, Sperma zaś przeglądał czasopisma pokroju CD Action czy Click, wystawione na specjalnej półce, zajmującej całą ścianę.
Odebraliśmy resztę, wzięliśmy zeszyty i wyszliśmy, żegnając się ze sprzedawczynią.
- Ej, kurwa, chodźcie kurwa do klatki xD - Szepnął do nas Sperma.
- Po co? - Zapytałem.
- No kurwa chodź, zobaczysz xD
Skręciliśmy za róg i weszliśmy do pobliskiej klatki schodowej. Sperma stanął na środku korytarza i podciągnął koszulkę. Wolną ręką, wyciągnął spod niej ogromny, zgięty w pół zafoliowany karton z przyczepioną od przodu grą komputerową.
- O kurwa xD - Wybuchnął Kamil. Zaczęliśmy się śmiać, nie mając pojęcia, jak Sperma niezauważenie wyniósł z kiosku coś tak wielkiego.
- Juma nie śpi xD - Rzucił zadowolony z siebie złodziej i roztargał folię.

Złodziejskie przygody Spermy stały się częstym motywem żartów.
Wszystko zakończyło się (przynajmniej oficjalnie) w szkole średniej, kiedy to Sperma został aresztowany w supermarkecie, podczas próby kradzieży kilku butelek wódki.
Młody, który tego dnia był z nim w sklepie, relacjonował, że gdy złodziej był wyprowadzany w kajdankach, tłumaczył stróżom prawa, że zawsze chciał zostać policjantem.
Juma nie śpi.

sobota, 30 listopada 2013

Sebastianek-58

Ci z was, którzy mieszkali lub znali osoby mieszkające w bloku, zapewne wiedzą, że każdy sąsiad regularnie nadużywa wiertarki, dziurawiąc mieszkanie jak szwajcarski ser.
Z takim problemem borykali się Sperma, Młody, Emil i Patryk, a zwłaszcza ten ostatni.

Patryk, w czasach, gdy chodziliśmy do podstawówki i gimnazjum, miał wyjątkowo wrednego sąsiada, który rozpoczynał wiercenie późnymi wieczorami (zdarzało się, że i nocami…), w przeróżne święta, i tak dalej, i tak dalej.
Mężczyzna był wrzodem na tyłku całego bloku i mimo wielokrotnych skarg i upomnień ze strony policji, kontynuował swoje działania.

Wracaliśmy właśnie ze szkoły, standardowo kompletną paczką, gdy zobaczyliśmy, że owy mężczyzna, zwany przez Patryka Remontem (zgadnijcie czemu?), wyrzuca do śmietnika pękate worki.
- Remont! Ty chuju! - Krzyknął Patryk, zasłaniając usta. Mężczyzna nie zareagował. - Patrzcie, kurwa. Wyrzuca jakieś chujstwa, pewnie porządki robi. Nowy remont się szykuje. - Dodał, już normalnym tonem.
- On serio jest taki popierdolony? - Zapytał Sperma.
- Niestety. Remontuje mieszkanie już chyba piąty rok. Ogarniacie? Debil zrobił sobie boazerię tylko po to, żeby po roku ją zerwać i wymienić kable.
- A po cholerę wymieniał kable? Coś to zmieni? - Teraz zainteresował się Kamil.
- Nie wiem, nie mam pojęcia. Chuj mu w dupę.
Doszliśmy do jednej z ławek, stojącej pomiędzy blokami i usiedliśmy, bez słowa.
Ciszę przerwał wreszcie Młody.
- Ej, a widzieliście w ogóle, co on wyrzucał?
- Bo ja wiem… Coś lekkiego. - Rzuciłem. Rzeczywiście, Remont bez trudu wrzucał do kontenera wielkie worki, więc pewnie były wypełnione czymś lekkim.
- Ej, mam pomysł - chodźcie mu je podrzucimy z powrotem pod drzwi! - Wykrzyknął rozentuzjazmowany Patryk.
Poszliśmy.

Jak się okazało, dwa spośród kilku worków, które sąsiad Patryka wrzucił wcześniej do kontenera, zawierały pocięte szczątki kartek.
- Co to niby ma być? Zwykłe śmieci. - Zasmucił się Patryk.
- Paski z niszczarki. - Oznajmiłem, przerzucając w dłoni pocięty papier. Chwilę potem, uśmiechnąłem się do siebie i dodałem: - Posklejajmy je do kupy.

Łączenie pasków zajęło naszej grupie kilka ładnych dni. Kleiliśmy je w szkole, w domach, podczas wspólnych spotkań w piwnicy Młodego (która była prawie pusta - więc nadawała się do takiego przedsięwzięcia).
W końcu, udało nam się złożyć do kupy kilkanaście pism, rachunków i powiadomień, do których dodaliśmy jedną kartkę os siebie - z wydrukowanym wielkim napisem "Remont ty chuju przestań wiercić" (pocięliśmy ją, żeby pasowała do reszty, a potem skleiliśmy taśmą klejącą z tyłu).
Tego samego dnia, gdy zaszło słońce, podrzuciliśmy gotową paczkę pod drzwi i po cichu, uciekliśmy. Został tylko Patryk, który jako ofiara Remonta, miał honorowo zadzwonić do drzwi.

Schowaliśmy się na parkingu, za stojącymi samochodami i obserwowaliśmy, jak wewnątrz klatki schodowej, Patryk biegnie w dół.
Chwilę potem, drzwi na drugim piętrze otworzyły się - stał w nich zaskoczony Remont, który otworzył paczkę.
Patryk podbiegł do miejsca, w którym się chowaliśmy.
Śmialiśmy się jak opętani, oglądając sąsiada, który zszokowany biegnie na dół, trzymając w ręce otwarte pudełko.
- Kto tu jest, kurwa?! - Wykrzyknął, gdy wyszedł na zewnątrz. - Kto to zrobił?!
Odpowiedziała mu cisza.
- Dzwonię na policję, zbirze!
Kamil zaczął gryźć rękę, by przestać się śmiać.
- Dopadnę cię, skurwysynu, zobaczysz!
Nie dopadł.

Remont przestał wiercić nocami - przynajmniej z tego, co mówił Patryk. Po roku, czy coś koło tego, wyprowadził się z mieszkania, które stało puste przez kolejnych kilka miesięcy.
Jak się okazało, zażądał bardzo wysokiej stawki, z powodu całkowitego remontu. W końcu znalazła się rodzina, która kupiła mieszkanie - i jak można się domyślić, dla Patryka zaczął się kolejny okres wiercenia i stukania.

piątek, 29 listopada 2013

Nie płaczą

-bądź synem starego poważnego warszawskiego mafiozy (ps to prawda)
-i przy okazji spierdoliną
-nie nadawaj się do gangsterki
-ojciec kupuje ci agencję towarzyską byś się nią zajmował (super biznes dla nietrzymającego nawet nigdy za rękę kurwo xD)
-nie znaj się z żadnym z podwładnych oprócz jednego alfonsa który też jest spierdolony jak ty
-miej dupokanapkę na punkcie murzynów i ich rapu i go nią zarażaj
-nagle ojciec dzwoni że jacyś gangsterzy mają przyjechać i robić z nim w twoim klubie poważne biznesy
-nokurwarzeczywiście.tiff
-nie miej nic do gadania
-co_mam_robić.jpg
-staraj się przygotować wszystko by było poważnie i gangstersko
-zamknij jamnika w kiblu
-kup w kiosku tatuaż na wodę taki dziecięcy i zrób go sobie na ręce
-przygotuj jakiś dobry film w razie czego
-przećwicz jakieś gangsterskie kwestie by nie poznali twojego spierdolenia
-w końcu przyjeżdżają
-jeden wielki, zakazana morda
-drugi taki chudszy, ale widać że to on jest tym myślącym w duecie
-pytam co tam słychać
-"a co, gazet nie czytasz?"
-kurwa, już jest źle
-po wejściu na górę do pokoju gdzie mieliśmy robić interesy jamnik zaczyna warczeć
-wielki chce tam wejść
-ostrzegam go że tam jest pitbull
-"lubię ostre psy"
-no kurwa rzeczywiście
-wielki odkrywa jamnika, chciej umrzeć
-na szczęście nic nie mówi
-siadacie w pokoju w którym miał być zrobiony biznes
-ojciec oczywiście się kurwa musi spóźniać
-wielki proponuje mi ścieżkę białego proszku, inb4 wykurwiaj na /thc/
-asertywnie odmów i przyjmij ją bo czemu nie
-kurwa kręci w nosie
-w połowie kichnij i rozpierdol całą ścieżkę
-okurwakurwakurwakurwa
-przeproś
-"nie zabiję cię"
-ulga
-"na razie"
-jestem trupem
-wielki seba sobie podśmiechuje
-aaa, to był żart
-też podśmiechuj, spierdolony kolega alfons śmieje się jak odpalający passat
-odpal murzyńskie rapsy by jakoś zabawić gości
-wychodzi z ciebie dupokanapka murzyńska (jestem chyba jakimś bambusesm? bambobusem? łibubambusem?) i zaczynaj się zachwycać jak oni się ruszają, jednocześnie staram się zachować gangsterski styl
-"przykumaj te kocie ruchy"
-za późno zorientuj się że cię poniosło i wyszedłeś na totalnego imbecyla asburgera
-staraj się załagodzić atmosferę puszczając jakiś gangsterski film
-wszystkie już obejrzałem ale jedna z moich dziwek wypożyczyła mi jakiś
-"śmierć w wenecji" brzmi dobrze, włoscy gangsterzy to klasyka, don corleone, ricki martin
-okazuje się że przez cały film jakiś koleś pływa w łódce
-ten mądry się w końcu odzywa
-powiedzmy że mam ksywę kolec by nie było stalku
-"jak ty się kurwa nazywasz bo zapomniałem, bolec, stolec?"
-"kolec"
-zaczyna prawić ci jak to murzyni przybyli z afryki bo byli niewolnikami łapanymi w siatkę i sprzedawanymi za paczki fajek, łamiąc ci serce, jednocześnie cię obrażając
-z powodu intensywnego pocenia się rozmywa mi się tatuaż na ręce, co oczywiście "biznesmen" zauważa
-chcę_umrzeć2.wmv
-nagle do pokoju wchodzi jakaś spierdolina która podobno zna mojego kumpla i gada o jakimś jebanym czarodzieju
-na stole walizka pełna pieniędzy, rozsypana koka
-mądry sugeruje mi że jestem żywym gównem
-zamyka drzwi i pyta mnie czy mam klamkę
-nie wiedz co to klamka
-pokazuje mi pistolet
-no mam
-każe mi go zastrzelić-myśl "kurwa, to tylko jakiś stulej, zastrzel go to może ty przeżyjesz"
-mądry idzie do kibla by mi było lżej go zabić
-super ulga kurwo
-spierdon mówi że nie wie o co chodzi
-"zaraz ci pokażę o co chodzi"
-strzel jak w gangsterskich filmach trzymając pistolet z boku
-pierwszy raz w życiu używałem broni
-trafiłem wielkiego sebę
-wkrocz w ósmą gęstość żeżuncji nad samym sobą, jednocześnie wiedz że za moment spotkasz się z 2pacem
-okazuje się że ten jebany terminator miał kamizelkę kuloodporną
-kolega spierdon stara się złagodzić sytuacje
-"do wesela się zagoi hehehe"
-seba strzela do kumpla, ten pada na ziemię sztywny
-staraj się go przebłagać by cię nie zabijał
-już szykuje się by mi wpakować kulkę między oczy gdy mój umysł biedaka nagle wymyśla genialny plan
-"O BOGE CO TO JEST"
-"dzie"
-"TAM!"
-pokazuję coś losowego za nim
-nabiera się
-nie_wierzę.rar
-dobra, moja ostatnia szansa
-przyceluj w głowę seby, jednak ten zdąża się skapnąć że go zrobiłeś w chuja
-strzel
-on też strzela
-pada na ziemię
-czuj rozrywający ból w ręce, zatocz się do tyłu i wypadnij z okna
-obudź się krwawiący na ziemi, nad tobą stoi ojciec i jego prawa ręka
-zostań przewieziony do ukrytego szpitala z pielęgniarkami 10/10
-obudź się znowu, czuj lepiej
-pielęgniareczka mówi że kolega przeżył
-nie będę samotny w niedoli
-drugi kolega też
-jaki drugi kolega
-zrozum że chodziło jej o sebę
-okazało się że kula trafiła tytanową płytkę którą miał w głowie i jest tylko w śpiączce, ale może się z niej lada chwila obudzić
-niejestkurwadobrze.jpg

Sebastianek-57

Był to jeden z Sylwestrów w czasach, gdy chodziliśmy do gimnazjum.
Młody i Sperma eksperymentowali już z używkami do tego stopnia, że raczej nie imprezowaliśmy razem. Zamiast tego, chłopaki częściej zaczęli zadawać się z Algierem i Gułą, którzy również nie wylewali za kołnierz. Grupka postanowiła więc spędzić nowy rok razem, pijąc na umór w jednej z piwnic w bloku Spermy.
W międzyczasie, ja, Kamil, Emil i Patryk zaszyliśmy się w moim domu. Razem z Kamilem, udało nam się namówić nasze matki, by zorganizowały sobie małą, kobiecą imprezę (ojciec Kamila akurat był w pracy) u Mileny.
Układ idealny - mieliśmy cały dom dla siebie.

Zaczęło się standardowo - otworzyliśmy sobie po piwie, wypiliśmy je oglądając filmy porno i gdy zbliżała się północ, wyszliśmy na dwór.
Były to jeszcze czasy, gdy Sylwestry były efektowne - ludzie bawili się, wystrzeliwali fajerwerki, a ulice były pełne jak za dnia.
Patryk wyrzucił kilka pierwszych "pikolówek" (petardy), a nieco wstawiony Emil kołysał się nieco do przodu i tyłu.
Doczekaliśmy północy i otworzyliśmy szampana - standardowo, biedronkowego (Michelle bodajże).

- Ej, kurwa! Siema! - Wykrzyknął ktoś.
Odwróciliśmy się i zobaczyliśmy pijanego Młodego, podtrzymywanego przez Algiera.
Przywitaliśmy się.
- Chodźcie, napijecie się z nami, bo mamy ostrą bibę w piwnicy. - Wybełkotał Młody.
Nie wypadało odmawiać, więc zgodziliśmy się wpaść na kilka minut.

Zeszliśmy grupką po schodach i ruszyliśmy wąskim, słabo oświetlonym korytarzem, gęsiego.
Algier otworzył drzwi do "meliny", jak nazywano zwykle ową piwnicę.
- Kurwa!
Kątem oka zobaczyłem, jak Guła spada ze starej kanapy i podciąga spodnie.
Na wersalce leżała nieprzytomna dziewczyna, na oko siedemnasto-osiemnastoletnia, z nieco opuszczonymi spodniami - na tyle, by ukazać zgrabne pośladki. Tuż nad nimi, znajdował się tatuaż (tribal) - i w tym momencie, doskonale wiedziałem, z jakim typem osoby mamy do czynienia.
- Ja pierdolę, Guła! Co ty odpierdalasz?! - Krzyczał Algier. Jego brat, machnął tylko ręką.
- Kurwa, przecież ciotka by cię zajebała jakby się dowiedziała!
- Spoko… Moko… Wszystko pod kontholą… (w jego wykonaniu, brzmiało to bardziej jak ułu łułu łuły ło łołoło)
Algier podszedł do dziewczyny i wciągnął jej spodnie.
W tym momencie, z drugiego kąta pokoju, usłyszeliśmy odgłosy krztuszenia się. Przestąpiliśmy przez próg i zobaczyliśmy Spermę, który po chwili zwymiotował na własną kurtkę i spodnie. Sekundę potem, jego głowa pochyliła się do przodu w pijackim śnie.
- Dobra chłopaki, dzisiaj imprezy nie będzie. Musimy ogarnąć ten burdel, idźcie stąd lepiej. - Zwrócił się do nas Algier i szybko wyprosił nas na zewnątrz.

Tej nocy, wypiliśmy jeszcze po piwie czy dwóch, żartując na temat Guły i Spermy - i tak zakończył się Sylwester.

Minęło kilka miesięcy. Było już stosunkowo ciepło, więc szliśmy z Młodym i Kamilem ubrani w koszulki z krótkimi rękawami - i wtem, przy bloku Spermy, zobaczyliśmy Gułę, Algiera i dziewczynę w ciąży. Podeszliśmy bliżej - ale nie na tyle, by wchodzić w bezpośredni kontakt z rozmawiającą trójką.
Zwróciłem uwagę na tatuaż dziewczyny - u dołu pleców.
- Co to za laska? - Zapytałem. - Skądś ją znam chyba.
- To kuzynka Guły i Algiera. - Powiedział Młody.
- A ona nie była na Sylwku w piwnicy u was? - Zapytał Kamil.
- Nie wiem, chuja pamiętam. Ale była z nami na początku chyba, jebnęła parę głębszych i miała akcję typu "dzisiaj będę podłogą".
- Guła zerżnął kuzynkę? - Zdziwiłem się.
- Co ty gadasz?
- No wtedy, w Sylwestra, poszliśmy wtedy z wami do tej piwnicy i Guła ją rżnął od tyłu xD
- Jak to, kurwa?! Byłem tam?
- No kurwa! Śmiałeś się tak, że nie mogłeś ustać.
- Kurwa, to nieźle się najebałem…
- Guła chyba bardziej xD - Zażartował Kamil.
Śmialiśmy się jeszcze kilka dobrych minut.

Finalnie, kuzynka Guły i Algiera została samotną matką. Przez jakiś czas poszukiwano ojca, ale ten oficjalnie nigdy się nie zjawił.
Guła oczywiście nie przyznał się do winy i z tego co mówił, nie pamiętał niczego, co wydarzyło się owej nocy.
Algier z wiadomych względów, krył brata.

I tak, wszystko zostało w rodzinie.

Sebastianek-56

Miano wieśniaka przypadło Antkowi. Kwestia pochodzenia nie podlega dyskusji (bo w końcu Antek pochodził ze wsi), ale inaczej sprawa ma się z właściwym zachowaniem i obyciem.
Na tym polu, pomijając problemy językowe (dysleksja, dysgrafia czy inne dysmózgowie), Antek nie wyróżniał się wcale z tłumu. Ot, normalny dzieciak, nie starający się znaleźć w centrum uwagi.
Inaczej sprawa miała się z Kacprem, który wraz z rodzicami, sprowadził się na osiedle Spermy i Młodego kilka lat przed Antkiem. I choć nigdy nie stał się miejscowym w pełnym tego słowa znaczeniu (tj. nigdy nie został w pełni zaakceptowany i tolerowany), to nikt nigdy nie nazwał go wieśniakiem. A tym rzeczywiście był – w przenośni i dosłownie.
Kacper przyjechał z odciętej od świata wioski „za chlebem”, jak to mawiał jego ojciec. Rodzina przywiozła ze sobą najbardziej wiejskie tradycje, zachowania i muzykę – a w tym miłość do disco polo (puszczanego regularnie w nocy, na cały regulator), charakterystyczne ubrania (sandały do pary ze skarpetami, białe skarpety do garnituru, chusty na głowę matki… Chyba nie muszę wymieniać dalej, prawda?). Tak więc, na naszych spokojnych jak dotąd przedmieściach, na ponad dekadę zagościła wieś.

Nie o tym jednak chciałbym mówić. Widzicie bowiem, Kacper zamiast pseudonimu „Wieśniak”, bardzo szybko zaczął być nazywany „Krypta”. Wszystko ma swój początek w historiach, jakie opowiadał rówieśnikom – od wykopania kości dinozaura pod blokiem, po bliskie spotkanie z kosmitami.
Ktoś kiedyś ochrzcił więc jego opowiadania jako „opowieści z krypty” (trudno powiedzieć kto, ale możliwe, że był to Kamil). Przyjęło się.
Historie ciągnęły się latami i ewoluowały – i tak kosmici powoli stawali się bogatymi wujkami w Ameryce, a dinozaury sportowymi samochodami, którymi Kacper rzekomo miał przyjemność pojeździć (był to okres gimnazjum). Jeszcze potem rozpoczęły się jego wyimaginowane imprezy i dziewczyny.
Nikt z nas nie wierzył w jego bajki, ale przeważnie po prostu mu przytakiwaliśmy, by nie wszczynać niepotrzebnych kłótni i żeby „nie wiało chujem”, jak mawiali niektórzy (potocznie kiepska, nudna atmosfera).

Jakieś było więc nasze zdziwienie, gdy w szkole średniej, już po osiemnastce, spotkaliśmy Kacpra idącego ulicą z czterema kołpakami. Pomachał nam i podszedł, żeby się przywitać.
- No elo. Co tam? – Zapytał, używając swojego charakterystycznego zwrotu, którego szczerze nienawidziliśmy.
- Po staremu. Tak sobie siedzimy. – Odpowiedziałem mu.
- No, bo ja to idę se założyć kołpaki do mojego nowego auta.
- Co, kupiłeś furę? – Zainteresował się Kamil. A przynajmniej zainteresował na pozór – nikt nie wierzył, żeby Kacper dorobił się własnych czterech kółek.
- No, z ojcem że my pojechali wczoraj i kupili. Chcecie zobaczyć?
- Prowadź. – Rzucił Emil, po czym wstaliśmy z ławki i udaliśmy się z Kacprem za blok.

- Co, fajny, nie?
Spojrzałem na parking i od razu zobaczyłem, o czym mówi Kacper. Stare, zdezelowane BMW e30, w kolorze ciemnoszarym (maska i drzwi w nieco innym odcieniu), z powyginanym przednim zderzakiem. Nawet te ładnych kilka lat temu, taki samochód budził co najwyżej politowanie.
- I co, twoje to to? – Zapytał Sperma, oglądając BMW.
- No moje, ale na ojca, bo zniżki ma.
- Czyli ojca. – Rzucił Kamil. Zaśmialiśmy się.
Kacper naburmuszył się, zdając sprawę, że niepotrzebnie mówił o ubezpieczeniu.
- A co masz pod maską? Jakieś osiem kurwa zero z turbo wytryskiem? – Zapytał Emil. Gra słów na końcu nie była w jego wykonaniu zamierzona.
- Chyba wtryskiem. Emil, skończ gimnazjum to pogadamy xD – Kacper odgryzł się. Kamil skinął Emilowi, żeby nic nie robił – bójka była niepotrzebna.
- No to co tam masz? – Przejąłem inicjatywę żeby rozładować atmosferę.
Kacper otworzył maskę (dla niewiedzących, zawiasy znajdują się z przodu) i pokazał nam brudny i mocno zatłuszczony blok silnika.
- Teraz mam 1.6, ale silnik był wymieniany. Patrzyłem i to był orginalnie M pakiet.
Sperma zakrztusił się, próbując odpalić papierosa.
- Ty, stary, jak to kurwa koło M pakietu nawet nie stało xD – Rzucił Emil.
- Eee, kurwa, nie znasz się! Cała buda z M pakietu jest. Patrz ile miejsca jeszcze jest w komorze silnika.
- No, żeby wszedł tu jakiś silnik Ursus-Kurwa-Zetor xD
Kacper zaczerwienił się na twarzy i zatrzasnął maskę.

Staliśmy tak jeszcze kilka minut, rozmawiając o zdezelowanym BMW (choć nikt nie powiedział tego faktu głośno) – i w końcu z bloku wyszedł ojciec Kacpra.
I tak, po kilku kolejnych minutach, mężczyzna zaproponował synowi, żeby pochwalił się samochodem w akcji i przy okazji pojechał z nim do myjni (akurat w okolicy otwierano wtedy pierwszą samoobsługową myjnię).
I tak, w piątkę, wsiedliśmy do samochodu, słuchając trzeszczącego zawieszenia – i ruszyliśmy.

- Ej, Kacper, coś tu głośno jest. To normalne? – Zapytał Sperma, siedzący z przodu. Ja, Emil i Kamil byliśmy ściśnięci z tyłu.
- Muszę to zrobić jeszcze. Mam dziurę w podwoziu i dlatego jest głośno.
- Jaka kurwa dziura?!
- Pod twoimi nogami – weź odsłoń dywanik. – Powiedział spokojnie Kacper.
Sperma nachylił się i podniósł nogi.
- Ja pierdolę! – Krzyknął. Chwilę potem odwrócił się do nas, z wyrazem prawdziwego przerażenia na twarzy, trzymając w dłoni oderwany kawał przerdzewiałego metalu. – Jak u Flinstonów, kurwa mać!
Przejechaliśmy przez sławne skrzyżowanie (gdzie dawno temu, Emil miał sprzeczkę z babcią) i skręciliśmy w lewo.
- Kamil, patrz kto tam idzie xD – Zaśmiał się Emil. Spojrzeliśmy przed siebie i zobaczyliśmy swoje mamy – Milenę i Ewelinę, idące z wózkiem chodnikiem.
- Pierdolę, chowam się. – Powiedziałem cicho i pochyliłem się na bok, na kolana Emila.
- Czekaj na mnie. Wstyd jak chuj. – Wyrzucił Kamil i zrobił to samo.
Gdy zrównaliśmy się z kobietami, w rury wydechowej samochodu dobiegł głośny huk, jakby wybuchła w nim mała bomba.
- Haha, niezłe wyczucie czasu xD – Śmiał się jak oszalały Emil. – Obie aż podskoczyły, jak poparzone xD
- Dobra dobra, Emil, stara miłość nie rdzewieje xD – Zażartował Sperma.
- Spierdalaj.

Dojechaliśmy na miejsce po kilkunastu minutach. Myjnia jak myjnia – nie wyróżniała się niczym specjalnym. Stała obok małej stacji benzynowej.
Kacper wjechał do wolnego przedziału i zaciągnął ręczny. Wszyscy wyszliśmy z samochodu i stanęliśmy przy urządzeniu, do którego wrzucało się monety i wybierało tryb czyszczenia.
Może to zabrzmieć zabawnie, ale chyba dla wszystkich zgromadzonych, było to coś nowego, z czym nie mieliśmy do czynienia. Jeśli była okazja, to sam myłem samochód mamy na podjeździe (a jeśli nie, to sama jeździła do myjni, bez mojej asysty), Emil zupełnie nie interesował się motoryzacją i pielęgnacją pojazdów, Sperma… Cóż, gdy był deszcz, to jego Parch (Fiat 125p) mył się sam, a Kamil również nie wydawał się zbyt obeznany z funkcjonowaniem myjni.
Po krótkiej chwili dowiedzieliśmy się, jak to wszystko działa. Kacper wrzucił pierwszą monetę, wybrał tryb i wziął do ręki wąż, z którego po chwili wytrysnęła woda.
BMW mył bardzo dokładnie, jak gdyby chciał pokazać, jak bardzo elitarne jest samo mycie pojazdu. Dokładnie wymywał brud z nadkoli, zderzaków, a gdy już wszystko było czyste i lśniące, schylił się i zaczął robić to samo z podwoziem.
- Co ty robisz? – Zapytał Kamil.
- Czyszczę. Może jakaś sól z zimy tam została abo co bo nie wiadomo, kto był kierowcą wcześniej.

Droga powrotna przebiegła bezproblemowo, jeśli nie liczyć stukania w zawieszeniu i ogólnego tłoku (może i e30 jest sedanem, ale wewnątrz jest naprawdę mało miejsca).
Mniej więcej w połowie drogi, wywiązała się tradycyjna samochodowa dyskusja – czyli spalanie.
- Ej, a ile ci to pali, tak z ciekawości? – Zapytał Sperma, ponownie siedzący z przodu.
- Z dychę gazu spali. I benzyny na rozruch. Nie wiem, muszę to dopiero wyliczyć.
- Gaz tu masz włożony?
- No, jak można na benie (bardzo potocznie benzynie) jeździć? Ale zalewam trochę, bo po ruszeniu dopiero się przestawiam. Parę litrów trza mieć.
Przytaknęliśmy. Kolejny powód, dla którego lepiej było szybko znaleźć się w domu.

Pod blok Kacpra zajechaliśmy kilka minut później. Wysiedliśmy z samochodu i poszliśmy w stronę pobliskiej ławki – gdzie usiedliśmy i zaczęliśmy gadać o zwykłych, codziennych sprawach. Tak minęło nam kolejnych kilka minut.
Ojciec Kacpra ponownie wyszedł z bloku i podszedł do syna.
- Synu, dej kluczyki. Muszę jechać kupić parę rzeczy do domu. – Kacper wykonał polecenie. – I jak, chopoki? Podobała się przejażdżka?
Skłamaliśmy, mówiąc, że samochód jest bardzo fajny.
Mężczyzna zadowolony odszedł w stronę stojącego wraku, ale nim zdążył otworzyć drzwi kierowcy, usłyszeliśmy histeryczny krzyk.
- KURWA! Kacper! Cho no tu!
Chłopak aż podskoczył i podbiegł do ojca. Zaraz za nim, udała się cała nasza czwórka, chcąc zobaczyć, co się stało.
- Ja się pytam, co to do kurwy syna jest?!
- Dzie, tato?
- Tutaj kurwa, tutaj! – Rozwścieczony mężczyzna wskazał na mokrą plamę na asfalcie. – Benzyna, kurwa! Benzyna! Coś ty robił tym samochodem kurwa?!
- Tato, ja nic…
- Chuja kurwa! Leć po miednicę do domu, ino szybko!
Benzyna lała się ciurkiem na ziemię, spod samochodu. Emil odwrócił się plecami i zaczął chichotać pod nosem.

Wycieku nie udało się zatamować w warunkach polowych, więc do wieczora, cała zawartość baku znalazła się na zewnątrz. Okazało się, że kiedy Kacper mył podwozie w myjni, wypłukał niechcący masę konserwującą z przewodów/rur paliwowych (!!!).
Było to dla nas zbyt wiele.

wtorek, 26 listopada 2013

Sebastianek-55

W parku, znajdującym się naprzeciw naszego gimnazjum, można było spotkać naprawdę przeróżne postacie – rodziców z dziećmi na placach zabaw, narkomanów w bocznych alejkach, wagarowiczów, a także przedstawicieli religii i sekt. Ci ostatni pojawiali się najrzadziej – sam widziałem ich może dwukrotnie.
Jednakże, w środowisku krążyło wiele opowieści o rzekomych spotkaniach, nazwijmy ich, trzeciego stopnia. Niektórzy wręcz prześcigali się w wymyślaniu najbardziej zwariowanych scenariuszy, w których to ich starszy brat wyciągał zza paska naładowany pistolet, pies wyrywał się ze smyczy i skakał do gardeł wrogów i tak dalej, i tak dalej.

Siedzieliśmy z Kamilem na jednej z ławek przy głównej alei, pijąc Tęczę i zajadając ją Topami. Zerwaliśmy się z ostatniej lekcji, jak to mieliśmy w zwyczaju – gdy tylko rozpoczynały się ciepłe, wiosenne dni.
Zwyczajem było też właściwie spotkanie Emila, który poszedł z nami.
- Kuzyn, jak tam ciocia? Podobno chora ostatnio była. – Zapytał Kamila.
- Skąd ta nagła troska?
- Kocham ją… Mocno i głęboko, a czasami w czoko xD – Emil wybuchnął śmiechem. Również nie kryłem swojego uśmiechu.
- Kurwa, idź się leczyć. Może pogadamy o Agatce?
- No co z nią? Nie ma pały, więc pewnie z palca strzela jak mnie nie ma na chacie.
Kamil pokiwał głową na boki, wiedząc, że w przegadywance z kuzynem nie wygra.
- Dobra. Daj łyka. – Zmienił temat.
Emil wysunął się nieco do przodu, obejmując butelkę. Z pogardliwym wyrazem twarzy, niczym wyrytym w kamieniu, wylał trochę Tęczy na ziemię.
- To był twój łyk, kurwa.
Teraz to ja wybuchnąłem śmiechem.

Siedzieliśmy tak kolejnych kilka minut, gdy zobaczyliśmy, że zza drzew wychodzą dwie kobiety w średnim wieku – obie ubrane w eleganckie garsonki, z włosami upiętymi z tyłu i sporymi torebkami na ramionach.
- Na policjantki to mi nie wyglądają. – Rzucił Emil.
Kobiety spojrzały na nas, chwilę szeptały do siebie, a potem podeszły na długość ramienia.
- Dzień dobry. Wiecie, kim jesteśmy?
Zapanowała chwila niezręcznej ciszy. Przerwał ją niespodziewanie Emil.
- No kurwa, jebany Przemek! Mówiłem mu, mają być dwudziestolatki! – Spojrzał na zdziwionego Kamila. – Daj telefon.
Kamil wyjął z kieszeni Nokię 3310 i podał ją kuzynowi. Ten udał, że wykręca numer, pokazując zaskoczonym kobietom, żeby czekały.
- No halo, Przemek. Co ty odpierdalasz kurwa? Powiedziałem, że chcę dwie dwudziestolatki, a ty mi przysyłasz jakiś towar dla ludu…
- Ale przepraszam… My nie jesteśmy od Przemka… - Wyjąkała jedna z kobiet. Emil odwrócił ku niej wzrok.
- Nie?
- Nie… My… Chcemy ogłosić radosną nowinę.
- Dobra, Przemek. Nieważne. To nie od ciebie… No, spoko. Nara. – Rzucił chłopak do telefonu i oddał go Kamilowi. – No to co to za nowina?
- Mamy tu dla was ulotki i broszurki – jest piękny dzień, moglibyście dobrze go wykorzystać. – Powiedziała słodkim głosem jedna z kobiet i podała nam trzy karteczki. Moglibyście poznać prawdę.
- Wolę poznać jakąś laskę. – Rzuciłem od niechcenia. Kamil zaśmiał się, ale Emil dalej wpatrywał się nieruchomo w kobiety.
- A wy jesteście od tych no, kurwa kotów, nie? No przecież! Jutro sobota, imieniny kota! – Wykrzyknął nagle.
Zbulwersowane i przerażone kobiety bez słowa odwróciły się i odeszły.
- A chcecie poznać prawdę?! – Wykrzyknął za nimi Emil. – Boga nie ma, a ja marzę o kazirodztwie!
Opadliśmy na ławkę, zanosząc się śmiechem i powoli dopijając Tęczę.
- Radosna nowina. Dobre xD – Wspominał Kamil. – Ej, a co to w ogóle za ulotki?
Dopiero teraz przypomnieliśmy sobie o karteczkach, które trzymaliśmy w rękach.
- Poznaj prawdę. Kochaj boga… Spuść się w dupę. – Recytował Emil. – Mam pomysł, dajcie mi to kurwa.
Daliśmy koledze swoje broszurki. Emil wstał i poszedł do sąsiadującej z naprzeciwka ławki. Przystanął na niej, opuścił spodnie i wypróżnił się na samym środku siedziska, zanosząc się głośnym rechotem.
- Emil, ja pierdolę! – Krzyknął Kamil, odwracając wzrok.
- Patrz, kurwo! Poznaj prawdę xD
Chłopak skończył, wsunął spodnie na pośladki i w świeży stolec wbił wszystkie trzy kolorowe ulotki.

poniedziałek, 25 listopada 2013

Sebastianek-54

Algier sam w sobie był zabawną osobą – potrafił być nietaktowny i infantylny, wzbudzając uśmiechy na twarzach towarzyszy, potrafił pomóc w potrzebie (np. nokautując Czterookiego), ale wszystko to i tak pozostawało w cieniu jego brata – Guły.
Guła był starszy od nas o dwa lata, ale zadawał się raczej z młodszymi – z biegiem czasu został dobrym kumplem Młodego i Spermy, ale nie o tym chciałbym mówić. Ważne jest, że nie potrafił wymawiać litery „R” – i wierzcie lub nie, cierpiał z tego powodu wielkie katusze.
Dość, by powiedzieć, że podczas wizyty okresowej u lekarza (jak zawsze, chodziliśmy tam większą grupą, zrywając się z lekcji), wpisano mu w książeczce „reranie”. Albo „łełanie”, w jego fonetyce. Wszyscy wtajemniczeni żartowali z tego przez dobrych kilka miesięcy.
Poza tym, ta drobna wada wymowy utrudniała wszelakie rozmowy, ze szczególnym uwzględnieniem relacji z nowych odcinków Dragon Balla czy Pokemonów (Czałmandeł, Fłezeł, Zespół Ł – wyliczać można w nieskończoność).
Poza tym, Guła różnił się od swoich rówieśników – był od nich większy (kwestia genów – Algier też zawsze należał do szerokich i wysokich), silniejszy i… Zdecydowanie mniej dojrzały. Gdy jego rówieśnicy zaczynali uganiać się za dziewczętami, on pozostał w piaskownicy, pełniąc rolę szefa.

Tego letniego dnia, staliśmy w jednym z wejść do klatek schodowych w okolicznych blokach, rozmawiając i śmiejąc się z przeróżnych tematów. Skończyliśmy właśnie drugą klasę gimnazjum i rozkoszowaliśmy się błogą wolnością.
Było nas czterech – ja, Młody, Sperma i Emil. Patryk i Kamil odsiadywali kary za sfałszowanie swoich świadectw.
Błogi spokój przerwały nagle opętańcze krzyki dochodzące zza sąsiedniego bloku.
- Spełma! Spełma! SPEŁMA!
Obejrzeliśmy się, ale niczego nie zobaczyliśmy.
- Co to było? – Zapytałem.
- To nie był Guła? – Zastanawiał się Młody. – Chodźcie kurwa, może go biją albo coś.
Zerwaliśmy się do biegu. Młody i Sperma wyrwali z ziemi dwa kije, które miały służyć jako tyczki dla zasadzonych małych drzewek.
- Spełma! Spełma!
Krzyki stawały się coraz głośniejsze, ale na pewno nie wyraźniejsze.
Zobaczyliśmy go – Guła klęczał na trawniku i zanosił się krzykiem. Podeszliśmy bliżej.
- Guła! Co się dzieje? – Zapytał go Sperma.
- Spełma, pławie włóbełka w łękach miałem! – Wykrzyknął.

Innym razem, Młody, Guła i kilku innych znajomych, mieli zamiar kupić kilka biletów autobusowych żeby wybrać się na mecz. Nikt nie przewidział, jak kłopotliwa może okazać się wada wymowy Guły.
Guła podszedł do kasy:
- Bułułu łułu. – Wypowiedział.
- Proszę? – Zapytała zdziwiona kasjerka, która nie zrozumiała, co klient właśnie powiedział.
- Bułułu łułu!
- Przepraszam, chyba pana nie zrozumiałam…
- Jeden bilet. – Powiedział wreszcie Młody.
- Łułułu. – Dodał Guła.
- Ulgowy.

Sebastianek-53

Przez długi czas, Kamil był moim najlepszym przyjacielem, a jego dom stał dla mnie otworem cały czas – zresztą, z wzajemnością. Nasze więzi były tak silne, że w końcu i nasze matki stały się przyjaciółkami na dobre i na złe.
Tak więc, jeśli nie brać pod uwagi mojej własnej sytuacji rodzinnej, ta panująca u Kamila była (i chyba w dalszym ciągu jest) najbardziej mi znana. A uwierzcie, jest bardziej skomplikowana, niżby się mogło wydawać.

Dziadkowie Kamila spędzili urodzili się, wychowali i zestarzeli w jednej miejscowości – tutaj też spłodzili dwie córki, które podobnie jak rodzice, nigdzie nie wyjechały. Miejscowi, po prostu.
Starsza córka – Milena, zaszła w ciążę bardzo młodo, będąc jeszcze nieletnią. Razem ze świeżo upieczonym mężem-tatą, zamieszkała w rodzinnym domu, zajmując górne pomieszczenia.
Młodsza o rok od niej siostra, Agata, po dwóch latach również została młodą mamą. Niedługo potem, przeprowadziła się z mężem do niskiego bloku mieszkalnego, oddalonego o kilkaset metrów od domu jej rodziców.
Oni sami zaś, kilka lat później, również przenieśli się do nowego miejsca – również bloku mieszkalnego (ale wyższego i bardziej obskurnego).

Agata po kilku latach rozstała się z mężem – porzucił ją i syna (Emila), gdy ten miał iść do szkoły podstawowej. Słuch o nim zaginął kompletnie, jeśli nie liczyć informacji, że „zakochał się w młodszej”.
W pewnym sensie, Emil był więc sytuacji podobnej do mojej – z tym, że mógł polegać na ciotce, wujku i dziadkach (o ile aktualnie nie był z nimi skłócony). Wszystko jednak, co nastąpiło później, było jednak diametralnie odmienne.
Presja samotnego wychowywania dziecka oraz zdrady ukochanego, okazała się dla Agaty zbyt poważna – w przeciągu lat, stawała się właściwie własnym cieniem, jeśli można tak powiedzieć.
Kobieta sukcesywnie chudła, przestała dbać o swój wygląd zewnętrzny i zaczęła nałogowo palić – mniej więcej wtedy, kiedy jej syn. Będąc już w szkole średniej, nie widziałem jej nigdy bez fajki w ustach, w ubraniu innym niż proste spodnie i koszulka.
Wszystkie te zmiany wzbudziły troskę dziadków i siostry, którzy starali się jakoś pomóc Agacie i Emilowi. Chłopak bardzo często spędzał czas z kuzynem – i tak też poznał resztę naszej paczki.

Mimo wszystko, Agata była raczej w porządku – a przynajmniej wobec mnie. Fakt – nie utrzymywałem z nią tak bliskich stosunków jak z jej siostrą (którą właściwie mógłbym nazwać nieformalną ciocią albo nawet koleżanką), ale zawsze, gdy rozmawialiśmy, nazywała mnie grzecznym, miłym i uczynnym.
Kobieta potrafiła pokazać pazury – ale z reguły ofiarami padali jej rodzice, którzy próbowali jej narzucić własną wolę i przejąć kontrolę nad wnukiem.

Jeśli chodzi o wygląd zewnętrzny, to Agata nie wyróżniała się niczym szczególnym z tłumu - przynajmniej do czasu (i wcale nie jest to pozytywne stwierdzenie).
Od zawsze miała naturalne, jasnobrązowe włosy i oczy – jak Milena. Tutaj jednak siostrzane podobieństwo się kończyło.
Milena zgarnęła to, co najlepsze w puli genowej, Agata zaś, choć nie brzydka, nie należała również do piękności. Zanim zaczęła palić (fatalne skutki dla skóry, zębów i włosów, nie wspominając o odorze) i nienaturalnie schudła, była całkiem atrakcyjna – oczywiście nie na tyle, by od razu zostać modelką albo aktorką – ale jak na „normalne” realia…
Argumentem przemawiającym na jej niekorzyść mogła być twarz – wysoka, o nieco zbyt mocnych, męskich rysach (w tym jednym, mówiąc o „długiej twarzy”, Emil miał rację). Później doszła do tego chudość, wraz z zanikiem krągłości.


Milena od zawsze była przeciwieństwem Agaty. Urodziła syna bardzo młodo, ale wpadka nie przekreśliła jej przyszłego życia. Jej chłopak okazał się dobrym mężem i ojcem – a przynajmniej nigdy nie uciekł do innej kobiety. Zresztą, musiałby być kompletnym idiotą, żeby zostawić taką kobietę.
Jej wygląd zewnętrzny od zawsze był po prostu zniewalający – bycie pracującą matką nie pozbawiło ją kobiecości. Buty – koniecznie na wysokim obcasie (jak i Ewelina), krótkie spódniczki i sukienki i sposób chodzenia (kręcąc biodrami) wyrobiły jej w pewnych kręgach opinię puszczalskiej ladacznicy – kompletnie niesłusznie.
Jednym, co nie wszyscy muszą uważać za specjalnie kobiece, były jej fryzury – poza starą fotografią znalezioną przez Emila w garażu dziadka, nie widziałem jej nigdy z długimi włosami.
Gdy wraz z Kamilem byliśmy w podstawówce, obcięła się na „garnek” – i tak już zostało. Jej 360 stopniowa grzywka stała się jej znakiem rozpoznawczym i zawsze po jakimś czasie do niego wracała. I o dziwo, takie cięcie naprawdę jej pasowało. Było oryginalne, niespotykane, może nawet szalone.
Co się tyczy kolorów – góra prawie zawsze była blond, wystrzyżony dół naturalny, brązowy.
Wszystko to koncentrowało uwagę na jej twarzy – delikatnej, prawdziwie kobiecej.

Gdy Emil poszedł do gimnazjum i zaczął dojrzewać, zaczął dostrzegać uroki własnej ciotki i zakochał się w niej. Była jego pierwszą prawdziwą miłością, którą wielbił – do tego stopnia, że w swoim pokoju, w jednej z szuflad, trzymał jej zdjęcia i… Skradzioną bieliznę.
Oczywiście siostrzeniec nigdy nie wyznał jej uczucia – pozostawił je dla siebie. Po kilku latach jego zainteresowania ucichły, ale wydaje mi się, że wewnątrz, uczucie jeszcze istnieje.

Gdy wraz z Kamilem poszliśmy do szkoły średniej, Milena zaszła po raz drugi w ciążę, wzbudzając zazdrość wśród koleżanek (tak, mojej mamy też). Po porodzie, wróciła do idealnej formy i swojego dawnego stylu ubioru.
Córeczka – Jagoda, nie przypadła do gustu bratu, który w szkole średniej przechodził jeszcze okres buntu. Jego niechęć prawdopodobnie pozostała do dnia dzisiejszego – choć na pewno nie tak silna jak kiedyś. Jedna z jego negatywnych cech.
Jej chrzestną została moja matka (która w owym okresie chciała wychować drugie dziecko).

O ile mi wiadomo, Agata i Milena nie utrzymują obecnie specjalnie bliskich kontaktów – żyją raczej własnymi sprawami, skrajnie przeciwnymi.
Emil i Kamil spotykają się dużo częściej, na porządku dziennym.