niedziela, 15 grudnia 2013

Sebastianek-65

Chyba dla każdego młodego chłopca, zakup pierwszego prawdziwego roweru jest bardzo ważnym doświadczeniem, które pamięta się po latach.
Nie inaczej było ze mną – gdy tylko zdałem egzamin na kartę rowerową w drugiej klasie podstawówki, czekałem z wytęsknieniem na moment, w którym dostanę swoje własne dwa kółka i będę mógł jeździć gdziekolwiek tylko będę chciał. Przynajmniej w obrębie naszego „rewiru”.

Tej nocy prawie nie zmrużyłem oka – byłem zbyt podekscytowany, by zasnąć i z wytęsknieniem odmierzałem upływające na zegarze minuty, godziny.
Wstałem, gdy tylko na niebie pojawiło się słońce, jak najszybciej ubrałem się (wieczór wcześniej przygotowałem sobie już wszystko) i pobiegłem do kuchni, by przygotować kanapki na śniadanie. Kucharz był ze mnie żaden, więc kromki chleba wyglądały, jakby ucięto je piłą mechaniczną – ale czy to było ważne?
Nalałem sobie do szklanki trochę soku pomarańczowego i zacząłem jedzenie.
- Cześć, co ty tu robisz? – Zapytała mnie nadchodząca z korytarza mama, na wpół jeszcze śpiąca.
- Zrobiłem śniadanie, żebyś nie musiała się przemęczać! – Odpowiedziałem wesoło, kłamiąc jak to na dziecko przystało. Wszyscy wiemy, że miałem w tym swój interes.
Ewelina wzięła szklankę, nalała sobie soku i usiadła naprzeciw mnie, podpierając dłonią głowę.
- Daj mi się najpierw obudzić, kochanie, dobra?

Nie dałem za wygraną. Nie wiem, czy było to efektem podniecenia całą sytuacją, czy może po prostu obsesyjnym pragnieniem posiadania roweru – ale w dosłownie kilka minut, uwinąłem się ze śniadaniem, wrzuciłem talerz i szklankę do zlewu, a potem pobiegłem do łazienki. Gdy ta okazała się zajęta, potruchtałem szybko po kluczyki do samochodu i przedni panel radia, a potem wyjąłem pierwszą lepszą parę butów z kolekcji mamy. Stanąłem przy drzwiach z nienaturalnym uśmiechem, a może grymasem na twarzy – i czekałem.

Dojechaliśmy do sklepu tuż przed otwarciem. Mama powiedziała mi, żebym zapoznał się z dostępnymi rowerami, stojącymi przy całej długiej ścianie obiektu, co też radośnie uczyniłem, ona sam zaś opadła bezsilnie na pobliską ławeczkę, poprawiając bardzo pospiesznie upięte włosy.
Było tam chyba wszystko – rowery męskie, damskie, we wszystkich kolorach tęczy, w różnych rozmiarach, z koszykami, bagażnikami… Wybór tego jednego, odpowiedniego, zajął mi zapewne grupo ponad pół godziny, a kto wie, może i więcej?

Mama, mimo wykończenia, wydawała się zadowolona. Wreszcie miała z głowy zakupy i mogła w spokoju zająć się swoimi sprawami. Ja zaś, poświęcałem uwagę tylko nowemu niebieskiemu rowerowi, ledwo mieszczącemu się w samochodzie.
Teraz byłem kimś.

W ciągu niecałego tygodnia, uformowaliśmy nasz własny gang rowerowy. Nasze zajęcia ograniczały się do wspólnych wyścigów, „objazdówek” (czyli po prostu jeździe w określonej formacji lub gęsiego) i przesiadywania na łąkach, gdzie w owym czasie, mieliśmy bazę.
- Ale moglibyśmy zrobić, żeby każdy członek gangu musiał coś zrobić. – Powiedział nieskładnie Sperma (wtedy znany jako Patryk).
- Co? – Zapytał Młody, zakładając łańcuch w swoim rowerze.
- No nie wiem, ochrzcijmy nasze maszyny.
Wszyscy wymieniliśmy w ciszy powątpiewające wspomnienia.
- No jak te, statki. Rozbijemy na nich butelki.
- No możemy. Ale nic się im nie stanie od tego? – Zapytał Kamil.
- To przecież szkło. Co ma się stać, jak trafisz w metal? – Zasugerował Sperma. Jego rozumowanie było oczywiście błędne.

Zostawiliśmy Patryka w obozie, by pilnował rowerów, a we czterech poszliśmy w stronę śmietniska, by znaleźć jakieś butelki. Wpół drogi, rozdzieliliśmy się na dwie pary – Kamil ze Spermą, a ja z Młodym.
Doszliśmy do małej stromizny, w której znaleźliśmy kilka „setek” – czyli stumililitrowych buteleczek po wódce.
- Chyba mamy, czego chcieliśmy. – Powiedziałem do Młodego, podnosząc pięć butelek. – Wracamy?
- Czekaj, nie bierz ich.
Spojrzałem na niego pytająco.
- Klucha, mój brat, robił kiedyś coś podobnego. Potem przez tydzień płakał, bo wygiął rurę od ciosu.
- To co on zrobił?
- No przywalił czymś takim właśnie w rower. Ale mam pomysł. Patrz na to. – Chłopak wyjął z kieszeni zaśniedziałą jednogroszówkę i wcisnął jej w szyjkę jednej z butelek. Rozkręcił nią i uderzył w podeszwę buta. Czynność powtórzył kilkukrotnie, a potem zrobił to samo z drugą butelką.
- Trzymaj. Tylko uważaj z nią. Udawaj, że rozbije się normalnie.
Nie do końca rozumiałem, o czym kolega mówi, ale uwierzyłem mu.
- Hej, mamy butelki! – Ryknął na całe gardło.

Ceremonia miała się odbyć w naszym obozie. Podstawiliśmy płytę dykty, by można było oprzeć na czymś stopkę chrzczonego roweru, a Kamil uroczyście nałożył na ramę pierwszej maszyny starą szmatę.
- Jesteś gotowy? – Spytał Młody Patryka i podał mu jedną z butelek. – Od tej pory, będziesz członkiem naszego gangu, na dobre i na złe.
Patryk uderzył buteleczką w ramę, tuż pod siodełkiem. Metal wydał głuchy odgłos, ale szkło nie pękło. Chłopak spróbował jeszcze raz – również bez skutku. Dopiero za trzecim razem osiągnął sukces.
Kamil podbiegł i usunął szmatkę. Rurka ramy była wyraźnie wgięta, ku niezadowoleniu właściciela.
Swój rower wyprowadził teraz Młody, a Kamil wyrecytował mu formułkę. Chłopak zamachnął się – przy uderzeniu, butelka pękła w drobny mak, nie uszkadzając ramy.
Chwilę później, do dzieła przystąpił Kamil – również pozostawiając po sobie niezbyt estetycznie wyglądające wgniecenie i przy okazji nieco uszkadzając lakier.
Przyszła pora na mnie. Z całej naszej paczki, moja maszyna była najmłodsza, więc z oczywistych względów, bałem się ją uszkodzić. Gdybym w pierwszym tygodniu wrócił do domu z wgniecioną ramą, napytałbym sobie tylko biedy u mamy.
- Jesteś gotów? – Zwrócił się do mnie Sperma. Przytaknąłem. - Od tej pory, będziesz członkiem naszego gangu, na dobre i na złe.
Zamachnąłem się spreparowaną butelką i uderzyłem w ramę. Szkło wytrysnęło z hukiem na wszystkie strony, ale po zdjęciu szmatki, zobaczyłem, że metal pozostał nietknięty. Poczułem, jak żołądek z gardła, wraca na swoje miejsce.
Zaraz potem, wyrecytowałem formułkę Spermie, który podobnie jak Kamil i Patryk, zupełnie nieprzewidywalnie, zostawił po sobie spory półkolisty ślad w rurce ramy.
Z Młodym nigdy nie wyznaliśmy im prawdy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz