niedziela, 3 listopada 2013

4 bracia

A więc, sąsiedzi z naprzeciwka to trochę inna bajka. Właściciele przyszli na te ziemie zaraz po wojnie, gospodarstwo może z hektar/dwa. Dochowali się 4 synów, nazwijmy ich Franek, Józek, Stasiek i Genek. Starzy zmarli i zostawili ziemię w dziedzictwo synów przypomina wam to coś?. I znowu przytoczę tę słynną przemianę ustrojową. Młodszym wyjaśniam, że wtedy w tym kraju szerzył się wirus, który w dalszych następstwach powodował tzw. chorobę alkoholową. Zapadli na nią wszyscy wspomniani bracia, niestety. Ziemia leżała rozjebana i pełna plew, Genek (najmłodszy) kisił się w jakimś gówno-domku, który konstrukcyjnie upamiętniał wczesnego Gierka. Józek mieszkał w specjalnie przystosowanym do celów mieszkaniowych chlewie, natomiast Franek był skłócony z małżonką (mieszkała w jakiejś dziwnej chałupie po ich starych) i sprytnie ściągnął sobie mieszkalny wagonik kolejowy, w którym prawilnie sobie piwniczył.
Nie napisałem o Staśku, wiem. Stasiek spadł pierwszy z rowerka i pamiętam go tylko i wyłącznie przez pryzmat tego, że miał padaczkę alkoholową. I z poziomu ówczesnego dziecka jakim byłem - zabawnie wyglądał wypierdalając się co chwila na chodniku, gdy dumnie wracał niosąc denaturat ze sklepu. Miał liczne krwiaki na mózgu przez to, ale jako guwniak nie dawałem jebania. Wystraszyłem się go tylko raz widząc go, gdy wychodziłem z domu. Serio był smakoszem i miłośnikiem denaturatu. I szlugów. Nie wiem czy zdawał sobie z tego sprawę, gdy jakimś razem zapaliła mu się twarz. Zmarł kilka dni później, nie wiem czy jego mózg też był przesiąknięty dyktą i nastąpiła implozja wewnątrz czaszki, mimo wszystko coś w tym stylu.
c.d.n.

Józek był inny, zawsze był pozytywnie najebany i dlatego go lubiłem. Nie miał poparzonej gęby, a nieświeży posmród alkoholowy z ryja rekompensował jakimś żartem albo figlem. Potrafił też przekopać porządnie ogródek i był mistrzem kosy - nikt tak nie potrafił wyciąć 1,5metrowych chwastów. Do tego miał silną psychikę - kiedyś wykopał rów jakiemuś innemu sąsiadowi, ale że był najebany to wpadł do niego. Przeżył tam całą noc, żywiąc się tylko i wyłącznie flaszką schowaną w skafandrze. Niestety, na Józka też przyszła pora.
Moich starych nie było wtedy w domu. Miałem może jakieś 14 lat, gdy Józek przyszedł do nas i zaczął stukać do tylnych drzwi (musiał wejść po dosyć karkołomnych schodach bez barierek). Otworzyłem.
>cześć młody, mama jest?
>nie ma, pojechali gdzieś z tatą
>a portmonetke zostawiła?
>nie wiem
>to weź idź sprawdź, bym 2 złotych chciał sobie sprezentować
>nie wiem gdzie ją ma (wiedziałem, ale józek słaniał się na nogach, a ja mame nie okradam, zwłaszcza dla obcych i najebanych )
Józek coś odcharknął, odsapnął, machnął ręką, a jego wzrok mówił - zawiodłem się na tobie.
Gdy schodził po schodach - popierdolił lewą nogę z prawą, i uwierzcie anony, to było najbardziej spektakularne spierdolenie się ze schodów jakie kiedykolwiek widziałem. Józek stracił przytomność. W pierwszej chwili nie wiedziałem co mam robicz, spanikowałem. Dzwonić po karetkę, czy podjąć się próby reanimacji? W końcu zbiegłem do niego, przewróciłem na brzuch (stracił oddech) i zacząłem walić mu otwartą dłonią w plecy. Obudził się, podziękował i oddalił się na meline.
Zmarł 3 dni później. Prawdopodobnie upadek spowodował połamanie żeber, a ja swoją akcją ratunkową wbiłem mu je w płuca. Udławił się własną krwią.
Pora na Franka

Otóż jak już wspomniałem mieszkał w tym wagonie kolejowym, gdzieś na tyłach u nich.
Znalazłem go martwego w połowie lutego 2005. Wyjebał się, gdy wychodził ze swojego orient expressu w celu oddania stolca czy tam moczu. Ogólnie moją uwagę przykuło to, że w orient expressie paliło się światło od 2 dni, a na śniegu malowała się sylwetka człowieka. Poszedłem zobaczyć co się dzieje. Nogi Franka dalej pozostawały w wagoniku, ale tułów znajdował się na schodkach, zaś twarz była przymarznięta do podłoża 2005 małyszomania, starocioty pamiętają. Źle wyszedł z progu i kiepskie ułożenie ciała. Miałem już doświadczenia w reanimacjach, ale jednak Franek był chłodny jak Clint Eastwood a nawet wincyj xD Próbowałem go odlepić, ale wyrwałem mu kawałek policzka. W końcu zadzwoniłem pod 999 i 997. Tak padł Franek.
Nie będę już przeciągać, ale Genek też nie żyje. Okazało się, że Józek (ten którego zajebałem) miał kwity na ziemie. Sprzedał ją za kilka kafli i dwie skrzynki wina. Nowy właściciel wyjebał Genka do baraku socjalnego i odpadł na gruźlicę. W sumię myślałem, że taka inba to tylko u Prusa w książkach, ale mniejsza z tym.
Aktualnie mieszka tam nowy pan właściciel, nie znam go. Sprzedał kawałek działki tuż przed moim domem pod plac do nauki jazdy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz