Nasze gimnazjum należało do tych, które w każdy możliwy sposób żerowało na uczniach.
Składki rodzicielskie były "obowiązkowe", poważniejsze przewinienia karane były jeszcze poważniejszymi opłatami (zniszczenia czterdziestoletniego mienia, które samo sypało się przy zwykłym dotyku…), a jeśli szkole brakowało papieru, foliowych koszulek, segregatorów i innych produktów biurowych - cóż, wtedy szukała pomocy u uczniów.
Przodowały wszelakie projekty, pozwalające uzyskać dobre oceny, a dzięki którym można było wybronić się z zagrożenia na koniec semestru. Znane zagranie.
Naszą nauczycielką od biologii była niejaka Zapałka. Przezwisko wzięło się od jej fryzury - rudych, krótko obciętych loczków natapirowanych do granic możliwości i postawionych do góry, z płaskim czubkiem.
Prawie jak u żony Frankensteina, tylko bez siwych pasków po bokach.
Jakoś pod koniec pierwszej klasy, Zapałka obwieściła nam, że jesienią, w następnej klasie, będziemy robić zielniki i żebyśmy pozbierali w wakacje trochę liści - bo mogą się przydać.
Siedzieliśmy w ostatniej ławie - czyli połączonych ze sobą trzech normalnych ławkach. Kamil dyskutował z Patrykiem, podając sobie z rąk do rąk wyświechtaną karteczkę, Sperma praktycznie usypiał, Młody wypatrywał czegoś niewidzącymi oczyma przez okno, a ja rysowałem coś na ostatniej stronie zeszytu.
I o ile większość słów po prostu nas omijała, tak "wakacje" i "praca" od razu postawiły nas do pionu.
- Ale prze pani, wakacje! - Krzyknął Sperma, w nagłym zrywie.
Zapałka skierowała ku niemu wzrok i oparła dłonie na biodrach. Całkiem zgrabnych zresztą - ale bez przesady.
- Patryku, na pewno zbieranie materiałów nie wpłynie na wasze wakacje…
- Ale ja jadę na biegun północny - tam nie ma liści!
- Dosyć. Jeśli nie chcesz pracować w wakacje, to zbierz liście przed nimi. Ja nie rozumiem… Jak możecie być tak nieodpowiedzialni? Stoicie przed dorosłym życiem! Moja córka robi wszystko bez protestów – a jest młodsza od was!
- Lody też? – Zażartował cicho Kamil. Zaśmialiśmy się.
Sperma zrezygnował. W międzyczasie, Młody uśmiechnął się pod nosem, ale zdecydowanie nie przez dowcip Kamila - tylko ja to zauważyłem.
Jeszcze tego samego dnia, po lekcjach, Młody zdradził nam swój misterny plan.
- Słuchajcie, kurwa. W klasie od biologii są te jebitne szafki z tyłu, nie?
- No, te kredensy kurwa z kamieniami. – Odpowiedział Sperma.
- To minerały są. – Rzucił ktoś.
- Jeden chuj, kamienie-minerały. Kiedyś z nudów zajrzałem do tych szafek na dole i było tam chyba ze sto tych zielników, z poprzednich lat.
- Chcesz je zjumać? – Zapytał Patryk.
- Żebyś wiedział. A co, mam biegać z koszyczkiem jak ten jebany pedał? – Młody wskazał palcem Michałka, który zrywał liście z drzewa po drugiej stronie drogi, na skraju parku.
- Tutaj masz punkt. – Powiedziałem.
Tydzień później, na biologii, przeprowadziliśmy misję. Ja i Młody dobraliśmy się do szafki i zaczęliśmy wykradać zielniki (najlepsze zostawiliśmy dla siebie, oczywiście). Łącznie wyciągnęliśmy ich osiem. Pięć dla paczki, trzy na sprzedaż (dycha za sztukę – uczciwy układ).
I tak, podczas gdy większość klasy ganiała za liśćmi w wakacje, my słodko leniuchowaliśmy przez całe dwa miesiące.
Zapałka nigdy nie połapała się, że ukradliśmy zielniki z sali. Wpisała nam dobre oceny (w większości piątki, ale czwórki też się trafiały – i co ciekawe, nie wszystko pokrywało się z pierwotnymi ocenami prac).
Jakiś tydzień później, ukradliśmy zielniki ponownie i dzięki kontaktom Emila, sprzedaliśmy je ponownie. Czysty interes.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz