niedziela, 10 listopada 2013

Skazani-23

Swit i zmierzch bogów


Zadzwonił budzik. Piata rano. Rambo powoli przeczołgał sie do łazienki i wsadził
głowe pod kran. Kiedy otrzezwiał w wystarczajacym stopniu, poszedł obudzic
Ciasteczko przy pomocy klasycznego juz triku z miednica i zimna woda. Trik
zadziałał zaskakujaco dobrze. Kwadrans pózniej wszyscy siedzieli juz w kregu,
smarujac sobie twarze czarna mazia. Kilku anonom przemkneło przez głowe pytanie:
co to tak własciwie jest? Nikt go jednak nie zadał. Moze i dobrze. Osiem
czarnych postaci i jedna wizazanka w kolorowym ubraniu rozbiegli sie do odpowiednich
włazów. Klint lekko postukał kobiete w ramie rura.
– Przed ostatnim zakretem tniemy ci wiezy i idziesz pare metrów przed nami.
Masz sie, kurwo, słaniac i... zreszta chuj, z tym nie bedzie problemu, chyba jestes
wystarczajaco zuzyta. Zaliczasz glebe tuz za pułapka i jeczysz, płaczesz, chuj
mnie obchodzi co robisz, bylebys ja tam sciagneła. A reszta zajmujemy sie my.

***

– Ania! Ania, prosze, pomóz! — zaszlochała Ciasteczko powoli, chwiejnym
krokiem idac w kierunku wyłomu w murze.
– Kasia? Boze, co oni ci zrobili? -– przyneta najwidoczniej została połknieta.
Strazniczka ruszyła biegiem w kierunku lezacej współwizazanki. Rozgladała sie
przy tym, ale kamuflaz działał równie dobrze.
– Złapali mnie i... i... – dalsza czesc wypowiedzi przerwał głosny płacz. Udawała?
Ciezko powiedziec. Zreszta nie było to specjalnie istotne, bo ułamek sekundy
pózniej nachylajaca sie kobieta upadła na ziemie, trafiona kawałkiem cegły. Była
piata czterdziesci i piecdziesiat trzy sekundy. Rambo i Klint przebiegli szybko
koło lezacych kobiet, przeskakujac nad sznurkiem rozciagnietym w poprzek kanału.
Zatrzymali sie na chwile.
– Myslisz, ze bedzie wielki ból dupy, jak pare osób nie dostanie obiecanej ciasteczkowej
godziny?
Sceptyczne spojrzenie wystarczyło za odpowiedz.
– Zdradzic TZ-a, zdradzic przyjaciółki... Zwierze bez honoru.
Błysnał nóz, z rozpłatanego gardła popłyneła fontanna krwi.
– Daje jej pare minut. Chyba mozemy miec wyjebane.
Pobiegli dalej.
Punktualnie o godzinie piatej czterdziesci jeden osiem meskich postaci wpadło
miedzy spiace kobiety, rozdajac ogłuszajace ciosy, powalajac te próbujace
wstac i przyduszajac pozostałe. Zapanował chaos, a cisza miejskich wodociagów
przegrała w starciu z łomotem i krzykami. Czesc atakujacych zabrała sie juz za
krepowanie zdobyczy. Nie było zadnych problemów -– wizaz nie spodziewał sie
ataku.
– Jak na raidach za starych dobrych czasów! – ryknał rozesmiany Rambo, nokautujac
czarnowłosa pieknosc i rozszarpujac na niej ubranie. — Moja!
Pozostali zawtórowali mu. Ciezko nie miec dobrego humoru w takiej sytuacji.
Klint rozejrzał sie, po czym stanał jak wryty. Postac skulona w ciemnym kacie
najwyrazniej unikneła schwytania. Przypominała mu kogos. Podszedł do niej,
uwazajac zeby nikt go nie zaczepił. W szalenstwie, jakie zapanowało, nie było to
trudne. Popatrzył jej w oczy. Tak jest, to ona. Niesamowite. „Za duzo farta jak na
kilka dni-- pomyslał anon. Cóz... szczesciu trzeba dopomóc. Szybko skrepował ja
prowizorycznie i zakneblował, po czym przykrył swoja czarna bluza. Teraz była
jeszcze bardziej niewidoczna.
– Nie ruszaj sie, wróce -– szepnał. — Kiedys mi za to podziekujesz.
Powiedziawszy to, odwrócił sie, rozejrzał, zgarnał lezaca nieopodal ruda wizazanke
i jej blond przyjaciółke, po czym dołaczył do radosnego pochodu na powierzchnie.
Tego dnia w opuszczonym bloku mieszkalnym trwała impreza. Kazdy z anonów
znalazł sobie mieszkanie, w którym oporzadził swoje ofiary, po czym wszyscy
zebrali sie u organizatorów wypic za pomyslne zycie z nowymi zabawkami. Panowała
atmosfera ogólnej inby i samozadowolenia. Alkohol lał sie strumieniami
— na szczescie całkiem sporo osób zapomniało zabrac go ze soba opuszczajac
miasto. Ktos znalazł rozstrojona gitare akustyczna i akompaniujac niezdarnie,
spiewał wszystkie cenzopiosenki jakie pamietał. W połowie „Molte Volte” nagle
przestał i zmarszczył brwi.
– Ej, miałem jeszcze zaklepana godzine u Ciasteczka...
– Właz pod blokiem, prosto, w prawo i w lewo, ale tylko jesli jestes niewybredny.
– Co to kurwa znaczy... niewybredny?
– Zapytam tak: czy zeby loszka była dla ciebie ruchable musi miec puls?
Wszyscy rozesmiali sie chóralnie. Anon gitarzysta westchnał i zaintonował hymn
Karachana autorstwa wielkiego artysty wojennego Janusza Radeona. Zachodziło
powoli słonce. Wszyscy byli zmeczeni emocjami dnia i wczesna pobudka, totez
szybko zaczeli zasypiac. Wkrótce przytomny był juz tylko Klint. Nadszedł czas.
Wział swój plecak, spakował go i przytroczył do niego rure. Rozejrzał sie w poszukiwaniu
jakiejs kartki i czegos do pisania. Na szafce nocnej lezały zeszyt i
długopis. Cudownie. Wydarł stronice i w pospiechu nakreslił kilka słów, po czym
złozył ja i delikatnie wsunał do kieszeni Rambo. Omiótł spiacych spojrzeniem, na
jego twarzy bładził ciepły usmiech. A potem odwrócił sie i wyszedł z mieszkania.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz