wtorek, 15 października 2013

Przegryw

Rodzice nie pozwalali robić mi byle gówna, poddawali wszystko w wątpliwość i powodowali, żebym się wstydził za byle co.
Teraz wstydzę się wszystkiego. Na siłę ciągnę się ku przeciętności, nie mam żadnych ambicji, satysfakcjonuje mnie byle co. Najbardziej wstydzę się samego siebie, wstydzę się swoich pasji, swoich marzeń, swoich poglądów, swoich planów. Jestem dorosłym człowiekiem, niedługo skończę studia, nie wiem co ze sobą robić. Studia oczywiście przeciętne, bo wstyd mi było opowiadać wszystkim że idę na coś lepszego, a potem się nie dostać, więc nawet nie uczyłem się do matury żeby zdać na cokolwiek wybitnego. Przeciętnie się ubieram, zachowując wygodny kompromis między /fa/ pedalstwem a ubieraniem się jak gówno. W kontaktach z ludźmi jestem przeciętny, nie narzucam się nikomu niczym, zawsze jestem pomocny, dobroduszny i szczery, czym odrażam ludzi, bo jestem ekstremalnym nudziarzem. Jestem wykorzystywany przez ludzi, poniżany i wyśmiewany, bo wstydzę się im cokolwiek odpowiedzieć, albo postawić na swoim. Jestem mięciusieńki jak gąbka.

Łapię się na tym, że jak marzę o tym żeby gdzieś pojechać - choćby do Czech albo Niemiec na 3 dni żeby coś fajnego zobaczyć, łapię się na tym, że to głupie, odczuwam poczucie winy i wyobrażam sobie, że nade mną stoi własna matka, która robi mi wyrzuty że piniondze wydaję na głupstwo, że gdzie ja mógłbym gdziekolwiek pojechać, pewnie bym się zgubił albo by mnie zabili, przestań sobie wyobrażać, chyba upadłeś na głowę, siedź na dupie i inne catchphrase'y którymi karmiono mnie za dzieciaka do tego stopnia, że czasami boję się wyjść w domu. Matki oczywiście nie ma w pobliżu i nikt mi nie broni, ale muchomor jest trwale popsuty.

Nie wiem czy kiedykolwiek osiągnę jakiś sukces zawodowy, prędzej stawiałbym na to że przez 20 lat będę parzył komuś kawę i zaklejał koperty, bo nie będę miał odwagi powalczyć o lepsze zatrudnienie gdzie indziej albo o awans. Nie mam szans u żadnej kobiety, bo jestem totalnym zaprzeczeniem męskiego, spontanicznego, ambitnego i odważnego partnera, których mają dookoła siebie na pęczki. Nie mogę wygrywać we własnym zakresie, żyjąc dla siebie, bo przyjemność odbierają mi paranoje i kompleksy, które rozbijają w drobny mak każdą moją interakcję z ludźmi na jakiejkolwiek płaszczyźnie. Czuję się jak aktor w chujowym filmie, jestem tak sztuczny że ludzie czasami muszą myśleć, że jestem upośledzony.

Nie muszę chyba wspominać, że moje dotychczasowe życie przypominało oczekiwanie emeryta na zgon, herbatki, krzyżówki, bujane fotele. Prześlizgnąłem się przez tą słynną młodość i nie mam absolutnie żadnego kapitału, a najfajniejsze wspomnienia mam sprzed komputera.

Żyję tylko ze względu na dziadka, który pomaga mi finansowo ze studiami i jest ze mnie bardzo dumny. Zresztą, skrzętnie ukrywam przed nim swoje spierdolenie. Serce by mu pękło, gdybym ośmielił się bohatyrnąć zanim, odpukać, on odejdzie do krainy wiecznych łowów.

Nie ma co się oszukiwać, że takie życie to jak lizanie ciastka przez szybkę. Nie znalazłem lepszego określenia na tę wegetację, jest tak bardzo prawdziwe.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz