poniedziałek, 21 października 2013

Skazani-9

Srogie grzyby

W tym samym momencie, kiedy na zewnatrz miała miejsce zawierucha rewolucji,
w piwnicy jednej z aptek nieznany z imienia /thc/-anon przewracał sie własnie
na drugi bok; twarz miał cała czerwona, a oczy niemalze wyskakiwały z orbit.
Obrazu dopełniała zasliniona broda i spazmatyczne ruchy dolnej czesci jego ciała.
– Witaj, kim jestes? – zapytał anona głos dobiegajacy jakby z samego jadra
Ziemi.
– Je... je... jestem ano...nonem.
– Tak? A co to znaczy?
– Ze... ze jestem spierdolony.
– A czemu jestes spierdolony, anonie? – Tym razem głos zdawał sie byc piskliwszy
i dochodził jak gdyby od strony sufitu.
– Jestem spierdolony, bo... bo lurkuje i cpie.
– A czemu lurkujesz i cpiesz, anonie?
– Zeby zapomniec.
– O czym zapomniec?
– O tym – odparł anon – ze jestem spierdolony.
Nagle zajasniało mu przed oczami, nastepnie wszystko ogarneła ciemnosc.
W kacie obok jakas postac wyrzygała sie na podłoge.
– Srogie grzyby, kurwo, srogie grzyby.
Owa postacia okazała sie byc jedna sposród wizazystek, której miłosc do
brudnych strzykawek przewyzszała nienawisc do rasy anonów na tyle, ze zdecydowała
sie brac czynny udział we wszystkich precedensach majacych miejsce w
aptecznej piwnicy przy ulicy Hoffmana. Nastepnego dnia, obudziwszy sie i tym
samym odkrywszy istnienie wielce niepozadanego tworu zwanego swiadomoscia
własnej porazki (czyli, mówiac prosciej, swiadomoscia w ogóle), poczeła goraczkowo
grzebac po kieszeniach, szukajac jednej z torebek wypełnionych białym
proszkiem. Ku swemu zaskoczeniu i zdenerwowaniu, okazało sie, ze kieszenie sa
puste.
– Te, anon, wstawaj, daj mi jakies białe proszki – powiedziała, szturchajac
noga swojego kompana. Kompan nie odpowiedział. Nie majac pewnosci, czy jest
to oznaka smierci, czy tez jeszcze-nie-smierci, wizazystka przeszukała potencjalnego
denata, nie znajdujac jednak niczego, co dałoby sie wstrzyknac lub wciagnac
nosem. Zrezygnowana podeszła do okna i wyjrzała na zewnatrz. Widac grzyby
musiały wciaz działac, poniewaz wizazystka wszedzie dookoła widziała zwłoki
półnagich zakrwawionych kobiet. Anon obudził sie, zakaszlał, wydusił z siebie
ochrypnietym głosem: – A maryja zawsze kurwa. – I z pewnoscia poszedłby spac
dalej, gdyby nie to, ze ktos zaczał dosc mocno dobijac sie do drzwi.
Dwójka cpunów natychmiast poderwała sie na bacznosc, zupełnie jakby ktos
pokazał im samarke pełna amfetaminy. Anon wyjrzał przez wizjer i zobaczył kilku
kuców trzymajacych łancuchy i kije bejsbolowe. Przetarł zacpane oczy i spojrzał
jeszcze raz. Tym razem za drzwiami, poza kucami, widac było cos, co wygladało
jak krzyzówka czternastolatka ze słoniem morskim.
– Nie, kurwa, to nie moze byc prawda – wyszeptał i po chwili uderzył sie
reka w czoło. – Zapomniałem. Przeciez rzeczywistosc nie istnieje.
I otworzył drzwi.
– Shkamy ziwazsytek. Wmiey ez ejnda rukywasz – odezwał sie znajomym głosem
Przadło.
Anon spojrzał w dół, uswiadomił sobie, ze była tu jeszcze jedna persona,
tyle ze na wózku inwalidzkim. Nie mógł zobaczyc Rolewskiego przez wizjer. Kuce
groznie posuneły sie do przodu prezentujac miesnie, a raczej to, co mogłoby nimi
byc, gdyby wszyscy oni choc raz posłuchali madrych rad i wyszli do ludzi.
– Jestesmy przedstawicielami Wielkiej Rewolucji Stulejarskiej i zadamy wydania
kazdej kobiety na rzecz wspólnej orgii dla kazdego anona. Rozpoczeła sie
era stulejarzy! – wykrzyczeli jednym chórem wszyscy zgromadzeni, a Rolewski z
entuzjazmem pomachał wasem.
– Nie ma tu zadnej wizazystki, zdaje wam sie.
– NIE ZDAJE NAM SIE, PRZECIEZ WIDZIMY JA ZA TOBA.
– Wcale jej nie widzicie, to tylko złudzenie.
– Jak to kurwa złudzenie, dawaj ja, bo zgwałcimy i ciebie jebany cpunie!
– Nie ma tu zadnej wizazystki. Biorac pod uwage to, ze wedle praw mechaniki
kwantowej kazde mozliwe zdarzenie moze w tym samym momencie wystepowac i
nie wystepowac w dowolnym miejscu kazdego uniwersum, nic nie stoi na przeszkodzie,
zeby uznac, ze tak naprawde rzeczywistosc nie istnieje, albo istnieje jedynie
dla wybranych superpozycji molekularnych. Z cała pewnoscia mozna wiec stwierdzic,
ze zadnej wizazystki tu nie ma, jest natomiast jeszcze troche kaszlodynu –
powiedział i wyciagnał dwa blistry z kieszeni. – Wezcie sobie i zróbcie z tego jakis
uzytek.
Odwrócił sie i zamknał drzwi przed twarza zaszokowanego Macieja Przadły.
– No, moja droga. Wyglada na to, ze za chwile bedziesz miała naprawde kocio w
bani.
I zaczał rozpinac spodnie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz