wtorek, 22 października 2013

Skazani-12

Guwniak, który musiał
umrzec

Łeb napierdalał mnie niemiłosiernie, byłem głody i zły na siebie, ze chany zmarnuja
mi wiecej lat zycia, niz kiedykolwiek przypuszczałem. Zawsze zle zasypiałem
w obcych miejscach, a strach potegował bezsennosc. Mineło dwadziescia minut,
zanim doprowadziłem sie do stanu uzywalnosci. Moim nowym lokum było zakurzone,
rasowo polackie mieszkanko dwupokojowe w bloku z lat szescdziesiatych.
Kryształy i kieliszki lsniły w porannym słoncu, równo rzedami ustawione na meblosciance
typu Tadeusz. Najblizej okna stał zabytkowy telewizor Rubin, a po
przeciwległej stronie stała wersalka, na której próbowałem zasnac ostatniej nocy.
W całym mieszkaniu jebało cebula, ziołami i innym syfem charakterystycznym
dla starych ludzi.
W koncu udało mi sie zebrac w sobie i podejsc do okna. W przestrzeni
miedzy blokami stał rozbity volkswagen golf mkIII, a na jego masce zakochana
para odgrywała scenke rodzajowa brutalnego gwałtu analnego. Łatwo mozna
było przewidziec, ze ludzie zamknieci na małej przestrzeni pozbawionej nadzoru
i prawa szybko zaczna sie gwałcic, mordowac i okradac. Tutaj nie było nawet
normalnych ludzi, tylko anonimowe „jak ja bym chciał zombie apokalipse” spier63
dolinki, paru psychopatów i stado tepych plaz marzacych o ksieciu z bajki i
czarnej knadze. Przez własna głupote stałem sie jednym z wielu trybików tego
dziwnego socjotechnicznego eksperymentu. To nie było najwiekszym zmartwieniem.
Miałem jeden fundamentalny problem: co sie stanie, gdy ktos odkryje moja
tozsamosc. Tam, na dole, miedzy blokami i kamienicami było co najmniej kilka
osób znajacych moje prawdziwe nazwisko, projekty jakie realizowałem przez te
wszystkie lata oraz grzechy wobec chanów. Musiałem działac. W tym chaosie wystarczyło
upozorowac swoja smierc, ukrasc czyjas tozsamosc i czekac, az sytuacja
sie ustabilizuje. Ludzie, którzy mi tu zagrazaja do tego czasu albo zgina od nadmiaru
narkotyków, ołowiu i HIV-a, albo znajde ich i własnorecznie wypatrosze.
Obadałem dokładnie swoje lokum. Nie było wody, pradu ani gazu. Mieszkania
wygladały na dopiero co opuszczone. Własciciele pakowali sie w pospiechu, w
paru miejscach nie było jednak sladów ucieczki, zupełnie jakby mieszkancy wyszli
na chwile wyrzucic smieci. W całym pionie przeszukałem wszystkie dwanascie
mieszkan. Znalazłem troche leków, narzedzia, butelke spirytusu, trzy kolory
farby w sprayu i troche mniejszych drobiazgów. Zadnej sensownej broni, najwyzej
improwizowana dzida z karnisza albo kij baseballowy, za krótki o jakies osiem
centymetrów wzgledem oryginału. Zebrałem to, co znalazłem, w plecak ze swoimi
gratami spoza Zony i poszedłem przed siebie. Gdy juz byłem na klatce schodowej,
przypomniałem sobie o jednym uciazliwym dowodzie rzeczowym. Wróciłem do
mieszkania i wepchnałem go w ciemny kat mebloscianki, za stos firanek made in
DDR. Nikt nie powinien tego znalezc, a kiedys mi sie przyda. Mimo wszystko nie
zamierzałem trwale porzucic swojej tozsamosci.
Osiedle było na granicy miasta, blisko Muru. Z jednej strony bezpiecznie, bo
ustronnie, z drugiej wszedzie daleko i nic tu nie ma. Przespacerowałem sie po parkingu,
wybrałem pierwsze lepsze auto z brzegu i z głosnym hukiem wybiłem szybe
od strony kierowcy. Taaak, daewoo lanos, to autko przywołuje wspomnienia. Tak
bardzo lubie dzwiek tłuczonego szkła, ze dla zabawy wybiłem takze wszystkie
pozostałe. Odpalenie na kablu chwile mi zajeło, dawno tego nie robiłem, ale po
kilku bluzgach i skopaniu drzwi ze złosci w koncu sie udało. Wytoczyłem swój
wisniowy krazownik z parkingu i na pełnym gazie pomknałem przed siebie. Czego
szukac najpierw? Apteka? Okradziona przez cpunów. Muzeum? Do tej broni nie
bedzie amunicji. Strzelnica? Zwykle sa za miastem, wiec mała szansa, ze jakas sie
załapała w granice Muru. Zostały dwie opcje: sklep z bronia i posterunek policji.
Pozary, gwałty i ogólna anarchia. Z jednej strony napawało mnie to wstretem,
z drugiej strony, gdybym tylko miał jakas sensowna bron pod reka i mógł
byc soba, czułbym sie jak w niebie. W koncu dotarłem na miejsce, które mnie
interesowało. Duzy gmach okazał sie byc dawna siedziba komendy powiatowej
policji. Wywalone okna i drzwi swiadczyły o tym, ze anony juz tu zagladały
od wczoraj wielokrotnie. Zaparkowałem przepisowo swojego lanosa na miejscu
dla pracowników i uzbrojony tylko w miniaturowy bejsbol pomaszerowałem do
srodka. Amatorszczyzna moich poprzedników ucieszyła mnie, jak kremówka małe
dziecko. Rozbite biura i recepcja, wybite szyby, ale kraty do piwnic i magazynów
nie ruszone. Widocznie nie mogli znalezc kluczy, wiec zdewastowali w złosci co
sie dało i poszli sobie. Przyszła pora załatwic pierwsza, najwazniejsza potrzebe
— potrzebe posiadania.
Podreczny magazyn był blisko, na parterze. Nie był to magazyn ze sprzetem
policji, tylko składzik dowodów zabranych zatrzymanym, cos w rodzaju poczekalni
dla nielegalnego towaru. Okratowany poteznymi drutami, poskapił mi
swych tajemnic. Nie oznaczało to, ze poddam sie i zostawie te wszystkie zabawki
na pastwe losu. Zaczałem weszyc przed budynkiem. Nie widziałem nic co by mi
pomogło, dlatego narazajac sie, w swietle dnia, wszedłem na pobliskie osiedle
domków jednorodzinnych szukac odpowiedniego narzedzia. W koncu znalazłem
cos idealnego — 4,5-tonowa wywrotke Star 66 zaparkowana na prywatnej po65
sesji. Cudowna maszyna była pomalowana na zółto i oszpecona duza nalepka
„Stach&Kowalski usługi budowlane”. Z drzeniem rak wsiadłem do otwartej kabiny.
Gdy zobaczyłem, ze kluczyki sa na miejscu, cichutko smiechłem z podniecenia,
jednoczesnie modlac sie, by odpalił. Zelazne bydle obudziło sie za drugim
podejsciem, ryczac niemiłosiernie. To jest to. Kilka minut pózniej stałem z
moim nowym przyjacielem Starem pod budynkiem policji. Robiło sie juz ciemno,
wiec czas naglił. Dalej nie dostałem sie do srodka, nie mam pewnosci, czy jest
tam cos co mi sie przyda, oraz nie miałem schronienia. Niektóre anony, podobnie
jak ja, moga juz nie gwałcic, tylko wedrowac nocami w poszukiwaniu łatwej
zdobyczy. Musiałem działac szybko. Wbic sie przodem? Nie, uszkodze moja bezcenna
zabawke. Wyciagarka? Nie uszarpie tych krat. W koncu wykombinowałem.
Na parkingu policyjnym stał samochód terenowy przystosowany do rajdów offroadowych.
Z nutka smutku w sercu wybiłem tylna szybe i wyjałem z bagaznika
to, czego własnie potrzebowałem -– potezna line „kinetyka”. Piec minut pózniej
Star stał oparty o rozjebane samochody po drugiej stronie parkingu (nie wziałem
poprawki na rozped) a krata lezała na chodniku. Teraz, gdy narobiłem tyle
huku, na pewno ktos tu przylezie. Miałem maksymalnie kilka minut. Va banque,
wszystko albo nic. Podstawiłem Stara tyłem do wyrwy i nie gaszac silnika, wpadłem
do srodka magazynu dowodowego.
„I ty jestes Bogiem, tylko uswiadom to sobie, sobie” -– spiewałem, gdy tylko
zobaczyłem bogactwo, jakie zdobyłem. To było dokładnie to, czego oczekiwałem,
a nawet wiecej. Nie patrzac na fanty, zaczałem od razu przepakowywac wszystko
na wywrotke, razem z regałami. Narkotyki, bron, amunicja, elektronika, bizuteria
i kasa. Wszystko to, co policja przez ostatnie kilka miesiecy zarekwirowała lokalnym
cebulakom. Na jednym z regałów lezały rzeczy do odpisu. Wsród nich walała
sie kamizelka przeciwuderzeniowa, nakolanniki, hełm, tarcza i mniejsze drobiazgi
do ochrony ciała. Wszystko wrzucałem na pake tak jak leci. Ostatnia rzecza,
która wrzuciłem, zanim zobaczyłem zblizajacych sie ludzi, była torba sportowa
wypełniona maczetami.
Słonce zaszło, a w strone wywrotki zblizał sie mały tłumek z prymitywnymi
pochodniami i improwizowana bronia. Nie miałem juz czasu, a po mojej wizycie
na pewno reszta stulejarzy dokładniej przeczesze posterunek. Gdy siedziałem w
kabinie i wrzucałem jedynke, przypomniałem sobie, ze nie odpiałem tej pierdolonej
kraty od liny. Nie było juz czasu na bawienie sie z tym. Wdepnałem gaz do
dechy i rozpedziłem sie w strone motłochu. Wiedziałem ze wiekszosc odskoczy,
widzac auto. Zapomniałem o tym, ze moga nie zauwazyc jadacej za mna masywnej
kraty. Gdy brałem zakret za parkingiem, krata pojechała prosto i wpadła w
ludzi, co poznałem po zwierzecym wrecz krzyku ofiar. Nie za dobry koniec dnia.
Wracałem na opuszczone osiedle na granicy wykletego miasta. Gdy ujechałem
kilkaset metrów pod posterunku, zatrzymałem wóz i odpiałem kinetyka
razem z zelastwem. Robiła jasne wyrwy w czarnym asfalcie, co mogło doprowadzic
do mojego tymczasowego lokum tych, którzy przezyli kontakt z krata. Cała
była upierdolona krwia i kawałkami miesa. Nie wiem, ilu zmiazdzyło rozpedzone
kracisko, ale na pewno nie przydało mi to popularnosci w Zonie.
Auto zostawiłem koło bloku, zaraz obok rozbitego golfa, na mase którego
rano jakis kuc gwałcił wizazystke. Podjechałem tyłem do mieszkania na parterze,
przy okazji rozbijajac doszczetnie zelazna burta cały balkon i okno. Rozpoczałem
wypakowywanie. Juz nie byłem bezbronny, ale sam i tak długo nie pociagne.
Towarki, jakie zgarnałem, dawały mi szanse na dogadanie sie z współwiezniami z
Zony. Najwiecej było narkotyków wszelkiej masci. Od wielkich zbiorczych worów
marihuany, torebeczek z białym proszkiem, pudeł z kolorowymi tabletkami, na
płynach w słoikach po ogórkach konczac. Nie znałem sie na tym, bo i nie musiałem.
Zdemoralizowani ludzie beda cpac wszystko, co sie im sprzeda. Nastepna
była bron. Szału nie robiła. Do uzytku nadawał sie tylko sztucer mysliwski prze67
robiony z Mosina i dwururka na naboje 12gg. Do tego osiem sztuk rewolwerów
i pistoletów – same zabytki z drugiej wojny swiatowej, do których było po kilka
naboi na sztuke. Elektronike zaniosłem do innego mieszkania, nie wiedziałem, po
co ona w miescie, gdzie nie ma pradu, ale wszystko ma swoja wartosc. Trzeba
tylko umiec to sprzedac. Moze z pomoca innych anonów wykucujemy agregat i
cos z tego bedzie. Kosztownosci tez było sporo. Pieniedzmi wypchałem kieszenie,
zawsze chciałem zrobic skreta z dwustuzłotówki. Bizuteria, złoto i inny drogi
szajs spakowałem w woreczek i upchnałem do plecaka. Reszte gratów rozrzuciłem
po mieszkaniach na parterze.
Nie byłem w stanie wszystkiego schowac, a nie chciałem z niczego rezygnowac.
Wewnetrzna zachłannosc podsuneła mi do głowy pewien plan. Drzwi do
klatki schodowej, z drugiej strony bloku, zablokowałem, rozbijajac o nie forda
transita z pobliskiego parkingu. Drzwi do mieszkan pozamykałem i zabiłem dechami
znalezionymi w piwnicach. Stara przepakowałem pod drugi blok, tak by
dostep do dziury był niczym nieskrepowany. Przed blokiem były małe, nielegalne
ogródki mieszkanców z parteru. W rozjechanej rabacie cebulowej przed rozbitym
balkonem postawiłem wnyki z zyłki wedkarskiej i puszek po piwie. W bocznych
ogródkach porozrzucałem kryształy z mebloscianek, tak by robiły za głosno tłukace
sie potykacze. Zabrałem ze soba sztucer i jeden pistolet, poszedłem do bloku
obok i wymosciłem sobie gniazdko na najwyzszym pietrze, dokładnie na wprost
mego skarbca. Gdyby ktos próbował tam wlezc, dostałby bolesna nauczke. Z karabinem
na stanowisku, czuwałem do nastepnego poranka. Noc mineła spokojnie,
bez zywej duszy w zasiegu wzroku. Tylko raz na jakis czas powietrze przeszywał
krzyk gwałconej gdzies daleko plazy.Wtej iluzji spokoju, zasnałem snem sprawiedliwego.
Nastepnego dnia, razem z pierwszymi promieniami słonca, wyruszyłem
w miasto. Solidnie uzbrojony, z mała powitalna paczka accodinu i marihuany
ruszałem ku jadru ciemnosci, by znalezc ludzi którzy mi pomoga przezyc.
Przeniosłem sie blizej centrum. W waskich uliczkach starego miasta łatwiej
było sie ukryc noca, a kanały umozliwiały skryta ucieczke w razie zagrozenia.
Podsłuchałem rozmowe anonów o „/mil/-anonie”. Czyzby legionista tez tu był?
No tak, przeciez lurkował, to oczywiste ze tu jest i tak łatwo nie zdechnie. A jesli
to nie on? Jeszcze dwie osoby pasuja do opisu, wiec nie miałem sie czego obawiac.
Przeszukiwałem spokojnie stare miasto, robiac rózne małe składziki z przydatnymi
rzeczami. Dzieki temu, nawet jesli jedna kryjówka wpadła, zawsze miałem
kilka zapasowych. Gdzies po tygodniu trafiłem na strych kamienicy, która była
opuszczona na długo zanim postawiono Mur. Obstukujac deski na strychu, znalazłem
tekturowe pudełka wypełnione amunicja 7,62x25mm. Te zabytkowe pestki
w duzych ilosciach były dla mnie istnym zbawieniem. Miałem juz sprawna bron,
ale szczerze mówiac, cywilne zabawki mało mi odpowiadały. Majac tyle pestek w
garsci, udałem sie na spacer do miejskiego muzeum. Tak jak myslałem, budynek
był dokładnie spladrowany i uszkodzony. Anony najpierw rozkradły ekspozycje,
a potem wyrzucały do niczego nie przydatne karabiny. Zignorowałem wystawe
na pietrze i od razu dałem nura do piwnicy. Po kilku minutach i dwóch przestrzelonych
kłódkach znalazłem sie w zapasowym magazynie z tymi rzeczami,
których muzeum nie eksponuje. W wilgotnej piwnicy, pod ceglanym kleinowskim
sklepieniem spedziłem ponad godzine, prujac drewniane skrzynie. W koncu znalazłem
to, czego szukałem. Dwie sztuki pozadanej przeze mnie broni spakowałem
do plecaka i ruszyłem na górne pietra, dobrac cos dla „image’u”. Z rozbitej gabloty
wyjałem troche szczerbata carska szaszke. W sali obok urwałem pasek od
raportówki na ekspozycji z wojakami z ostatniej wojny swiatowej i zrobiłem koalicyjke
do mojego pieknego ostrza. Niestety, nie mogłem znalezc zadnego bebuta
ani kamy, prawdopodobnie jako bron krótka i poreczna zostały zapierdolone w
pierwszej kolejnosci. Na najwyzszym pietrze, gdzie znajdowała sie ekspozycja z
meblami i strojami mieszczanskimi, znalazłem piekny czarny zupan z czerwonymi
wyłogami, akurat na mój rozmiar. Moze i to nie to samo co czerkieska, ale chuj
z tym, do mojego celu nada sie idealnie. Teraz wystarczyło tylko zabic jakiegos
suchoklatesa, ubrac w te łachy, powiedziec ze to ja, zabic tych, którzy znaja
moja prawdziwa twarz i zyc bezpiecznie w samym sercu tego burdelu, najlepiej
w starym gmachu muzeum.
Plan jest prosty.
Kolejne dni upłyneły mi na obserwowaniu otoczenia. Sytuacja jak na złosc
nie chciała przybrac zadnych znanych mi kształtów. Festiwal przemocy seksualnofekalnej
nie osłabł nawet troche. Kolejne godziny leniwie upływały mi na siedzeniu
na dachu jednego z wyzszych budynków w centrum i obserwowaniu tego pierdolnika.
Na poczatku to było bardzo zabawne, ale po tylu dniach mocno osłuchałem
sie z wyciem gwałconych szmat. Zapasy i kryjówki miałem przygotowane, ale na
polowanie nie wychodziłem. Chec ruchania mogła mnie szybko zaprowadzic na
druga strone teczy. Teraz czekałem tylko na dobra okazje, by zrobic, co swoje, a
potem stad spierdalac. W całej tej kuriozalnej miescinie nic mnie nie rozbawiło
do łez, z jednym małym wyjatkiem. W oknie centrum handlowego, na najwyzszym
pietrze, siedział jakis koles i zawziecie walił kapucyna, patrzac na gwałty
rozgrywajace sie na ulicy. Zastanawiałem sie, kto moze byc tak spierdolony, by
zamiast isc na miasto i zgwałcic jakas tepa plaze, wali konia w ukryciu. Przyłozyłem
lunete do oka i wpatrywałem sie w ta wstretna kreature, strugajaca zawziecie
swoje małe przadło. Gdy ujrzałem jego twarz, nie było mi juz do smiechu. Wiec
to tu trzymaja Boro Casso. Idealna okazja, by załatwic dwie pieczenie na jednym
ogniu.
Skryte dostanie sie na najwyzsze pietro było proste niczym spacerek. Dwóch
fanów Manowara zamiast pilnowaniem wieznia było zajetych onanizmem i coraz
to nowymi, wymyslnymi gwałtami na uwiazanej do kaloryfera, jak dla mnie zbyt
tłustej, loszce. Obserwowałem ich przez chwile, zastanawiajac sie, czy lepiej zabic od razu, czy poczekac az sie zmecza. Nagle drzwi do prowizorycznej celi sie
otworzyły i zobaczyłem cos czego nigdy bym sie nie spodziewał. Kilkadziesiat
metrów dalej w korytarzu stał nie kto inny, jak Baba Wanga we własnej osobie.
Myslałem, ze ta stara albanska kurwa zdechła razem z komunizmem w ZSRR.
Co, skad, jak, ale kurwa dlaczego? To było całkowicie bez sensu, ale nic nie brałem,
wiec musiała byc prawdziwa. Zanim sie zorientowałem, mój cel równiez stał
na korytarzu, a jeden z kucy rozkuł kajdanki petajace jego rece. Musiałem wycofac
sie pietro nizej i przeczekac, az całe towarzystwo zacznie sie rozchodzic w
swoje strony. Baba Wanga ulotniła sie szybko niczym wiatr, zupełnie jakby była
jakims pierdolonym magikiem. Chwile pózniej po schodach schodził mój stary
przyjaciel. Przyszła pora na egzekucje. Wyciagnałem z kurtki zabytkowego Walthera
znalezionego na komisariacie. Nie bedzie zal go tu zostawic po wszystkim.
Przeładowałem, odbezpieczyłem i zaczałem powoli zmierzac w strone mojego niewygodnego
swiadka. Gdy wyciagałem reke, by przykurwic mu dokładnie w tył
głowy, Boro instynktownie odskoczył zza załom, chowajac sie w sklepie z ubraniami.
Pocisk zamiast w jego czaszke, trafił w /fa/-manekina z witryny sklepowej.
Nie strzelałem na oslep, bo chciałem miec „czyste” zwłoki z jedna dziura w głowie,
tak by potem z pomoca scierw kuców z pietra wyzej zmontowac ładna scenke
rodzajowa, sugerujaca moja smierc.
Casso wychylił sie zza regału z slim fitowymi rurkami i popatrzył na mnie.
– Ty, ty skurwysynu, wiedziałem, ze to ty!
Jeszcze nie uspokoił sie po pierwszym strzale, a teraz musiał jeszcze wykombinowac,
czemu do niego strzelam.
– No siemasz, skurwysynu, to nic osobistego, ale wiesz, kim jestem, nie moge
ryzykowac, ze mnie wydasz tej wsciekłej hordzie na pewna smierc. Zanim cie
rozwale, wiedz, ze interesy z toba, choc mało zyskowne, były czysta przyjemnoscia.
Wzorowy allegrowicz, miła obsługa, szybka dostawa, 5/5 gwiazdek.
– Kurwa nie strzelaj, nie mozesz mnie teraz zabic!
Na chwile sie zawahałem i opusciłem bron.
– Niby czemu, masz choc jeden dobry powód?
– Widziałes Wange? Musiałes widziec. Tu sie odkruwiaja dziwne rzeczy, a nam
zostało mało czasu, by sie uratowac. Pod miastem sa rozległe jaskinie, mozemy
tam
sie schronic albo nawet zwiac poza miasto.
– Co oferujesz?
– Musze zebrac ludzi. Z tym sobie poradze, ale by zaprowadzic porzadek w zonie
potrzebuje czegos lepszego niz gazrurki i klucze francuskie.
W tym momencie ze złodziejskim błyskiem w oku spojrzał na mój pistolet.
– Skad to masz? Zajebałes komus?
– Zrobiłem magazyn dowodowy, którego twoim ciotom nie chciało sie rozbic.
– Byłem tam, w piwnicy jest kilka sztuk broni gładkolufowej, ale nie znalezlismy
do niej amunicji.
Zamysliłem sie na chwile. Skoro policja miała strzelby na nabój 12gg, to gdzies
musieli z tego strzelac. Oby sie okazało, ze strzelnica była na terenie
komendy policji. Jeszcze zeby tylko kontener na smieci był nietkniety.
– Pomoge ci, ale bedzie cie to drogo kosztowac. Najpierw pomóz mi wypatroszyc
tych kucy, co cie pilnowali.
– Po chuj chcesz ich zabic?
– Zobaczysz.
W skwarnych promieniach słonca, prosto na asfaltowa droge koło centrum
handlowego, z najwyzszego pietra spadł nikomu nieznany anon, krzyczacy: „Maaaagiiiik,
kurwaaaaaa”. Jego watłe ciało, uderzajac o ziemie, rozerwało sie niczym
stary, przetarty worek kartofli. Trup miał ordynarnie pocieta nozem twarz,
a ubrany był w czarny zupan z czerwonymi wyłogami, karakułowa czapke i pas z
sowiecka gwiazda. Zwłoki nie nadawały sie do identyfikacji; czego nie pocielismy
nozem, to rozpadło sie w kontakcie z nawierzchnia. W pokoju, z którego owy nieszczesny
fan Magika wyskoczył, lezały zwłoki drugiego kuca, który zginał razem
z gruba locha. Jego martwy, naprezony penis został na zawsze uwalony kałem i
sperma, zaklinowany w przepastnym odbycie wizazystki. Oboje zgineli dokładnie
w momencie orgazmu. Boro Casso uznał, ze rozbicie im łbów w momencie orgazmu
bedzie najlepsza i najzabawniejsza smiercia dla sprzedanej tłustej kurwy
i niesrajacego anona. Taka zyciowa metafora. Gdy zeszlismy na dół, zabrałem z
centrum handlowego samochód, którym dla pewnosci rozjechałem głowe anonaskoczka.
Teraz, gdy oficjalnie nie zyłem, mozna było zajac sie uzbrojeniem karachanowych
Rudolfów Hessów, by zaprowadzili porzadek.
Znów byłem na terenie komendy policji. Mój przypadkowy towarzysz kroczył
przede mna, sprawdzajac wszystkie jeszcze nie rozbite drzwi. Wolałem go
miec na widoku, by nie ogłuszył mnie i nie zabił, zgwałcił badz okradł — sam nie
wiem co gorsze. Zaprowadził mnie do piwnic, gdzie w klatce do przechowywania
agresywnych Seb i Matich, zwanej dołkiem, stały drewniane skrzynki. Podszedł
do biurka obok klatki i energicznym ruchem wywalił je do góry nogami.
W sekunde przeszła mi przez głowe mysl, ze pod biurkiem mógł zostawic jakas
bron. Zapobiegawczo wycelowałem w niego i warknałem:
– Heeej, kurwa, bez gwałtownych ruchów, bo ci zaraz zrobie drugi odbyt w plecach.
– Spokojnie, mam klucze do tej klatki. Moze i nie ma do tych strzelb naboi, ale
wolałem je zamknac i trzymac na przyszłosc. Po co maja anony z tym biegac po
miescie i udawac ze cos moga.
Opusciłem bron i patrzyłem na słoneczko zlepione na dnie biurka za pomoca
tasmy duck-tape. Pod warstwa kleju ukryte były klucze do klatki. Boro Casso
otworzył krate, pierwsza skrzynie, po czym mym oczom okazał sie piekny, nowo73
czesny, amerykanski Mossberg 500.
– O zesz, kurwa, no to jestesmy w domu. Teraz powiedz, tylko grzecznie prosze,
czy znalazłes strzelnice na obiekcie?
– Tak, za garazami jest budynek z kryta strzelnica, ale nic ciekawego tam nie
było.
– Zamknij morde i prowadz.
Faktycznie, mały obdrapany budynek bez okien nie wygladał za ciekawie. Przy
wejsciu stał duzy zielony kontener na smieci.
– No Boro, wybacz, ale ja tego nie zrobie. Nurkuj do srodka.
– No ale, kurw. . .
– Zamknij morde, albo zaraz wrzuce tam twoje zwłoki. Jazda. . .
Casso nie był zachwycony tym ponizajacym zajeciem. Mruczac ordynarne przeklenstwa
pod moim adresem, wdrapał sie na klape i dał nura do srodka.
– Czy sa tam łuski do dubeltówek?
– Jest ich tu od chuja, prawie same takie.
– Skołuj ludzi i transport, spakuj wszystkie spluwy i łuski na pake i podjedz z
tym do centrum, jakies sto metrów na zachód od dworca PKS. Widzimy sie za
dwie godziny. Jakbys nie mógł trafic, to popytaj ludzi o droge.
– Spierdalaj, dowcipnisiu.
Widocznie ten rodzaj poczucia humoru nie odpowiadał mojemu przypadkowemu
koledze, wyrzucajacemu łuski ze smietnika na chodnik. Gdy on był zajety
pakowaniem i zbieraniem swoich zaufanych znajomych, z którymi kurwił sie na
siekierach, gdy był jeszcze wolny, ja udałem sie znów do centrum. Gdy jechalismy
na komende, mignał mi przed oczyma rozbity sklep mysliwski. Faktycznie,
krata została wyrwana, pewno moim starym, którego ktos jakis czas temu zapierdolił
spod pierwszego „sezamu”. Wewnatrz nie została zadna sztuka broni.
Anony zabrały nawet tandetne repliki ASG i wiatrówki. Do straszenia koni i
plaz wystarcza, ale ja potrzebowałem czegos lepszego. Nie zal mi było tej całej
broni mysliwskiej, która zabrali. To drogie i precyzyjne narzedzia, wiec te tepe
chuje szybko je popsuja, o ile w ogóle potrafili dobrac do nich własciwe naboje ze
składziku. Nie nastawiałem sie na gotowe produkty. Znalazłem za to cały karton
kapiszonów szesciomililimetrowych, dwa wiadra czarnego prochu do broni historycznej
i okragły srut do wiatrówek w ilosciach hurtowych. Idealnie, po prostu
było idealnie.
O umówionej godzinie pod sklep zajechały trzy mocno zdezelowane auta
osobowe. Wsród nich poznałem mój pierwszy wehikuł w zonie — daewoo lanosa.
Tym razem oprócz szyb brakowało mu jeszcze dachu. Boro Casso dotrzymał
terminu i warunków. Mielismy do dyspozycji pieciu innych anonów, jakies dwa
tysiace łusek, dwadziescia strzelb i to, co znalazłem w sklepie. Pokazałem całej
ekipie jak prymitywnie elaborowac amunicje. O swicie prawie dwa tysiace łusek
miało nowe spłonki z kapiszonów, wkład z czarnego prochu i garsc stalowych kulek
z wiatrówkowego srutu. Przestrzelalismy jedna ze strzelb. Zasieg nie powalał,
ale do walki w budynkach wystarczyło. Jeden z anonów powiedział, ze znalazł
niedaleko stad warsztat z tokarka, frezarka i cała reszta narzedzi. Wiedział, jak
je obsługiwac. Gdy był na wolnosci, chciał wyjsc do ludzi, wziac sie za siebie i
zyc na swoim z kredytem na czterdziesci lat. Porobił kursy na tokarke, spawarke,
frezarke i mase innych gówien. Moze i nie zaruchał i nie dorobił sie kokosów, ale
w Zonie to były cenne umiejetnosci, szczególnie dla takiego domorosłego rusznikarza,
jak ja. Do dwudziestu fabrycznych strzelb dorobilismy w kilka godzin dwa
razy tyle prostych, jednostrzałowych samopałów, ze stalowych rurek i nakretek.
Teraz Casso miał, czego chciał. Z takim sprzetem droga do władzy stała otworem.
Przynajmniej na razie.
Nazi-anony, co bardziej podatne na manipulacje spierdoliny, cebulaki z przerosnietym
ego i on, ich wódz, na którego widok smiac mi sie chciało. Boro Casso
idealnie manipulował tłumem. Od razu poruszył serca spierdolin, zadne ładu i porzadku
niczym za dawnych piwnicznych lat. Nalegał na szybki szturm, ja wolałem,
by podszkolił tych zjebów, bo w obecnej formie nie byli w stanie dac rady nikomu
silniejszemu od zgwałconej kobiety. Zbyt duzo dobrobytu rozleniwia. W koncu
uznał, ze te pare dni wielkiej róznicy nie zrobi. Od poczatku zsyłki i tak duzo
osób zgineło, a jeszcze wiecej zginie, gdy wyprowadzi swoje narodowo-katolickie
bojówki i ustanowi swoista Wojskowa Rade Ocalenia Piwnicy. Nie mieszkałem
sie do szkolenia, nie chciałem, by ktokolwiek mnie zapamietał i kojarzył z tym
przedsiewzieciem. Dalej siedziałem w jednej z kamienic, a Casso odwiedzał mnie
czasem ze swoimi nowymi ochroniarzami, pytajac o to i tamto. Gardziłem nim,
nie dosc, ze był zwykłym smieszkiem, który wchodził na kara po smieszne obrazki,
manipulował bezwolna tłuszcza anonów i sam nie wiedział, czego chce,
to jeszcze cały czas smiac mi sie chciało, gdy przypomniałem sobie jego wyraz
twarzy widziany przez lunete, gdy strugał pinokia w oknie sklepu.
W koncu nadszedł sadny dzien. Dzien, w którym jeden były smieszek miał
zaprowadzic ład i porzadek wewnatrz Zony. O czwartej w nocy wszyscy członkowie
bojówki ogolili rytualnie głowy na zapałke. Gdy słonce pojawiło sie nad
Murem, równo o godzinie 5.15, osiemdziesiecioosobowa grupa rozpoczeła szturm
w róznych czesciach miasta. Bili kazdego, kto nie chciał sie podporzadkowac nowemu
władcy. Anarchisci, cpuny i reszta lumpenproletariatu walczyła o przezycie
jak tylko mogła. Nazisci, karni i zwarci, rozbijali odizolowane punkty oporu,
wybijajac co bardziej gorliwych obronców co do nogi. Walka nie była zbyt interesujaca,
przypominało to raczej maskare podobna do tej, jaka anony zgotowały
plazom i koniom zaraz po ladowaniu w miescie. Gdy myslałem juz, czy nie pora
isc do kanałów i spierdalac za Mur, usłyszałem eksplozje. Pobiegłem wiedziony
głosem serca w to miejsce. Z duzej, trzypietrowej kamienicy ziała sporych rozmiarów
wyrwa na ostatnim pietrze. Złapałem pierwszego z brzegu łysola i spytałem,
co sie stało. Podobno jakis znany pedoni obłozył sie wybuchowym swinstwem
i wyjebał w kosmos, gdy do jego mieszkania weszli chłopcy z ONR. Zasmiałem
sie donosnie, szczesliwy jak nigdy dotad. Wiec ktos mu załatwił ładunki, zrobił
detonator. Tak, kolejny znajomy anon jest w Zonie. Anon, który zawsze wiernie
stał na strazy komunizmu i nigdy nie zrobił porzadku na biurku. Skoro on tam
jest, to jest cien szansy, ze reszta lewactwa została uzbrojona, a na moich oczach
rozegra sie prawdziwa inba.
W innej czesci miasta, w wypalonym domu niczym w ruinach Berlina,
grupka młodocianych prawicowców szykowała sie do ostatniego uderzenia na bastion
lewactwa. Czerwone pedalskie skurwysyny zajeły ratusz miejski, robiac z
niego squat. Kolejne grupki z oddziałów Boro Casso zblizały sie do budynku,
szykujac sie do ostatecznego szturmu. Stracili do tej pory tylko pieciu ludzi, poczuli
wiec zew krwi i chec zemsty na słabym wrogu. W koncu nadszedł moment
ostatecznej rozprawy. Z opetanczym „hurra!” na ustach rzucili sie w strone budynku.
Gdy pierwsi gorliwcy dobiegali do głównych drzwi, spotkała ich niemiła
niespodzianka.
Lewacy czekali przygotowani od poprzedniej nocy. Czesc anarchistów, /fa/-
lewaków i innych pizd wysmiało ich i poszło do swoich nor kultywowac „wolnosc
jednostki”. Teraz pewno gdzies tam lezeli, martwi i zgwałceni. W ratuszu zebrali
sie ci, którzy postanowili walczyc o nowy czerwony ład w Zonie. Nie było ich
wielu, ale mieli duzo benzyny, ładunki wybuchowe i troche samopałów. Krwawy
bój trwał ponad godzine. Pierwszych nazioli spalili pod drzwiami, rzucajac z góry
koktajlami młotowa. Tych, którzy wdarli sie do budynku oknami, ostrzelali. Gdy
cały parter został zdobyty przez bojówki Boro Casso, wysadzili budynek. Poswiecili
swoje nedzne zycia, by zabrac ze soba jak najwiecej swoich odwiecznych,
brunatnych wrogów. Wydawało mi sie przez chwile, ze zanim fala ognia zmiotła
budynek słyszałem okrzyk „Antifa Choolignas!”. Chociaz raz w zyciu byli
naprawde twardzi do samego konca. Razem ponad pół tony zywych lewarów.
Tamtego dnia w szturmie na ratusz poległo dwudziestu dwóch narodowych
bojowników z piwnic całej Polski. Zostali uczczeni piosenka nieznanego autorstwa,
na podstawie piesni „Horst Wessel Lied”. Gdy wszystko sie skonczyło, nad
zniszczonym budynkiem załopotała nazistowska flaga. Jedynie zamiast swastyki
w kółku widniał misternie namalowany wzorek z emotkami [cool][czesc].
Gdzie wtedy byłem? Gdy wszystko ucichło, pomaszerowałem w boczna
uliczke, nucac cicho miedzynarodówke. Za pazucha miałem podpierdolona wczesniej
z muzeum czerwona flage zwiazku radzieckiego, a w reku pistolet maszynowy
szpaginowa. Odciagnałem ciezki dekiel kanału sciekowego. Jesli Tankista z nimi
był, to walka nie jest skonczona. Niewazne z kim i do kogo strzelam, wazne by było
sporo zabawy i fajny pomysł. Pozostało zebrac graty i spieprzac z Zony, zanim
ta normalciota-mistrz-manipulacji-nad-niesrajacymi-rakami Boro Casso poczuje
zew krwi i odkryje uroki władzy absolutnej. Spierdoliny same wyniosły go do
władzy, moze oni po prostu lubili byc pod czyims butem.
Zamknałem za soba właz. Długo o mnie w Zonie nie usłyszycie, ale jesli
tylko nowy ład okrzepnie, wyrosna nowe spierdoliny, rzad kogos tu dorzuci albo
z innego powodu wybuchnie rewolucja, to wyjde z tego samego kanału, z ta sama
flaga i pepesza, by postrzelac do tego, kto okaze sie dla mnie wrogiem. Mogłem
spokojnie wracac do swiata, przeciez oficjalnie zostałem tu zamordowany. Nikt
nie sprawdzi, nikt nie bedzie szukał. Wyruszyłem ku podziemiom...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz