Rzecz dzieje się na głębokiej prowincji, z tych, w których talerz
satelitarny z logo Polsatu stanowi wyznacznik wysokiej majętności.
Dwunastorodzinny blok mieszkalny; osoby dramatu dwie:
Pani Helcia Z, 70-paroletnia wdowa pogrążona w grafomanii (potrafi po dziś dzień pisać po 3-4 wiersze religijne na dobę, oczywiście pełna Częstochowa)
&
Pan Rabarbar - nieco głuchowaty, jowialny starszy pan z przemiłą żoną,
obydwoje skorzy do żartów i często zaczepiający patologiczną młodzież,
by pod przykrywką sąsiedzkiej gadki-szmadki przemycić latoroślom jakiś
ważny morał.
Aha, pani Helcia i państwo Rabarbarowie mieszkają klatka w klatkę od przeszło 30 lat.
WIĘC:
dzwonimy (to było jakieś 7 lat temu, byłem przed mutacją, zresztą
słyszycie że umiem zmieniać głosy xD) do Rabarbara jako Helcia:
[H]: dziendobry panie Rabarbar proszę pana mam taki problem...
(R): a dziendobry sasiadko, co trzeba?
[H]: no, lodowki nie dam rady sama zniesc do piwnicy, popsula sie i juz nowa przywiezli ale nie ruszy sie jej mnie samej..
(R): to ja zaraz bede!!
beep beep, czas na telefon do pani Heleny, tym razem wystapilem w roli Rabarbara:
[R]: halo? helena?!
(H): tak slucham? o co chodzi?
[R] tu rabarbar stara kurwo. ja tu jestem bossem tej dzielany, a jak
kurwa nie wierzysz to ci zara przyjde i zabieram lodowke. <czerwona
sluchawka>
spokojnie usiedlismy przed blokiem na lawce z paczka pelna pestek
slonecznika, by obserwowac, jak pan Rabarbar pogwizdujac wesolo skocznym
krokiem przechodzi od klatki do klatki. slychac bylo nawet jego ciche
wolanie: "no to co z ta lodowka pani Helciu!?", potem dziki wrzask
Heleny, przeklenstwa z trudem artykuowane przez te kobiecine brzmialy
straszliwie. w tym kociokwiku okropnym pan Rabarbar zdumialy wrocil do
domu krecac glowa.
Jestem na 99% pewien ze przez tych 7 czy ile lat to juz minelo, ci
ludzie nie doszli do tego co tak naprawde stalo sie tamtego dnia. czuje
dobrze czlowiek.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz